Rozmowa

Julita Tomaszewska: Kona nie jest marzeniem bo…

Zajęła trzecie miejsce w Malborku na długim dystansie. Myśli o startach w triathlonie pojawiły się, kiedy kibicowała mężowi. Teraz Julita Tomaszewska marzy o wskakiwaniu i zeskakiwaniu z roweru.

Jak wyglądał Twój tryb życia przed podjęciem aktywności fizycznej?
Sport w moim życiu do pewnego momentu był praktycznie nieobecny. Tryb życia był zdecydowanie kanapowy, a jedyną aktywnością była ta w kuchni. Trochę żartuję, bo mimo wszystko lubiłam zawsze pływać i w miarę regularnie chodziłam na basen. Jednak to było bardzo rekreacyjne pływanie.

Kiedy nastąpił ten moment, że chcesz coś zmienić?
Nie chciałam za bardzo nic zmieniać. Na kanapie było całkiem wygodnie. Jednak zimą 2015 dałam się wyciągnąć na zajęcia crossfitu. Było bardzo ciężko, kondycja prawie zerowa, ale coś zaskoczyło. Kiedy minęły zakwasy, poszłam kolejny raz i tak się zaczęła przygoda ze sportem.  W tym samym czasie zaczęłam też morsować.

W jakich okolicznościach trafiłaś na triathlon?
Triathlon wyszedł też trochę przypadkiem. Najpierw mój partner zainteresował się maratonami MTB. Początkowo tylko się przyglądałam i kibicowałam, ale później stwierdziłam, że przecież też mogę wystartować, skoro już jestem na miejscu. Analogicznie było z triathlonem. Stwierdziłam, że skoro pływać umiem, jeżdżę rowerem, trochę też już biegałam, to w sumie, dlaczego nie wystartować? Kibicowanie jest fajne, ale tyle nie spala kalorii.

Kiedy zainteresowałaś się tym sportem?
Myśl o triatlonie zakiełkowała w 2016 roku, gdy kibicowałam partnerowi na zawodach w Nieporęcie. Początkowo tylko chodziłam na zajęcia crossfitu, ale po debiucie zaczęłam się rozglądać za kimś, kto by mi rozpisał plan. W ten sposób od 2017 roku trenuję według rozpisanego planu treningowego i pływam w grupie treningowej.

Kiedy postanowiłaś zadebiutować?
Pierwsze zawody to 1/4 IM w Ełku w 2016 roku. Nie byłam zupełnie przygotowana pod kątem triathlonu, ale nie ukończyłam ostatnia. Wielkich sukcesów też nie było. Nie mniej jednak ogromne zadowolenie z siebie, że udało się ukończyć.

Jak wyglądał sam start?
Wówczas nie było rolling startu. Więc pralka w wodzie mnie totalnie zaskoczyła. Nie potrafiłam też nawigować. Dlatego sporo nadrobiłam, nie wspominając, że większość przepłynęłam żabką. Rower był przyjemny. Wcześniej jeździłam tylko rowerem mtb i to był mój pierwszy raz na rowerze szosowym. Ten etap dobrze wspominam, gorzej z bieganiem – tutaj już była walka o przetrwanie.

tomaszewska

Zobacz też:

Kasia Kusak: Od unihokeja do triathlonu

Jakie uczucia towarzyszyły na starcie?
Wtedy zdecydowanie mniej się stresowałam przed startem niż teraz. Nie było oczekiwań.  Tym samym wspominam go bardzo dobrze. No może oprócz biegu.

Na czyje wsparcie mogłaś liczyć?
Mogłam i zawsze mogę liczyć na wsparcie mojego partnera. Nie namawiał mnie do niczego, a mimo wszystko sprawił, że aktywność fizyczna zajmuje obecnie większą część mojego życia. Rodzina też się już przyzwyczaiła. Mam również ogromne wsparcie wśród przyjaciół z drużyny.

Jak dalej potoczyły się starty?
Zawody w Ełku były we wrześniu. Więc już w tym roku nie startowałam. W kolejnym sezonie wystartowałam chyba z siedem razy. 2018 rok to była walka z kontuzją, ale też udało się cztery razy wystartować. W zeszłym sezonie zadebiutowałam na pełnym dystansie.  Natomiast ten sezon stał pod znakiem odwołanych wszystkich zaplanowanych startów. To w czym udało się wystartować, zupełnie nie było w moim planie.

Razem z partnerem i grupą przyjaciół stworzyliście amatorską drużynę mtb TIMBUD Team. Jakie były powody takiej decyzji?
Po pierwszym sezonie ścigania się w maratonach mtb mój partner rzucił hasło, że zakładamy drużynę. Początkowo trochę śmiałam się z pomysłu, ale z czasem stwierdziłam, że w sumie fajnie będzie startować pod jedną nazwą i tym samym być w jakiś sposób identyfikowanym. Zaprosiliśmy przyjaciół. Kilka osób obserwując nasze poczynania, też dało się namówić. 

Jak wyglądały początki drużyny?
Drużyna powstała w 2016 roku. Kiedy już postanowiliśmy, że ją zakładamy, to zaprojektowaliśmy i zamówiliśmy sobie stroje. W ten sposób startujemy wspólnie już piąty sezon.

Jak wygląda funkcjonowanie tej grupy?
Spotykamy się na zawodach. Czasami wspólnie trenujemy. Raczej nie rywalizujemy między sobą. Staramy się głównie dobrze bawić i fajnie spędzać czas.

Jakie macie cele związane z TIMBUD Team?
Nie mamy jakichś sprecyzowanych celów jako drużyna. Każdy z zawodników może robić, co uważa. My dwoje startujemy w triathlonie, część osób biega. Cieszymy się ze wszystkich osiągniętych sukcesów.

Zresztą Twój partner też startuje w triathlonie. Jak to Ci pomaga?
Jest zdecydowanie łatwiej logistycznie, bo razem jeździmy na zawody. Mamy podział obowiązków. Ja ogarniam żywienie i sprawy organizacyjne, on zajmuje się rowerami. No i czeka na mnie na mecie, bo jest szybszy.

W jaki sposób wspieracie się w tej triathlonowej przygodzie?
Razem chodzimy na basen i siłownię, rower i bieganie trenujemy osobno, ale myślę, że jest dużo łatwiej, jak dwie osoby w związku zajmuje to samo hobby.

W 2018 roku miałaś poważne problemy ze zdrowiem. Co Ci dolegało?
Po startach w 2017 roku wymyśliłam sobie, że w kolejnym zrobię pełny dystans. Zaczęłam mocno trenować i niestety zaniedbałam regenerację. Trenowałam tylko pływanie, rower i bieg. Pominęłam całkowicie ćwiczenia wzmacniające, rozciąganie itp. To spowodowało, że moje mięśnie się zbuntowały. Spięły się tak mocno, że ciężko było nawet chodzić, a zejście ze schodów było koszmarem, a mieszkam na czwartym piętrze bez windy. Co ciekawe mogłam jeździć rowerem i to był czas, kiedy bardzo poprawiła mi się ta dyscyplina.

Jak wyglądała rehabilitacja?
Po odwiedzeniu kilku lekarzy, którzy nie byli w stanie stwierdzić, co mi jest, trafiłam do wspaniałej fizjoterapeutki. Wykonała na mnie kawał ciężkiej i bardzo dla mnie bolesnej terapii manualnej. Po trzech miesiącach 2x w tygodniu zaczęłam wracać do normalnego funkcjonowania.

Czy czasem jeszcze odzywa się ten stary uraz?
Teraz już nie, ale raz w tygodniu profilaktycznie chodzę na fizjoterapię. Ponadto minimum 2x w tygodniu siłownia, no i dbam o rozciąganie.

tomaszewska

Czytaj także:

DJ Decks: Chciałbym wystartować w Norsemanie

Co jest Twoim najlepszym wynikiem w triathlonie?
Pod kątem wyników tegoroczne starty są moimi najlepszymi – no może oprócz Płocka, bo niestety zmęczenie po Malborku było po dwóch tygodniach jeszcze bardzo odczuwalne. Chociaż w zeszłym roku były już jakieś małe sukcesy triathlonowe.

W tym sezonie zdobyłaś brązowy medal MP na długim dystansie. Wracasz jeszcze myślami do tego startu?
Nie planowałam startować w Malborku. Namówiła mnie koleżanka. Pomimo, że przygotowywałam się do pełnego dystansu, to miał on się odbyć nieco później. To były  zawody IM Cervia pod koniec września. Ponadto tego dnia miałam dość ważną uroczystość i niestety musiałam się trochę narazić rodzinie. Więc decyzja o starcie do łatwych nie należała. Przed zawodami prawie nie spałam, ale w sumie byłam dość spokojna jak na mnie. Pływanie trochę nie poszło, ale w tym sezonie jakoś się nie lubię z pływaniem. Sądzę, że częściowo wynika to z braku basenu przez prawie cztery miesiące spowodowanym pandemią. Rower dobrze wspominam. Po biegu spodziewałam się nieco więcej, ale nogi trochę odmówiły posłuszeństwa. Możliwe, że z powodu dość zróżnicowanej nawierzchni na trasie biegowej, do której nie jestem przyzwyczajona. Generalnie jestem bardzo zadowolona, bo gdzieś tam marzyłam sobie, że zrobię te zawody w 11 godzin. Finalnie udało się nawet nieco szybciej. Fakt, że przy okazji udało się wywalczyć trzecie miejsce open, to naprawdę bardzo cieszy.

Czy start przebiegł po Twojej myśli?
Myślałam, że lepiej popłynę i nieco lepiej pobiegnę. Trochę też wydłużyła mi się T1, bo musiałam porządnie okleić sobie stopy plastrami. Po Nieporęcie tydzień wcześniej były nieco zmasakrowane.

Miałaś jakieś kryzysy na starcie?
Kryzysy były tylko na biegu i wiązały się z bólem mięśni. Różne myśli do głowy przychodziły, łącznie z zejściem z trasy, ale starałam się tłumaczyć sobie, że to już ostatni etap. Skoro już tyle przetrwałam, to dam radę do końca. Powtarzałam sobie: jeszcze dwie godziny, jedna godzina, ostatnie 7km, ostatnie 2km…

W jaki sposób radziłaś sobie z trudną pogodą?
Dla mnie pogoda była wymarzona. Wolę, jak jest chłodniej. Gorzej toleruję upały. Wiatr przeszkadzał, ale czasem był też w plecy. Więc starałam się to wykorzystywać.

Czy ten medal może być takim impulsem do dalszego rozwoju sportowego?
Myślę, że tak. No i czekają na mnie wszystkie zawody, na które już jestem zapisana, a zostały odwołane w tym sezonie.

Co dla Ciebie znaczy ten medal?
Całkiem sporo, przede wszystkim, że warto nad sobą pracować. Zwłaszcza jeśli sprawia to przyjemność, a także że nie wszystko można zaplanować. Pięć lat temu jakby mi ktoś powiedział, że będę mistrzynią Polski w kategorii na pełnym dystansie, to oczywiście bym nie uwierzyła.

Jakie masz cele oraz marzenia związane z triathlonem?
Generalnie mam sporo do poprawienia w każdej z dyscyplin. Nadal będę do tego dążyć. Na razie w sferze marzeń jest wskakiwanie i zeskakiwanie z roweru. Natomiast Kona nie jest moim marzeniem, bo jest tam dla mnie za gorąco. No chyba, że miałabym tylko kibicować.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

 

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X