Rozmowa

Krzysztof Łopuszyński strażak triathlonista

Zawodowy strażak z przeszłością biegacza. Medalista mistrzostw Polski w ratownictwie. Mąż i ojciec, który zaraził rodzinę aktywnością. 

Na co dzień jesteś strażakiem. Jak się zmieniła Twoja praca w obecnej sytuacji?
Pracuję zawodowo w Szkole Podoficerskiej Państwowej Straży Pożarnej w Bydgoszczy w Wydziale Nauczania. Od dwóch lat przygotowuję strażaków do tego zawodu. Jednym z głównych zagadnień, którym się zajmuję jest ratownictwo wysokościowe. Wcześniej przez siedem lat pracowałem na JRG 3 w Bydgoszczy jako młodszy specjalista ratownik. Jak każdy strażak wyjeżdżałem do zdarzeń. W obecnej sytuacji moja praca polega m.in.  na analizie organizacji zajęć, aktualizacji materiałów dydaktycznych, podnoszeniu poziomu nauczania przez rozbudowę bazy dydaktycznej szkoły, udział w planowaniu procesu dydaktycznego.

Jak udaje się łączyć pracę oraz triathlon?
Uważam, że aby móc łączyć pasję z pracą trzeba mieć porządny plan działania. Z tygodniowym wyprzedzeniem analizujemy z trenerem, którego dnia jest czas na dwie jednostki treningowe oraz kiedy konieczny jest dzień wolny. Będąc strażakiem, jedynym z moich obowiązków służbowych jest utrzymywanie sprawności fizycznej. Zatem mój trening triathlonowy wplatam w zajęcia wychowania fizycznego.   

Będąc już strażakiem, zdobyłeś brązowy medal w drużynie mistrzostw Posli w ratownictwie wysokościowym. Jak wspominasz tamte zawody?
W kilku słowach można opisać dynamika, wysokość i refleks. To było w 2015 roku w hali  Atlas Arena w Łodzi. Zawody były zorganizowane dla strażaków ze specjalistycznych grup ratownictwa wysokościowego oraz dla ekip spoza PSP. W sumie wystartowało 13 ekip. Całe zawody zorganizowane były za zasadzie sztafety. Trzech ratowników z drużyny  musiało pokonać w kolejności różnego typu zadania na torze przeszkód. Drużyna, która pokonała tor najszybciej, wygrywała. Zawody przebiegały bardzo dynamicznie. Niektóre zadania były zaplanowane pod kopułą Atlas Areny, czyli na wysokości 25 metrów. To były bardzo widowiskowe, ale też  męczące zawody. Podobnie jak w triathlonie.

lopuszynski

Zobacz też:

Sport wyciągnął go z nałogu

W latach licealnych biegałeś na średnich dystansach w WKS Zawisza Bydgoszcz. Jak przebiegała ta przygoda?
W ósmej klasie szkoły podstawowej z małego miasta Więcborka pojechałem do Bydgoszczy na mistrzostwa makroregionu. Wtedy wygrałem bieg na 2000 metrów. Zainteresował się mną trener Sylwester Niebudek. Do końca szkoły podstawowej trenowałem sam, spisując treningi dyktowane telefonicznie przez trenera. Do liceum uczęszczałem w Bydgoszczy,  mieszkając w klubowej bursie. Moimi dystansami był 1000m jako młodzik oraz 800m jako junior młodszy. Byłem reprezentantem makroregionu na dystansie 800 metrów. Był to wspaniały okres. Wspominam fantastycznie wyjazdy na obozy do Szklarskiej Poręby, czy do Suwałk. Nauczyłem się w tym czasie odpowiedzialności oraz systematyczności.

Dlaczego musiałeś zakończyć sportowy epizod?
Na jednym z obozów w Szklarskiej Porębie doznałem poważnego naciągnięcia mięśnia dwugłowego uda. Niestety, to był czas przygotowań do Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży i zamiast odpuścić ten rok, popełniliśmy z trenerem kilka kluczowych błędów. Wynikiem tego był przedłużający się ból uda. To prowadziło do treningów na siłę. Trening nie sprawiał przyjemności, a wyniki były niezadowalające. Postanowiłem wraz z zakończeniem liceum odwiesić kolce na kołek.

Ile trwała rehabilitacja po kontuzji?
Od wystąpienia urazu do pełnej sprawności ponad pół roku. Tak długi okres spowodowany był brakiem zainteresowania się klubem moją osobą. Zapisano mi zabiegi krioterapii i tak naprawdę tyle. Miało samo się zagoić.

Potem Twoja droga prowadziła już do straży pożarnej. Jak to się stało?
Zanim zostałem strażakiem, skończyłem studia wychowania fizycznego pierwszego stopnia na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy oraz studia uzupełniające na AWFiS w Gdańsku. Jednakże po zakończonej edukacji nie znalazłem pracy w szkołach i pojawił się nabór do straży pożarnej. Podczas testów sprawnościowych uplasowałem się na ósmym miejscu z puli 10 kandydatów, którzy przeszli na badania lekarskie i psychologiczne. Następnie przechodząc trzymiesięczne szkolenie, zostałem strażakiem.

Nie myślałeś nad wiązaniem przyszłości z zawodowym sportem?
Niestety, po kontuzji i brakiem zrozumienia przez klub czar i magia do treningów prysła. Czułem, że muszę odpocząć od reżimu treningowego i nabrać do tego dystansu, zatęsknić.

W tym samym czasie w 2010 wróciłeś do biegania. Jak wyglądała Twoja droga do maratonu?
Po blisko pięciu latach zainteresowałem się ponownie treningiem biegowym. Zupełnie przez przypadek na jednych zawodach spotkałem mojego dobrego znajomego, kompana z bydgoskiego klubu, z którym trenowałem. Był to Paweł Ochal. Po krótkiej rozmowie Paweł został moim trenerem. To on nauczył mnie biegać od pięciu kilometrów, aż do dystansu maratońskiego. Pierwszy maraton przebiegłem po czterech latach treningu. Stopniowo się „wydłużałem”. Nie chciałem iść za modą i w pierwszy roku zdobyć koronę polskich maratonów. Uznałem, że jeden maraton w roku zupełnie wystarczy. To jest przede wszystkim zdrowe dla mojego organizmu. Udało mi się pokonać cztery maratony. Startowałem z pułapu 3.30, a skończyłem na czasie 3.02.48.

lopuszynski

Czytaj także:

Marek Markowski w piekle złamał pięć godzin

W jakich okolicznościach pojawiłeś się w triathlonie?
Potrzebowałem odskoczni od ciągłego klepania kilometrów. Mimo że trening biegowy był różny dla mnie, stał się monotonny. Bakcyla do triathlonu łyknąłem podczas koleżeńskiego triathlonu organizowanego w 2015 roku w rodzinnym mieście w Więcborku. Koleżeński, bo na zasadach „Ktoś przynosi wodę do picia, ktoś piecze ciasto do strefy finishera. Jedziemy w ruchu miejskim z zachowaniem przepisów ruchu drogowego. Zupełnie dla zabawy, ale z nutką rywalizacji. Od tego momentu pomyślałem, że to jest nawet fajne. Moje pierwsze zawody przepłynąłem w pożyczonej piance i na pożyczonym rowerze szosowym, w stroju do biegania, bo nie miałem typowego Trisuita. Urozmaicenie treningu triathlonowego było tym,  czego szukałem.  

Kiedy zadebiutowałeś na masowych zawodach?
Marbruk Triathlon Charzykowy w 2017 roku na dystansie 1/8IM.

Jak było?
Było zaskakująco, ponieważ nie spodziewałem się takiej dynamiki i zmiany sytuacji podczas całych zawodach. W wodzie prawie się utopiłem, gdyż spotkała mnie tzw. „pralka”. Nie było wtedy jeszcze rolling startu. Więc inni triathloniści po prostu przepływali po mnie.  Wybiegając z pierwszej strefy zmian, czułem, że mój oddech jest jeszcze na etapie pływackim. Dobre tempo złapałem dopiero na biegu. Gdyż tam poczułem się pewnie. W debiucie zająłem 32 miejsce z czasem 01:12:18.  Poczułem się rewelacyjnie i już wiedziałem, że to jest dyscyplina dla mnie.

Jak to się dalej potoczyło?
Jeszcze przez dwa sezony brałem udział w biegach ulicznych, a okazjonalnie w sezonie letnim startowałem na dwóch lub trzech TRI zawodach. Nie przygotowywałem się jakoś konkretnie do tych eventów, bo nie miałem pojęcia jak to zrobić. Dużo biegałem, ponieważ pięć razy w tygodniu i raz wychodziłem na rower i raz na pływanie.

Co uważasz za swój największy sukces w dotychczasowej przygodzie w triathlonie?
Moim największym sukcesem jest piąte miejsce w mistrzostwach Polski strażaków w 2019 roku  na dystansie ¼ IM oraz trzecia lokata w klasyfikacji generalnej cyklu H2Oshop KujaviaTriathlon.

Co Cię napędza do dalszych treningów oraz startów?
Uwielbiam adrenalinę. To siedzi we mnie od najmłodszych lat. Ciągłe podnoszenie sobie poprzeczki, by pokonać dystans coraz szybciej z każdym rokiem, motywuje mnie najlepiej. W triathlonie  dla mnie nie liczy się, kto obok mnie płynie, jedzie na rowerze lub biegnie. Dla mnie istotne są te upływające sekundy. To właśnie z nimi walczę. Chcę, jak najszybciej minąć linię mety.

lopuszynski

Zajrzyj do:

Pokonał jeden z najtrudniejszych triathlonów ALPE d’ HUEZ

Czy z każdym sezonem trudniej jest się zmobilizować do dalszych treningów i godzenia tego z pracą i życiem prywatnym?
Każdy sezon jest inny. Można powiedzieć, że z każdym rokiem jestem mądrzejszy. Wyciągam wnioski z poprzedniego sezonu. Z mobilizacją do treningu nie miałem problemów. Gdy masz cel, mobilizacja sama się znajdzie. Przygoda z triathlonem dopiero się zaczyna, więc nadal jest ekscytacja i chęć do wychodzenia na trening.    

Trenujesz pod okiem Grzegorza Lange. Jak się zaczęła Wasza współpraca?
Tak naprawdę zazdrościłem mojemu koledze po fachu świetnego startu w 2019 roku w Charzykowym. “Władował” mi na całych zawodach a szczególnie na etapie kolarskim. Pomyślałem, że warto się odezwać do trenera, z którym współpracuje i tak się zaczęło. Chciałem mieć przy swoim boku kogoś, kto zajmie się kompleksowo przygotowaniem pod trzy dyscypliny.

Co Cię przekonało do tego trenera?
Po krótkiej rozmowie telefonicznej poczułem przepływ energii i wspólny język. Od razu wiedziałem, że to jest ten człowiek, któremu chcę powierzyć własny organizm. Grzegorz jest wykwalifikowanym trenerem triathlonu oraz instruktorem pływania. Taką  osobę właśnie chciałem znaleźć.

Jak się układa współpraca?
Myślę, że całkiem pozytywnie. Mieliśmy mało czasu do przygotowań na pierwsze zawody. Miałem raptem miesiąc na przygotowania do 1/2IM. Nie startowaliśmy z zupełnego zera. Naszym zadaniem była poprawa treningu kolarskiego na tyle, ile zdążymy, bo sezon był już w pełni. Wszystko poszło zgodnie z planem. Zawody na Enea Bydgoszcz Triathlon ukończyłem z czasem 4:19:32. Mimo że trasa kolarska była skrócona całość do 2018 roku, gdzie także startowałem na dystansie „połówki”, odnotowałem progres prawie 30 minut. Obecnie mam przygotowane treningi na 8-9h w tygodniu z jednym dniem wolnym. Taka ilość pozwala mi pogodzić wszystkie aspekty mojego życia.

Na co trener zwraca szczególną uwagę w pracy z Tobą?
Szczególną uwagę zwracamy na treningi kolarskie i pływanie. W tym zakresie mam jeszcze duże rezerwy.

Jak triathlon wpływa na życie prywatne?
Powiem, że troszeczkę się u nas pozmieniało. Mam kochaną żonę (pewnie jak każdy triathlonista), która zaakceptowała mój rower czasowy w naszym salonie. Na samym początku, kiedy biegałem, nie było zrozumienia. Dopiero gdy żona Joanna zaczęła sama biegać, podzieliła moją stronę, co do treningu. W domu panuje pełne zrozumienie. Grunt to odpowiednia logistyka. Kiedy nasze dzieci mają trening w szkółce pływania, ja wykonuję sesję pływacką, a moja żona wtedy często biega. Tak jest podobnie z innymi jednostkami. Triathlon pozytywnie wpływa na relacje w naszym domu. Przez ten sport chcę pokazać moim dzieciom, że warto żyć aktywnie, mieć cele i je spełniać. Często widzą mnie, jak cierpię na trenażerze, ale wiedzą, że to da efekt w późniejszym czasie. Próbuję ich zarazić sportem i muszę powiedzieć, że mi się udaje.

Jak obecna sytuacja zmieniła Twoje sportowe plany na ten rok?
Nie ukrywam, że obecna sytuacja nie jest łatwa. Wszystkie starty, które zostały zaplanowane na pierwszą część sezonu marzec- czerwiec zostały odwołane. Plany były skrupulatnie przygotowane na mistrzostwa Polski w duathlonie oraz mistrzostwa świata w półmaratonie. To był główny cel na ten okres. Staramy się z trenerem delikatnie luzować i nie forsować tempa, gdyż nie wiadomo kiedy odbędą się pierwsze starty. Trzymamy się delikatnie pod kreską, by jeśli już będzie coś konkretnie wiadomo zaatakować i nie tracić czasu na ponowne przygotowania, a jak będzie, czas pokaże. Całe szczęście robi się coraz cieplej i domowe treningi można już prawie w 100 procentach wykonywać na świeżym powietrzu.  

Jakie masz cele oraz marzenia związane z triathlonem?
Moim celem na ten rok (oczywiście, jeśli starty się odbędą) jest medal na mistrzostwach Polski strażaków, które odbędą się w sierpniu w Kościanie. Jeśli mowa już o marzeniach, to chciałbym wywalczyć kwalifikację na Ironman 70.3. Może kiedyś się to uda.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X