TOPWiadomości

Javier Gomez gdyby nie triathlon, byłby muzykiem

Javier Gomez: Nie myślę o przeszłości, o tym ile wygrałem tytułów czy wyścigów. Patrzę w przyszłość. Kiedy stoisz na linii startu twoje dokonania nie mają znaczenia, musisz udowodnić danego dnia, że jesteś najlepszy.

Jak zostałeś profesjonalnym triathlonistą?
Triathlon nigdy nie był w moich rejonach popularnym sportem. Mało osób brało się za niego na poważnie, a ja byłem pływakiem w klubie sportowym w mojej miejscowości. Było tam kilku starszych ode mnie gości, którzy trenowali właśnie tę dyscyplinę. Wtedy nie wiedziałem nawet na czym polega triathlon, ale oni wiedzieli, że lubię biegać i jeździć na rowerze, więc zaproponowali mi, żebym też spróbował sił. Pamiętam, że jeden z kumpli przyjechał specjalnie do mojego domu, żeby opowiedzieć mi o triathlonie. Mówił jak wyglądają zmiany, że muszę użyć ręcznika, żeby się wytrzeć po pływaniu i żeby się nie spieszyć. Kiedy wystartowaliśmy w zawodach skończyłem 7 minut przed nim, mimo że on miał doświadczenie. Po tamtym wyścigu bardzo spodobał mi się triathlon. Zdałem sobie sprawę, że w pływaniu trochę się marnowałem, bo nie byłem w nim tak utalentowany jak w bieganiu czy jeździe na rowerze. To miało miejsce w 1998 roku i od tego momentu zacząłem triathlon traktować poważnie, aż zostałem profesjonalistą.

Jak wyglądały początki?
Kiedyś ludzie mieli więcej sprzętu w strefach zmian niż dzisiaj. Na przykład wiadro z wodą, w którym mogli zmyć cały piasek i brud. Nie martwiliśmy się stratą czasu w strefie zmian, ale trzeba przyznać, że byliśmy też amatorami. Wyścigi były bardzo trudne, szczególnie w rejonie, w którym mieszkałem ponieważ jest tam dużo gór. Mój pierwszy wyścig był na dystansie olimpijskim, na trasie, na której była niezliczona liczba gór, a miałem tylko 15 lat. To dlatego, że nikt nie robił zawodów dla dzieci. Dzisiaj nikt nie pozwoliłby takiemu maluchowi wystartować w tak trudnych zawodach. Kiedy patrzę ile jest zawodów na dystansach sprint czy super sprint to żałuję, że nie miałem podobnych możliwości, tylko od początku byłem rzucony na głęboką wodę. Na przełomie wieków, gdy triathlon raczkował dużo eksperymentowaliśmy z treningami, bo nikt nie wiedział jak dokładnie powinien wyglądać plan treningowy. Przynajmniej w Hiszpanii. Zmienialiśmy długość czy intensywność treningów nie zastanawiając się nad tym głębiej. Wszystkiego nauczyliśmy się przez praktykę i próbowanie na własnych błędach, bez profesjonalnych trenerów.

Kto był Twoim bohaterem gdy zaczynałeś przygodę z triathlonem?
Jednym z moich bohaterów był Simon Lessing, czterokrotny mistrz świata. Niesamowite było to, że kiedy ja startowałem w pierwszym wyścigu w karierze w Portugalii w 2002 roku, on kończył karierę i był to jeden z jego ostatnich startów. Pamiętam, że wygrał ten wyścig, a ja miałem przyjemność się z nim ścigać. Kiedy jechaliśmy na rowerze w jednej grupie byłem bardzo podekscytowany jadąc koło w koło z moim idolem. Kilka lat później tak samo jak on miałem już na koncie cztery tytułu mistrza świata i byłem tylko jeden od pobicia tego wyniku.

W trakcie jednych zawodów widziałem jak biegnąc w czteroosbowej grupie poklepałeś kolegę po plecach dając mu znać, żeby się zerwał. Jak wygląda atmosfera w ITU?
Atmosfera jest świetna i myślę, że ostatnich kilka lat było bardzo dobrych pod tym względem. Niedawno nastąpiła wymiana pokoleń przez co poznałem wielu wspaniałych ludzi. Ci wszyscy wspaniali sportowcy są też moimi dobrymi kumplami. Niektórzy uważają, że powinniśmy bardziej rywalizować w trakcie wyścigów, ale każdy z nas daje 100 procent swoich możliwości. A jeżeli chodzi o tę sytuację to Mario, którego poklepałem jest prawdopodobnie najlepszym biegaczem w triathlonie, dlatego wiedziałem, że prędzej czy później się zerwie. Po zawodach dużo się spotykamy, ale kiedy stajemy na linii startu chcemy pokonać innych i to jest zupełnie normalne. Ludzie spoza sportu nie zawsze to rozumieją.

Oczywiście w tej chwili, to powalczą jeśli igrzyska się odbędą w 2021 roku

Panuje koronawirus, który w Hiszpanii szczególnie był dotkliwy. Jak wyglądał ten czas u Ciebie?
Kiedy wróciłem z Nowej Zelandii byłem zamknięty na kwarantannie w domu. Trenowałem na tyle, na ile to było możliwe. W Hiszpanii była trudna sytuacja, więc trzeba było siedzieć w domu, a to niestety oznaczało, że nie mogłem pływać, ale inni byli w podobnej sytuacji. Starałem się wykorzystać ten czas na inne rzeczy.

Na przykład na co?
Gram bardzo dużo na gitarze. Gdybym nie był sportowcem, to na pewno miałbym zespół, w którym bym grał.

Jaki wygląda pływanie podczas kwarantanny?
Zaopatrzyłem się w basen dla dzieci. Okrągły o średnicy 3 metrów i głębokości jednego metra. Używałem różnych sposobów, które trzymały mnie w miejscu gdy płynąłem, co sprawiało że stawało się to bardzo trudne. Po prostu liczyłem ruchy i kalkulowałem w głowie ile to mogłoby być metrów. Nawet w takich warunkach sprawiało mi to mnóstwo frajdy. Przynajmniej po trzech tygodniach bez pływania znowu mogłem dotykać wody i mogłem rozruszać ramiona. To lepsze niż nic nie robienie.

Jakie masz marzenia?
Jednym z moich marzeń jest na pewno start na Kona. To niesamowite zawody i po moich doświadczeniach w 2018 roku chciałbym wypaść lepiej. Oprócz tego marzę o starcie na Igrzyskach Olimpijskich i wysokiej lokacie.

Javier Gómez urodzony 25 marca 1983 roku. Hiszpański triathlonista, wicemistrz olimpijski z Londynu, mistrz świata w triathlonie z 2008 i 2010. Syn hiszpańskich imigrantów. Uurodził się w Szwajcarii, w Bazylei, jednak powrócił do Hiszpanii, gdzie obecnie mieszka. Srebrny medalista cyklu mistrzostw świata ITU w triathlonie w 2007. Waga 69 kg. Wzrost 178 cm.

Rozmawiał Till Schenk, tłumaczenie Dawid Dybuk, foto Marcin Dybuk
dzięki uprzejmości PTO HUB
, Foto ITU

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X