Rozmowa

Adam Proń: Nie ośmieliłbym się nazwać triathlonistą

Po zawodach na Hawajach zmagał się z problemami zdrowotnymi. Z tego względu Adam Proń do nadchodzących mistrzostw świata Abu Dhabi podchodzi „z marszu”.

Jak wrażenia po niedawnym starcie na Hawajach?
Hawaje nawet bez mistrzostw świata są wyjątkowe i niepowtarzalne. Trochę świata już zwiedziłem, ale Big Island mnie zachwyciło. Ilość stref klimatycznych na w sumie małej mimo nazwy wyspie jest zadziwiająca, co znajduje odzwierciedlenie w zmieniającym się krajobrazie. W Kona dominują „pola” zastygniętej lawy, by po 30 km od Kony zmienić się w niemal azjatycką dżungle. A za kolejne 30 km objawia się zupełnie europejski krajobraz, taki w stylu angielskim lub szkockim. Jeśli chodzi o same zawody, nie da się niestety tego opisać słowami. Żadne nie oddadzą tej magii. Paradoksalne jest to, że sam profil trasy nie jest jakoś szczególnie trudny. Przewyższenia na rowerze jak w Gdyni. W normalnych warunkach klimatycznych  legendarnego podjazdu pod Hawi pewnie nawet bym nie zauważył, bo nie jest on jakiś szczególnie wyczerpujący. Biegałem maratony też już na dużo bardziej wymagających trasach. Jeśli spojrzymy na warunki klimatyczne, to diametralnie zmienia to poziom trudności. Dość powiedzieć, że wilgotność jest identyczna jak w mokrej saunie (ok.  80-85%).

Co najbardziej Ci się podobało podczas pobytu na Big Island?
Odpowiem trochę w stylu cytatów z komedii Bareji: ”Wszystko najbardziej mi się podobało”.  Poziom zawodów kosmiczny zarówno u PRO (rekord trasy)  jak i u amatorów. Wszyscy mówili, że był to najwyższy poziom w historii, a już na pewno od lat. Podia w AG aż do 45+ na poziomie naszych PROsów.  Zastanawiałem się, jak to możliwe, skoro było 2x więcej uczestników niż zwykle – więc statystyka wskazywałaby, że poziom powinien być niższy. Odpowiedź jest prosta. To była kumulacja najlepszych zawodników z trzech lat. Nigdy takiej kumulacji najlepszych zawodników nigdy nie będzie zarówno w PRO (brakowało jedynie Frodeno)  jak i u amatorów. Ale dla mnie to była idealna sytuacja jako wyznawcy motta „Jak się ścigać to z najlepszymi na świecie” Choć „nie są to tanie rzeczy”, to nie żałuje ani 1 dolara wydanego na ten start. Życzę każdemu, kto uprawia triathlon, żeby mógł tego doświadczyć i serdecznie polecam. W moim przypadku rzeczywistość przerosła nawet legendarne opowieści, które czytałem i słyszałem na temat Kony. Widok Jana Frodeno podającego wodę na punktach odżywczych – bezcenny. Już o tym kiedyś wspominałem, że nie ma takiej drugiej dyscypliny, w której każdy amator może mieć bezpośredni kontakt z największymi zawodowymi gwiazdami. To tak jakby Robert Lewandowski był chłopcem do podawania  piłek podczas gierki na orliku. Niewyobrażalne w innych dyscyplinach sportu. Fenomenalne było to, że startowało nas tak wielu z Polski. Mieliśmy okazję się poznać, pomagać sobie przed zawodami no i wspierać się na samym wyścigu. Bo mimo że na początku byłem nastawiony sceptycznie do rozbicia zawodów na 2 dni, to teraz uważam, że to był strzał w 10. My dopingowaliśmy dziewczyny i chłopaków powyżej 50 letnich w czwartek a oni nas w sobotę. Ponadto w mojej opinii pierwszy raz kobiety miały dzień, na jaki zasługują. Kiedy to one są w centrum zainteresowania – kiedy liderem  jest kobieta i na nich skupia się cała uwaga kibiców  i transmisja wydarzenia. Dotychczas tak nie było.

Jak przebiegała przedstartowa aklimatyzacja?
Ze względu na brak urlopu przyleciałem na niemalże ostatnią chwilę. Dzięki jednej z firm,  które mnie wspierają (Siłownia i Fitness Center „Bażantowo Sport” w Katowicach- jeszcze raz wielkie podziękowania), na kilkanaście dni przed wylotem codziennie korzystałem z sauny mokrej, żeby hawajskie warunki nie były takim szokiem. Dzięki temu mój organizm był choć trochę zaznajomiony z tym, co mnie spotkało na miejscu. Są różne teorie co do treningu przed zawodami już na miejscu. Jak zwykle wybrałem tę łatwiejszą tzn. biegałem przed wschodem słońca, czyli w temperaturze ok. 26 stopni. Więc niezapomniane widoki miałem w gratisie na koniec treningu.

Jakie wrażenie robiła na Tobie cała otoczka zawodów?
Nie da się tego porównać z żadnymi  innymi zawodami na świecie. Byłem na Challenge Roth,  który jest naprawdę super, a podjazd pod Solar Hill będę pamiętać do końca życia i na Konie nie ma takiego magicznego miejsca jak ten podjazd w ROTH. Byłem na mistrzostwach świata IRONMAN w Utah i tam trasa była o wiele ciekawsza niż na Hawajach, a mimo to jest w tym miejscu jako całości jakaś magia, która pozycjonuje te zawody półkę wyżej niż jakiekolwiek inne. Rozumiem i szanuję opinie osób ze środowiska, którzy narzekają, że to impreza komercyjna, absurdalnie droga itd. Zgadzam się z tym, chociaż nie narzekam. Od 25 lat zajmuję stanowiska Dyrektora Marketingu i Sprzedaży w największych korporacjach na świecie i w Europie. Szczerze mówiąc, jestem raczej – tak z zawodowego punktu widzenia – pod wrażeniem modelu biznesowego, który stworzył IRONMAN. Nie znam drugiego takiego business case’u, gdzie klient płaci „kupę kasy” za udział w przedsięwzięciu, które fizycznie i psychicznie go „upodli”, a jak skończy w nim udział, to jest mega szczęśliwym człowiekiem.  Później jeszcze, jak zdobędzie slota na Hawaje, to będzie skakał do góry z radości (tak jak Ja w 2021 w Gdyni), płacąc 1400 dolarów. Dla mnie to jest biznesowy majstersztyk i wzburza raczej moje uznanie niż oburzenie. Zresztą nie słyszałem, żeby IRONMAN komuś kiedyś obiecywał, że nie będzie to impreza komercyjna. Niekomercyjna to jest olimpiada. Chociaż co do tego też są wątpliwości.

Jak oceniasz samą organizację mistrzostw świata Ironman?
Nie można się do niczego „przyczepić”. Oczywiście były dziwne rozwiązania jak np. przecinanie się trasy rowerowej z biegową. Wyjątkowe jest to, że impreza rozpoczyna się tak naprawdę tydzień wcześniej. Każdego dnia są różne wydarzenia, które pozwalają chłonąć tę wyjątkową atmosferę od początku. Np. niesamowite pływanie w Pacyfiku – codziennie na tydzień przed zawodami było organizowane poranne pływanie po trasie. Organizator zapewniał kawę z łodzi po przepłynięciu ok 1 km,  izotonik przed i po. Do tego strzeżoną szatnię na pozostawienie rzeczy, prysznic po no i dużo uśmiechu i życzliwości wolontariuszy.

Jakie miałeś problemy przed startem?
Nie doleciał rower. Na szczęści miał przypiętego Air Tag-a. Więc wiedziałem, że jest we Frankfurcie. W noc po przylocie i tak nie mogłem spać. Całą noc spędziłem na telefonach do Lufthansy, instruując ich, na jaki terminal mają podejść po mój rower i zapakować go na samolot do San Francisco. Doleciał po dwóch dniach. Niestety jak już dotarł, zachorowałem od klimatyzacji i  3 dni przeleżałem w łóżku. Więc gdybym miał przyszłym Kona Rookies zaoferować jakieś rady, to Air Tag w walizce rowerowej i ostrożnie z klimą.

Jak przebiegał sam start?
My w środowisku często mamy tendencje do nadużywania słowa „epickie” zawody – nazywając tak każde kolejne, w których startujemy. Jednak w tym przypadku trudno o bardziej trafne określenie. Pływa się jak w wielkim akwarium, kolorowe ryby, rafy koralowe woda idealnie czysta i przejrzysta. Podczas samych zawodów, ponieważ moja kategoria wiekowa była tradycyjnie najliczniejsza, sporo kosztowała mnie „pralka”, w której uczestniczyło naraz prawie 600 naładowanych adrenaliną i testosteronem facetów. Nigdy czegoś takiego nie widziałem ani nie przeżyłem. Rower w tym upale i wilgotności też powoduje, żeby przeżyć, trzeba korzystać z każdego punktu odżywczego. No i wiatr, który się zmienia. Miałem jeden jedyny trening na rowerze w tygodniu przedstartowym i pod Hawi wjeżdżałem pod wiatr i uwaga: zjeżdżałem też pod wiatr, bo wiatr się odwrócił w połowie dnia. Niesamowite a na Hawajach normalka. Maraton to oczywiście nieunikniona dla Rookies „bomba”, która spotkała mnie już na początku po pięciu kilometrach. Dobiegłem do mety tylko i wyłącznie głową i sercem.

W jakim humorze wbiegałeś na metę?
Darek Drapella (za co mu jeszcze raz dziękuję) nagrał filmik, jak wbiegam na metę. Dopiero jak go obejrzałem, doszło do mnie jak mocno mnie ta Kona wyjaśniła. Finiszowałem już kiedyś na mistrzostwach świata IRONMAN (84 miejsce w AG w  St.George, UTAH – przyp. red.), ale finisz w Kona to co innego. Legendarne miejsce – kolebka triathlonu przyznam się, że byłem mocno wzruszony. Czułem wdzięczność do świata, losu a jednocześnie pokorę. Nigdy wcześniej nie spodziewałem się, że dane mi będzie tam się ścigać. Bez względu na czas i miejsce w kategorii kończysz te zawody mega szczęśliwy, że to zrobiłeś w tym właśnie konkretnym miejscu. Każdy, kto dotarł do mety, w moim przekonaniu wygrywa te zawody. Nie ma przegranych. Tak do tego podchodzę.  

Jakie wnioski wyciągnąłeś po tym starcie?
Przede wszystkim tom że Kona „zjada” 9 na 10 debiutantów. Tym większy szacunek i podziw dla Magdy Lenz. To, co zrobiła, jest niesamowite. Spore wrażenie jako debiutantka wywarła też Chelsea Sodaro w PRO no i oczywiście Sam Laidlow. Kona uczy pokory. Pomimo że podczas wyścigu idealnie się nawadniałem i suplementowałem salt stickami i tak się odwodniłem. Pierwszy raz w ciągu 4 lat uprawiania triathlonu miałem taką sytuacje, że na mecie miałem dreszcze. Było mi bardzo zimno (pomimo 30 stopni ciepła o godz. 19).  Ostatecznie wylądowałem w namiocie medycznym. Na Kona jak nigdzie indziej walczy się głównie sercem i głową. Kona jest bezlitosna. Nie wybacza błędów, czy też tzw. niedyspozycji dnia. Zresztą „dzień konia” też moim zdaniem nie wystarczy, żeby być „w czubie” kategorii. Oprócz tego musi szczęśliwie poskładać się jeszcze wiele innych czynników niezależnych od nas. 

Jak przebiegają przygotowania do mistrzostw świata w Abu Dhabi?
Chyba nie jestem idealną osobą do wywiadów bo do tych wszystkich startów podchodzę wybitnie na luzie. Jestem amatorem, dla którego rodzina zawsze była i jest na pierwszym miejscu, potem praca, a hobby jest dopiero na trzecim. Ja nie jestem triathlonistą – jestem tylko byłym pociesznym grubaskiem, który od czterech lat bardzo hobbistycznie trenuje triathlon, żeby nie tyć. Analogicznie jak fakt, że jeśli trzy razy w tygodniu gram ze znajomymi na orliku w „nożną”, nie powoduje, że mogę nazwać się piłkarzem. Triathlonistą jest ktoś, kto „umie” w 3 dyscypliny i/lub  podchodzi do treningu profesjonalnie i poświęca na niego dużo czasu. Ja słabo  pływam i chyba już się nie nauczę dobrze, a trenuję, jak mam czas, czyli około siedem godzin tygodniowo. Mam w sobie dużo pokory i skromności, gdy porównuję się ze znajomymi z mojego klubu IRONSILESIA, którzy trenują 2x więcej i 3x mocniej. To są triathloniści. Porównując się z nimi, nigdy bym nie śmiał nazwać siebie triathlonistą. 

Nad czym obecnie skupiasz się na treningach?
Aktualnie nie trenuję, bo po powrocie do Polski się rozchorowałem. Więc mistrzostwa świata w Abu Zabi „zrobię” niejako „z marszu”. Mam taki problem, że dość długo się regeneruję. Praca, mało snu, różne problemy osobiste nie sprzyjają szybkiej regeneracji. Jako, że sam sobie jestem trenerem, układam teraz plan treningowy, który przecież pod olimpijkę musi być zupełnie inny, niż to, co robiłem dotychczas.

 

Zbierałeś już informacje nt. potencjalnych warunków atmosferycznych, czy trasy, na której przyjdzie się Tobie mierzyć?
Szczerze mówiąc to nie. Triathlon jest dla mnie tylko hobby i tak do tego podchodzę. Tylko zabawa i przyjemność. Startowałem kiedyś w Dubaju i Bahrajnie. Myślę że będzie podobnie,  czyli 30 stopni , zero cienia i sucho.

Sprawdzałeś już listę startową w kategorii wiekowej, czy raczej skupiasz się na sobie?
Etap sprawdzania list startowych mam już na szczęście za sobą. Spodziewam się, że jak zawsze moja kategoria 45-49 będzie najliczniejsza. ZEA jest specyficzne, bo mieszka tam na stałe ze względu na pracę dużo obcokrajowców Anglików, Amerykanów, Niemców. Więc myślę, że poziom będzie bardzo wysoki.

Ile czasu poświęcisz na aklimatyzację na miejscu?
Tylko dwa dni. Limit urlopowe z Kodeksu Pracy ograniczają brutalnie profesjonalizację mojego hobby.

Jedzie ktoś z Tobą na te zawody?
Niestety w Abu Dhabi będę sam.

Czego Ci życzyć w najbliższych tygodniach?
Wyłącznie zdrowia, bo z tym ostatnio wyjątkowo jest słabo. Reszta jakoś się ułoży. Korzystając z okazji, chciałbym życzyć wszystkim Polkom i Polakom dobrej zabawy i wspaniałych wyników na MŚ na ½ IM w Utah. Tak się składa, że byłem tam na MŚ Ironman 2021. Jestem pewny, że wszyscy będą zachwyceni trasą, organizacją jak i życzliwością oraz zaangażowaniem wolontariuszy.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X