Rozmowa

Marta Otto – kobieta lubiąca trudne wyzwania

Jest pierwszą Polką, która pokonała dystans podwójnego IM. Do tego brała udział w innych projektach. Marta Otto czasowo zawiesiła starty, ale nie wyklucza powrotu do triathlonu.

W 2018 roku jako pierwsza Polka pokonałaś dystans podwójnego Ironmana w litewskiej miejscowości Poniewież. Jak wspomnienia?
Choć minęło już tak dużo czasu od tamtego startu, to wspomnienia są nadal świeże. Bardzo miło wspominam ten czas próby dla mojego organizmu i mojej „głowy”. Gdy myślę o tamtych godzinach bezpośrednio przed zawodami, jak i w trakcie zawodów, to czasem zastanawiam się, co mogłabym zrobić inaczej, aby uciąć minuty lub może godziny z wyniku.  Nie zmienia to faktu, że rozpiera mnie duma i szczęście z tego osiągnięcia. Ciężka praca i wyrzeczenia opłaciły się.

Jak przebiegał sam start?
Szybko. Wszyscy zawodnicy w tym samym czasie ruszali do wody z pomostu. Nie było tłoku, ponieważ w zawodach startowało nieco ponad trzydzieści osób.

Który odcinek trasy był najcięższy pod względem fizycznym oraz mentalnym?
Najcięższy dla mnie był rower. Nie ułatwiała sprawy ciągła myśl o rywalce z Litwy i faworytce tamtego wyścigu. Była ona bardzo dobrze przygotowana do startu, a na rowerze cisnęła jak szalona. Zapłaciła za to wysoką cenę. Obawiałam się też, że podczas etapu rowerowego może wydarzyć się wypadek spowodowany zmęczeniem lub że po prostu źle zaplanowałam rozłożenie sił. Znałam własne możliwości i miałam plan na rower, więc się go konsekwentnie trzymałam.

Czy miałaś problemy ze sprzętem podczas tego wyścigu?
Nie miałam problemu jako takiego. Choć przyznaję, że nie wyłączyłam wszystkich zbędnych funkcji w zegarku, aby w pełni korzystać z jego możliwości w trybie oszczędzania baterii przy tak długiej aktywności. Na szczęści i na taką ewentualność byłam przygotowana.

Co czułaś, przekraczając linię mety?
Emocje były ogromne. Euforia, duma, też odrobina niedosytu i niedowierzania, że to już koniec.

Kto Cię zainspirował do startu na tak długim dystansie?
Do startu zainspirował mnie kolega Rafał z klubu Kuźnia Triathlonu, w którym trenuję. To on opowiedział mi długich dystansach w triathlonie i zasugerował, że może warto by było, żebym spróbowała. Nawet musiał mnie chyba namawiać do podjęcia próby, bo nie byłam przekonana, że jest to do osiągnięcia dla zwykłego śmiertelnika. Żeby było zabawniej, to ten sam Rafał rok wcześniej odradzał mi start w Mistrzostwach Polski na dystansie pełnego Ironmana, a teraz namawiał mnie na podwójnego. Wówczas miał rację, bo byłam świeżo po kontuzji nogi i nie był to dobry pomysł.

Czego się dowiedziałaś o sobie po tamtym starcie?
Przede wszystkim zbudowałam w sobie mocne przekonanie, że „mogę wszystko”. Są oczywiście sprawy, na które nie mam wpływu i staram się unikać walki z wiatrakami. Tamte zawody utwierdziły mnie w przekonaniu, że ciężka praca, wyrzeczenia i konsekwentnie realizowany plan przynoszą zamierzone rezultaty. A nawet czasem je przerastają. Nie zapominam o czynniku szczęścia, bo trzeba też znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Nabrałam też pokory wobec możliwości mojego ciała. Last but not least… nie udało by mi się tego osiągnąć, gdyby nie ludzie wokół. Nie mówię tu o podaniu kurtki czy bidonu (choć dobry suport to podstawa). Mój suport był najlepszy – jeszcze raz ogromne podziękowania dla Doroty, Michała i trenera Rafała. Nabrałam pewności, że bardzo potrzebuję ludzi wokół siebie i ta życzliwość oraz sympatia, które od nich dostaję sprawie, że chce się żyć. To mnie napędza.

Wbiegłaś na metę z czasem 27 godzin i 16 minut. Radość czy niedosyt?
Jedno i drugie. Z jednej strony ogromne szczęście, że dotrwałam i udało mi się przegonić rywalki. Dwunaste miejsce w kategorii open napawało mnie dumą. Pojawił się też niedosyt, że to już koniec, że może mogłam trochę mocniej, trochę szybciej. Teraz wiem, że dałam z siebie na tamten czas wszystko, co mogłam. Trzeba pamiętać, że było to moje pierwsze spotkanie z takim dystansem i łatwo byłoby przeszarżować i się spalić.

Podczas wyścigu nie było czasu na sen. W jaki sposób poradziłaś sobie z tym problemem?
Każdy zawodnik miał do dyspozycji mały namiot, w którym urzędował support. Można było skorzystać z łóżka polowego i tam się przespać. Nie skorzystałam z takiej opcji i dzięki temu wyprzedziłam Litwinkę. Byłam skupiona na realizacji planu oraz liczeniu kęsów i łyków. Bardzo bałam się odwodnienia. Ten problem pojawił się tylko nocą. Pod koniec zawodów nie dokuczała mi senność. Pamiętam, ze była też kawa.

Jak wyglądało Twoje żywienie podczas tego startu?
Miałam przygotowane własne batony gryczane i kulki kokosowe z suszonymi owocami. Korzystałam też ze świeżych owoców, kupowanych żeli i batonów. Pojawiły się kabanosy i rosół.

Jaką rolę w tym wyścigu odegrał suport?
Ogromną. Bez wsparcia z zewnątrz bardzo ciężko by było zrealizować zawody długodystansowe w takim tempie. Zresztą pomoc suportu nie ograniczała się tylko do podania kurtki czy naładowania zegarka. Myśl, że mogę na nich liczyć, wspierają mnie i wierzą we mnie dodawała mi  skrzydeł. Nie chciałam ich zawieść.

Ile czasu po tych zawodach dochodziłaś do siebie?
Zaskakująco szybko. Złapałam godzinną drzemkę tuż po zawodach podczas masażu i potem nie chciało mi się spać przez kolejnych kilkanaście godzin. Na metę wbiegłam około godziny 13.00, a dekoracja odbywała się o 22.00 i cały ten czas byłam na chodzie. Doprowadzałam siebie i sprzęt do ładu, porządkowałam rzeczy i gastronomię zabraną na zawody. Emocje trzymały mnie bardzo długo. A z drugiej strony trochę bałam się, że jak położę się spać, to zaśpię na dekorację (śmiech). Po powrocie do domu trzeba było szybko wracać do codzienności i pracy.

Czy chciałabyś podjąć próbę ukończenia jeszcze dłuższego dystansu?
Nie myślałam o tym do tej pory. Choć o podwójnym też nie myślałam. Chciałabym mieć taką szansę. Wiem jednak, jak wiele pracy, czasu, finansów i wyrzeczeń kosztuje przygotowanie się do takiego startu. Chciałabym powiedzieć, że jeszcze spróbuję. Czas pokaże.

Wróćmy do początków. Przygodę ze sportem rozpoczęłaś w wieku sześciu lat. Z którymi dyscyplinami wówczas postanowili Cię zapoznać rodzice?
W wieku sześciu lat mama zabrała mnie po raz pierwszy na zajęcia z jujitsu do TKKF-u w Milanówku. Bardzo miło wspominam ten czas. Nauczyłam się wtedy sportowej dyscypliny i pewności mojego ciała.

Jakimi sportami jeszcze się zajmowałaś?
Po zakończeniu przygody z jujitsu zakochałam się w tańcu nowoczesnym. Gdy miałam siedem lat, mama zapisała mnie na naukę pływania. Oprócz tego brałam udział we wszelkiego typu zajęciach sportowych w szkole (na SKS-ach z koszykówki, siatkówki i oczywiście lekkoatletycznych). Nie były to szkoły sportowe, ale naprawdę miałam sporo sportu. W szkole średniej odżyła miłość do pływania, natomiast na studiach przez moment trenowałam capoeirę. I tak trafiłam w końcu, ale przez przypadek na triathlon.

Nadszedł 2014 rok. Miały być przygotowania do aquathlonu, a skończyłaś w triathlonie, jak to się stało?
Tak właśnie. Trenowałam pływanie z Wojtkiem Koniecznym i powiedziałam mu, że chciałabym wystartować w aquathlonie, a on zapytał, dlaczego nie chcę spróbować sił w triathlonie. Sprawa była prosta, nie miałam odpowiedniego roweru. Rower pomógł mi zdobyć Chris, wujek koleżanki, z którą poznawałam pierwsze tajniki tego sportu.

Kto Cię namówił do debiutu?
To w zasadzie za namową Wojtka postanowiłam wystartować w triathlonie. Bardzo dużo, jeśli chodzi o pierwsze kroki w tym sporcie zawdzięczam Chrisowi. To on opowiedział mi krok po kroku, jak to się odbywa, zapoznał mnie ze strefami zmian i uczulił na wiele niuansów. On także zapewnił mi pierwszą piankę do pływania. Jestem mu za to ogromnie wdzięczna.

Kiedy zadebiutowałaś i jak było?
Debiutowałam na sprincie w Gdyni. Pamiętam ogromny stres i walkę na każdym metrze biegu o przetrwanie. Jednak po przekroczeniu mety byłam przeszczęśliwa i postanowiłam, że podczas następnego startu nie będzie tak bolało.

Jak na początku wyglądało dostosowanie się do regularnych treningów?
Nie przypominam sobie, żeby stanowiło to problem. Po prostu umówiłam się na pierwsze treningi pływackie, potem biegowe, a na końcu doszły treningi rowerowe. Po prostu wpisałam te zajęcia w swój codzienny kalendarz i konsekwentnie realizowałam. Bez wymówek.

W jaki sposób udaje się łączyć pracę zawodową z treningami?
Sama nie wiem (śmiech). Kwesta organizacji i motywacji. Mam poczucie, że trzeba sobie postawić cel, wyznaczyć plan i go realizować. Nie lubię pustych przebiegów. Podobno wszystko jest kwestią motywacji. Trzeba odpowiedzieć sobie na proste pytanie, co chcę w życiu robić i po prostu zacząć to robić. Przydaje się przy tym sporo szczęścia. Trafiło, że w tym czasie doświadczyłam go całe mnóstwo.

Na których dystansach do tej pory wystartowałaś?
Zaczynałam od sprintu i budowania sił na dystansie ¼ Ironmana. Była też tzw. olimpijka, ½ Ironmana i pełen dystans aż do podwójnego dystansu.

Z którymi zawodami masz najlepsze wspomnienia?
Z każdych zawodów wynoszę bardzo pozytywne wspomnienia. Najlepiej oczywiście smakują te z podium, ale nawet bez pudła byłam bardzo szczęśliwa po ich ukończeniu. Każde zawody dawały mi powód do dumy, bo przełamywałam własne słabości i z każdym kolejnym startem szło coraz lepiej. Poznawałam siebie i własne ograniczenia coraz lepiej i mogłam wprowadzać zmiany przed następnym wyzwaniem.

Co daje Ci triathlon w zestawieniu z codziennymi obowiązkami?
Sport jako taki, a triathlon w szczególności pozwala mi zachować zdrowie psychiczne i zdrowsze relacje ze światem. Rozpoczęcie treningów triathlonowych wymusiło restrykcyjną organizację czasu oraz docenienie chwili. Czerpałam radość z każdej minuty spędzonej z najbliższymi, bo było ich wówczas tak mało. Skrupulatniej musiałam planować wydatki, gdyż amatorski triathlon jest dość kosztowny. Sport generalnie bardzo dobrze sprawdza się jako oczyszczenie, swoiste katharsis.

W 2018 roku wzięłaś udział w projekcie przepłynięcia Bałtyku wpław. Jak znalazłaś się w tamtym projekcie?
Projekt Poza horyzont: Cross Baltic Challenge, czyli przepłynięcie wpław Bałtyku z Polski do Szwecji, powstał z inicjatywy mojego trenera z Kuźni Triathlonu Rafała Pierścieniaka. Rekrutował on osoby trenujące pływanie w Kuźni na podstawie kwartalnych testów na 400 metrów. Osoby z najlepszymi czasami miały szansę znaleźć się w projekcie.

Miałaś obawy do tej akcji?
Tak. Na początku obawiałam się, czy sobie poradzę z dystansem, ale udział w Otyliadzie (11km) i przepłynięciu wpław z Gdynia-Hel (około 18 km) dały mi poczucie, że jestem przygotowana. Potem pojawił się lekki lęk przed głębokością, ale starałam się o tym nie myśleć, a raczej skupić się na zadaniu.

Jak wspominasz samo pływanie?
Było bardzo przyjemnie. Neptun nam sprzyjał, bo powierzchnia Bałtyku była przez większość czasu gładka jak stół. Dzięki temu udało nam się przepłynąć z Polski do Szwecji nie w siedemdziesiąt kilka godzin, ale 55 godzin i 34 minuty.

Czy lubisz brać udział w takich wyzwaniach?
Bardzo. Lubię sprawdzać się w różnych projektach. W tym samym roku byłam też uczestnikiem sztafety płynącej wpław z Polski do Szwecji. Niesamowite doznania i wspomnienia. Po raz kolejny zaznaczam, że ważni dla mnie są ludzie, którzy są wokół.

Czy planujesz kolejne tego typu projekty?
Mam w myślach i marzeniach udział w długodystansowych wyzwaniach. Na razie  postanowiłam skupić się na rodzinie i oddać im ten czas, który przeznaczałam na przygotowanie się do startów w zawodach. Wszystko w życiu jest pożyczone. Pora spłacić nieco ten dług. Ważne jest dla mnie budowanie mojej obecnej nowej rodziny i zapewnienie jej bezpieczeństwa.

Nie samym sportem człowiek żyje. Co robisz poza startami oraz treningami?
Przede wszystkim pracą zawodową. Najpierw praca, potem treningi, regeneracja i łapanie każdej wolnej chwili dla najbliższych. Obecnie najwięcej czasu poświęcam rodzinie i dziecku. Siłą rzeczy starty w zawodach musiałam czasowo zawiesić. Ale sport jest cały czas z nami, tylko teraz sport z psem. Postanowiliśmy spróbować sił z psem w agility. Na razie poznajemy tajniki trenowania tego sportu. Do triathlonu i startów w zawodach z pewnością wrócę.

Jak podtrzymujesz formę?
Uwielbiam ruch, a w szczególności ruch na świeżym powietrzu. Pandemia wymusiła na nas więcej pracy na trenażerze w domu i uzupełnienie swojego domowego sprzętu o bieżnię. Doskonale się to sprawdzało, aby utrzymać formę i nie nabrać pandemicznej otyłości.  Obecnie dbam o formę z psem (długie spacery i treningi do agility).

Co chciałabyś jeszcze osiągnąć w triathlonie?
Najpierw powrót do treningów. Chciałabym poprawić życiówki na dystansach, w których startowałam i po cichu  marzy mi się uczestnictwo w zawodach na Hawajach. Bardzo dziękuję za zainteresowanie tamtymi wyzwaniami i moją osobą. Pozdrawiam serdecznie.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X