Rozmowa

Krzysztof Gajewski pływał przez 48 godzin

Został rekordzistą Guinnessa pływania przez 48 godzin. W tym czasie pokonał 109 km. Krzysztof Gajewski nie zwalnia tempa. Jego celem jest rekord świata w pływaniu długodystansowym.

Ustanowiłeś nowy rekord Guinnessa pływania przez 48 godzin. Pokonałeś wpław 109 kilometrów. Jak wrażenia?
Na pewno szczęście i olbrzymia radość z tego, że udało się dotrwać do końca 48 godzin pomimo panujących upałów. Takie wyzwania pozostawiają w człowieku ślad na dłuższy czas. Z jednej strony pamiętasz, ile Cię to kosztowało, z drugiej strony masz, to olbrzymie poczucie satysfakcji z wygrania z własnym organizmem, psychiką i podświadomością.

Przeszedłeś już badania po tym wyzwaniu. Jak wygląda sytuacja ze zdrowiem?
Czas pokaże, jak będzie postępować proces regeneracji. Obecnie wreszcie zaczyna mi wracać tętno i temperatura ciała do normy. Co do barku to jestem w bardzo dobrych rękach pod opieką SportsMedic we Wrocławiu. Na dniach czeka mnie jeszcze rezonans. Dopiero po nim będę w stanie jednoznacznie powiedzieć, ile zdrowia kosztowało mnie to pływanie.

Rzeczywisty przepłynięty dystans szacowany był na 120-130 km. Jaka jest przyczyna takiej rozbieżności?
I w rzeczywistości taki dystans przepłynąłem. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby nikt nie mógł nam później zarzucić, że pokonany dystans był krótszy od podanego oficjalnie. Dlatego wszelkie niepewności pomiarowe wynikające z zmierzonej długości trasy, teoretycznie możliwych przesunięć boi etc. postanowiliśmy odjąć od oficjalnej długości trasy. Gdybyśmy tego nie uwzględniali, to już wynik zamiast niecałych 109km wynosiłby 116 kilometrów. Pamiętajmy też, że pływak nie pływa idealnie w linii prostej i opływa boje dookoła (a nie przez ich oś). Wiedzieliśmy, że wynik, który ostatecznie musimy przebić, to zaledwie 100 kilometrów. Więc nie było też parcia na dodatkowy kilometraż.

gajewski

Zobacz też:

Alicja Tchórz: Triathlonowi nie mówię nie, ale…

Jak się czułeś po skończeniu wyzwania?
Wyjściu z wody towarzyszył ból, skrajne zmęczenie i częściowy brak świadomości, a i tak są to zdecydowanie jedne z najpiękniejszych chwil w moim życiu. Świadomość tego, że wygrałem walkę z samym sobą, której kilkanaście godzin wcześniej już chyba nikt się nie spodziewał, że jest do wygrania. Poczułem też wielką ulgę. Na brzegu czekały na mnie setki osób, dopingujących mi z całych sił. Kibice dają zawodnikom ogromną motywację, z drugiej strony rośnie presja, by nie zawieść pokładanych we mnie nadziei.

Jak przebiegało samo pływanie?
Piątkowy wieczór i pierwsza noc w wodzie przebiegały zgodnie z planem bez większych problemów. Cała sytuacja uległa zmianie wraz z początkiem sobotnich upałów. Był to zdecydowanie najgorętszy dzień tego lata. Pamiętajmy, że zbiornik, na którym pływałem, jest raczej mały i bardzo szybko nagrzewa się od słońca. Więc walczyłem przede wszystkim z uczuciem przegrzania i skutkami wystawienia przez cały dzień odkrytej głowy na słońce. Noc z soboty na niedzielę, zamiast przynieść ulgę od upałów okazała się najgorszą nocą w moim życiu.

Dlaczego?
Skutki udaru cieplnego spotęgowane przez brak snu, zmęczenie i ciemność w realny sposób zaczęły wpływać no moją psychikę. Zaczęły pojawiać się zaniki pamięci krótkotrwałej. Objawia się to tak, że nagle mrugając powiekami, zdaję sobie sprawę, że jestem 30-40 metrów dalej niż w moim odczuciu sekundę temu. Pojawiły się też stany lękowe jak towarzyszące mi uczucie, że ktoś chce mnie zabić. Ciężko to opisać, co człowiek czuje w takiej sytuacji, bo byłem jednak mocno zamroczony. Z drugiej strony pojawiały się jednak chwilę, w których trzeźwo myślałem. Wtedy pojawiało się przerażenie, że nie kontroluję tego, co się ze mną dzieje.

Jak na to zareagowała Twoja załoga?
Postanowiono w stan pełnej gotowości wszystkie osoby odpowiedzialne za moje bezpieczeństwo. W każdej chwili było realne ryzyko, że stracę przytomność w wodzie. Tliła się w nas nadzieja, że wraz z końcem nocy mój stan się poprawi. Walka toczyła się o przetrwanie każdej dodatkowej minuty do niedzielnego poranku.

Czy wraz z niedzielnym słońcem było lepiej?
Jeżeli chodzi o moją świadomość to tak. Wpływ też odgrywała realna wizja zbliżającej się mety. Pojawiły się jednak problemy z prawym barkiem, w którym wszystko po kolei przestawało ze mną współpracować. Doszło do sytuacji, w której stanąłem i powiedziałem: “To już koniec, nie jestem wstanie bez wielkiego bólu przełożyć choćby jeden raz więcej ręki nad wodą.” To był moment przełomowy. Dzięki charyzmie Pawła (dziękuję ci za to raz jeszcze!) i prostemu pytaniu nie przerwaliśmy próby “I co z tego, że cię boli? Niech boli!”

Ból barku ustał?
Nie, ale pogodziłem się z tym, że będzie on towarzyszył mi do mety niezależnie od tego, jak bardzo chciałbym od niego uciec.

Jaki miałeś suport podczas wyzwania?
Choć pływanie długodystansowe uznawane jest za sport indywidualny, to bez teamu składającego się z ponad 40 osób, nigdy nie dotarłbym do mety. W skład drużyny wchodzili członkowie rodziny, stowarzyszenia Pływanie Bez Piany, Triathlon Club Wrocław, OSP Zorba Wrocław, moim przyjaciele i partnerzy wydarzenia.

gajewski

Czytaj także:

Przez okularki widać coraz mniej, a buty są styrane

Kto, za co był odpowiedzialny?
Pierwszą kwestią było bezpieczeństwo. Tutaj kluczową rolę odgrywali ratownicy z OSP Zorba Wrocław na wodzie i sztab medyczny znajdujący się na brzegu. Bezpośrednio przy pływaku przez cały czas płynął kajak. Tutaj było zaangażowanych kolejnych kilkanaście osób, by przez całe 48 godzin pozostać w pełni sprawnym. Do tego dochodzi załoga pomostu odpowiedzialna za karmienie i kontakt z pływakiem, osoby odpowiedzialne za zorganizowanie strefy kibica, kontakt z mediami, aprowizację i załatwianie spraw, których teoretycznie nie da się załatwić. Jeszcze raz to powiem, bo to kwestia kluczowa dla ostatecznego rezultatu. To był DreamTeam. Bez nich moja przygoda skończyłaby się w nocy z soboty na niedzielę.

Jak narodził się pomysł na takie wyzwanie?
Ten rok jest bardzo nietypowy i ciężki dla sportowców. Nam pływakom i triathlonistom wiosną zamknięto baseny. Odwołano zawody i praktycznie odebrano nadzieję na większość sportowych marzeń w tym roku. Pojawił się wtedy u mnie bunt i sprzeciw na takie postanowienie sprawy. Postanowiłem pokazać, że wbrew systemowi nie musimy tego roku spisywać na straty. Mam nadzieję, że po moim płynięciu obudzi się przynajmniej kilka kolejnych osób i wróci do trenowania. Obecnie trzeba zrobić wszystko, by pokazać, jaki sport jest piękny.

Jak wyglądała kwestia żywienia podczas tego wyzwania?
Na każdej pętli liczącej niecałe 800 metrów przepływałem koło pomostu, z którego na podajniku podawano mi do wody wszystko, co potrzebowałem. W moim wypadku przede wszystkim płyny i żele. Trzeba tutaj zaznaczyć, że nie mówimy tutaj o bardzo nietypowych żelach, bo Agisko, które dostarczają paliwo nie tylko węglowodany, ale też tłuszcze. Jeśli chodzi o liczby, to przyjąłem 32 litry płynów (w większości woda) 110 żeli Agisko, 12 tabletek IsoPower Salts, pięć puszek coca coli i 5 redbulli. Przez ten czas nie przyjmowałem stałych  pokarmów.

W jaki sposób przygotowywałeś się do przedsięwzięcia?
Przede wszystkim odbywałem długie treningi pływackie, przekraczające łącznie 100 kilometrów tygodniowo. Ten rok był swego rodzaju eksperymentem, bo większość treningów robiłem na wodach otwartych wbrew ogólnie panującemu przekonaniu, że formę  robi się na basenie. Dochodzą do tego specjalistyczne treningi na basenie (z rodzaju 50*100 delf.), trening lądowe i fizjoterapia. Była to istna walka z czasem, bo decyzja o starcie zapadła niecałe cztery miesiące temu i było jasne, że nie mam dość czasu na pełne przygotowanie.

Czy wcześniej realizowałeś podobne wyzwania?
Tak, trenuję pływanie długodystansowe od kilku lat i zawsze przyświecała mi idea, by w każdym roku dotrzeć kawałek dalej. Dwa lata temu była to Korona Jezior Polski – 127 kilometrów w tydzień. W ubiegłym roku projekt “Wpław po Rekord” zakończony połowicznym sukcesem, bo próba została przerwana w połowie po przepłynięciu 77,5 km. Z jednej strony pobiłem rekord Europy w pływaniu długodystansowym w kat. The Longest Lake Swim, z drugiej jednak zasmakowałem, czym jest porażka. Postanowiłem nigdy więcej nie zaznać tego uczucia.

Jakie są Twoje dalsze plany, jeśli chodzi o takie oryginalne wyzwania?
Cel pozostaje ten sam. Rekord świata w pływaniu długodystansowym w kat. The Longest Lake Swim. W tym sporcie to jest szczyt, na który chciałem zawsze dotrzeć i powiedzieć sobie, że dalej nic już nie ma. To jest poziom, do którego wszyscy się porównują. Więc wracam w 2021 roku na Mazury i robię drugie podejście do 170 kilometrów mądrzejszy o tegoroczne doświadczenie.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: Karol Mroczkowski

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X