Rozmowa

Krzysztof Kajetanowicz: Ten wyjazd to przygoda

Startował już w Samorin dwa lata temu. Krzysztof Kajetanowicz chce wyrównać rachunki z tamtejszą trasą.

Z jakim nastawieniem wybierasz się do Samorin?
Ten wyjazd to dla mnie przede wszystkim przygoda. Po pierwsze Samorin to niepowtarzalne miejsce, w którym na obszarze równym obszarowi przeciętnej wsi zgromadzono więcej bloków z wielkiej płyty niż na Ursynowie i Przymorzu razem wziętych. Są też supermarkety i włoskie restauracje oraz droga do Bratysławy. Tuż obok, nad Dunajem wyrósł zupełnie inny świat z luksusowym kompleksem X-Bionic Sphere i torem wyścigów konnych, po którym będziemy (częściowo) biegać. Po drugie, w przeddzień the Championship będę miał okazję obejrzeć, pogadać i powąchać idoli (o ile w wieku 40 lat wypada mieć idoli-sportowców, i to młodszych od siebie) startujących w Collins Cup. Wszyscy amatorzy szepczą między sobą, że Lucy Charles przyjeżdża tym razem bez męża. Po trzecie startowałem już w Samorin. Po koszmarnym występie z 2019 roku, chcę wyrównać rachunki z tamtejszą trasą. Po czwarte, zawody są “na wypasie”. Zawodnik czuje się dopieszczony, a pasta party naprawdę przypomina party (tyle że zero procentowymi napojami). Więc tym wyjazdem podaruję sobie odrobinę luksusu.

W jakiej jesteś formie i na jaki wynik liczysz?
Jak zwykle wydaje mi się, że jestem przygotowany do zawodów. Chwila prawdy przychodzi na pierwszych kilometrach roweru. Wtedy już wiem, czy “mam nogi” i na intensywności połówki kręci mi się (początkowo) lekko, czy nie mam nóg i jest tak sobie, a będzie fatalnie. Liczyłem, że jeśli będę miał dzień konia, mogę flirtować z czasem 4:45 i miejscem w środku stawki. W końcu to już mój szósty sezon w tri. Cel minimum to złamanie z kilkuminutowym zapasem pięciu godzin, czyli poprawienie 4:59 z Malborka z 2019 r. na dłuższej (większe strefy zmian) trasie. Natomiast jeżeli znowu dotelepię się do mety po 5 godzinach i 38 minutach, będzie przynajmniej z czego się śmiać.

Czy ten start jest dla Ciebie najważniejszy w sezonie?
Tak, jestem z natury krótkodystansowcem. Więc jeśli już startuję na połówce, to temu dystansowi muszę podporządkować przygotowania. Inaczej byłaby kaszana.

Co Ciebie kręci najbardziej w triathlonie i dlaczego poświęcasz tyle godzin tygodniowo (ile) na treningi?
Do wybuchu pandemii COVID sądziłem, że to są starty i sprawdzanie możliwości, ale pandemia – gdy nie wiadomo było, kiedy uda mi się gdzieś wystartować – ujawniła, że po prostu lubię trenować i tyle. Bez zawodów pewnie odpuściłbym cięższe treningi, ale nie umiałbym się nie ruszać. Trenuję około 10 godzin tygodniowo. W zimie bliżej 8h, w czasie bezpośredniego przygotowania startowego do połówki zdarzają się tygodnie po 12h.

Jakie jest Twoje największe marzenie triathlonowe?
Bez zmiany płci tego marzenia raczej nie spełnię, ale chciałbym kiedyś wygrać klasyfikację open i zerwać na mecie szarfę. Choćby to były mistrzostwa sołectwa lipnickiego (śmiech).

Kto jest dla Ciebie inspiracją i czy może wystartuje także w ten weekend w Samorin?
Inspiracją jest dla mnie bez wątpienia Robert Szul, kolega z Triclubu, który mimo przeciętnych wyników robi kolejne Ironmany i nie może przestać. Poza tym bardzo dobrze pływa i uprawiał kiedyś karate (a może to było aikido – Robert, wypowiedz się w komentarzach). We wrześniu startujemy razem w sztafecie w mekce polskiego i światowego triathlonu, czyli oczywiście w Nieporęcie.

Rozmawiał: Marcin Dybuk
foto: Krzysztof Kajetanowicz FB

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X