PoradnikRozmowa
Trending

#JaToTRI: Pełny na 50-tkę, czyli droga Darka do Roth 2025

„Synu, jaki triathlon z Twoimi kolanami? Po tych wszystkich operacjach i rehabilitacjach? Oszczędzaj się, Ty już nie masz 20 lat. Po co Ci to? Co chcesz udowodnić?” – usłyszał od ojca. A mógłbym przecież położyć się na kanapie i spokojnie czekać na śmierć – żartuje Dariusz Kondraciuk, który wybrał inną drogę – drogę triathlonu, pasji i hartu ducha. W cyklu #JaToTri oddajemy głos Wam – czytelnikom TriathlonLife.pl. To miejsce, gdzie możecie podzielić się swoją historią.

W #JaToTri opowiadacie swoją historię – bez filtrów, bez napinki. To przestrzeń, w której każdy triathlonowy zapaleniec może podzielić się tym, co go napędza. To Ty jesteś bohaterem #JaToTRI (więcej informacji co zrobić, aby opowiedzieć swoją historię czytelnikom TriathlonLife.pl znajdziesz na końcu tekstu).

“Jaki triathlon, synu?” – czyli słowa, które zapamiętasz na zawsze

Klasyczne “słowa wsparcia’” od Taty czasem jeszcze wybrzmiewają mi w uszach podczas treningów, szczególnie tych trudniejszych, ale także w momencie przebiegnięcia linii mety z  nieodzownym znakiem krzyża na znak wdzięczności Bogu, że jestem tu gdzie jestem, ale przede wszystkim KIM JESTEM i kogo mam obok siebie. Wspaniałą, wyrozumiałą żonę, dorosłe już dzieci i niewielką grupę fajnych ludzi.

I dlaczego postanowiłem wbrew sceptykom iść swoją drogą. Drogą trzeźwości oraz drogą hartu ducha, czyli tym na co miałem i do dziś mam jakikolwiek wpływ: starać się podnosić zawsze o jeden raz więcej niż upadać, w każdym, nie tylko sportowym, aspekcie życia.

Sportowa przeszłość, która mnie ukształtowała

Triathlon stał się w roku 2012 moją drugą miłością (mówimy oczywiście o dyscyplinach sportowych) po koszykówce, którą zaraziłem się w wieku 10 lat. Dyscyplina ta towarzyszyła mi przez moje młodzieńcze i dorosłe życie z wszystkimi sukcesami (medale mistrzostw Polski, reprezentowanie kraju, podróżach, przyjaźniach, mnóstwem prześmiesznych anegdot z tzw szatni), porażkami wpisanymi w sport oraz kosztami, głównie zdrowotnymi. Kilka poważnych kontuzji kolan, kilkanaście operacji, miesiące w salach rehabilitacyjnych i w końcu biała flaga, w wieku 25 lat, czyli na wejściu w tzw wiek prime dla sportowca. Szok, zagubienie, wszystko trzeba zacząć od nowa, bo jest żona i małe dzieci. Zatem zaczynam od zera; praca, rodzina, ale i nowi koledzy, a z nimi w ramach wypełnienia pustki dopaminowej wynikającej z braku rywalizacji sportowej na poziomie zawodowym, imprezy na mieście, melanże domowe i uzależnienie od alkoholu, które 10 lat temu ”pokonałem” poddając się, ale to już jest osobna historia.

Więcej na temat uzależnienia i “walki” Darek opowiada w podcaście PodRóż do męskości

Triathlon na spontanie – Ełk 2012

Mój pierwszy triathlon to Ełk 2012 przy okazji wakacji rodzinnych na Mazurach. I od razu na grubo: olimpijka, a ja nie umiem pływać kraulem, no ale mam już kolarzówkę, trochę jeżdżę i nieźle biegam, więc stwierdzam “damy radę!”. Przyglądam się rywalizacji Łukasza Grassa z Maciejem Dowborem, robię z rodziną pamiątkowe zdjęcie z Jurkiem Górskim i jestem dumny z czasu w okolicach 3 godzin. Z wody wyszedłem jako jeden z ostatnich, wyprzedzam na rowerze Tomasza Karolaka, a na biegu Iwonę Guzowską. Po zawodach czuję się jak za dawnych koszykarskich lat. Czuję moc, po kilku latach “normalnego” życia kolana się regenerują, więc mogę już biegać, choć waga dobija do 90 kg w wyniku “sportowego” stylu życia czyli “pełny gaz w weekend: łycha + paczka fajek do rana i kebab na śniadanie”, a pływanie i rower to tylko konieczny dodatek do zabawy w ramach programu “w tygodniu prowadzę się jak zawodnik PRO”.

Powrót z niebytu – operacja, która uratowała kolana

Mijają lata, uczę się kraula, zaczynam treningi w Toruńskim Klubie Triathlonowym i czynię systematyczne postępy, a wszystko to daje mi poczucie radości. Pomimo kilku “pudeł” w AG nie patrzę na wyniki, są tylko cyferkami i nie dają odniesienia do poczucia szczęścia z możliwości biegania bez jakiegokolwiek bólu. Potęguje to uczucie kolejny, tym razem w roku 2018 roczny rozbrat z aktywnością, gdy w wyniku niewydolności dawnego przeszczepu więzadła krzyżowego w kolanie ból wynikający z tarcia kości nie pozwala mi już nawet normalnie przejść 100 metrów. Po kilku nieudanych zabiegach ostrzykiwania kolana kwasem hialuronowym ratuje mi zdrowie dopiero bardzo skomplikowana operacja wysokopiszczelowej osteotomii podkolanowej, kto chce się zagłębiać w szczegóły to proszę zapytać wujka Google. Powiem tylko, że przez tydzień po operacji chodziłem z bólu po ścianach, końskie dawki tramalu niewiele pomagały, a zapowiadany przez lekarzy powrót do aktywności wydłużył się z sześciu do 12 miesięcy. Po wielomiesięcznej kolejnej rehabilitacji wróciłem i odzyskałem radość z treningu, którego nie zniweczył  także lockdown związany z  covidem oraz odwołane starty, robiłem swoje ciesząc się każdym krokiem bez bólu.   

Bo nie o cierpienie tu chodzi…

Nie piszę o tym, aby się chwalić czy epatować swego rodzaju ‘cierpiętnictwem’ lub “supermęstwem”. To moja historia  i wiem, że w sporcie jest wielu ludzi, którzy przechodzą przez większe lub mniejsze problemy zdrowotne i czasem chcą się poddać. Chcę Wam powiedzieć tylko jedno cytując słowa “Hymnu” Luxtorpedy: 

„Nie czas wątpić, gdy się wali. Silniejsza ma być wiara,
A przeciwności z bara rozwalać jak taran.
Trza spalać granice starań i przekraczać słabości ciała.”

Challenge Roth – pełny dystans, pełna motywacja

No i te starania doprowadziły mnie do ‘tu i teraz’, czyli przygotowań do startu na królewskim dystansie 3.8/180/42.2, i to gdzie? W kultowym wspaniałym Challenge Roth, na który bilety rozchodzą się szybciej niż na “Męskie Granie”. Prywata: Adasiu, dziękuję za pomoc .

Ma to być zwieńczenie mojego długoterminowego planu “Pełny na 50-tkę”. Przez wiele lat startowałem w ćwiartkach, olimpijkach i połówkach. Założyłem sobie, że wisienka na triathlonowym torcie wyląduje gdy doczołgam się do półwiecza przebywania na tym “ludzkim łez padole”. 

I oto dziś, w roku 2025 jako świeżo upieczony 50-latek lecę z przygotowaniami, będąc podopiecznym świetnego zawodnika, trenera i kolegi Krzyśka ‘Łapy’ Łopuszyńskiego – najlepszego triathlonisty wśród strażaków i najlepszego strażaka wśród triathlonistów, który przyciąga jak magnes coraz więcej pozytywnych świrów do swojego ŁTR (Łapa Tri Run) Crew, ekipy mocnych tri kozaków i zarazem bardzo pozytywnych ludzi.

Ale do meritum. Co robimy w ramach przygotowań? 

Jesień i zima 2024/2025 to:
– poprawa techniki i siły pływackiej, aby móc realizować większe objętości w wodzie,
– spokojne biegi na 2-4 RPE dla rozbudowy bazy tlenowej, potrzebowałem dobry miesiąc odpoczynku fizycznego i psychicznego po ostrych przygotowaniach do październikowego maratonu toruńskiego, wieńczącego dobry i pracowity tri sezon, 
– poprawa siły nóg i pośladków pod rower; praca z dużymi ciężarami na siłowni, głównie przysiady z sztangą i martwy ciąg, ‘bułgary’ i ‘jaskółki’ na stabilizację mięśni głębokich.

Wiosna:
Od marca zwiększam objętość treningową, docelowo idziemy w 15h/tydzień, z czego co najmniej ⅓ przypada na weekendowe dłuższe wybiegania i jazdy w tlenie, tak przeze mnie lubiane jako typowego turbodiesla z niskim hr spoczynkowym 40 i niskim hr max 175. Zdecydowanie lepiej znoszę dłuższy wysiłek na progu tlenowym w 145-150 hr w ½ przez niecałe 5h niż ogień w ¼ czy olimpijce na długu tlenowym przy tętnie powyżej 160 przez niecałe 2,5h. No cóż taki typ i PESEL-u nie oszukasz, nie każdy rodzi się MKonem 🙂.

Pierwszy taki raz

Za mną marcowy Challenge Mallorca Camp, pierwszy taki w życiu tydzień ostrego i długiego jeżdżenia na rowerze i to w dodatku w niewysokich, ale jednak w górach. U mnie w okolicy Torunia ścieżki płaskie jak stół, trudno znaleźć sensowny podjazd, więc cała robota idzie w imitację podjazdów na trenażerze. Czuję, że praca wykonana zimą daje efekty, lubię podjazdy robić siłowo w kadencji około 70-75, nogi nie palą, oddech intensywny ale bez tachykardii, Sa Calobra podjazd 10 km średnio na 7% wkulałem się w 50’ bez konieczności podpięcia butli z tlenem na górze. Po tym podjeździe jazda na kultowy Formentor wydawała się już raczej wycieczką krajoznawczą. Dwa razy po rowerze dorzucam jeszcze bieganie piękną nadmorską promenadą Alcudii.

Trening bez ściemy

Za mną także pierwsza długa zakładka 3.5h rower + 1h50’ bieg, wszystko przy kontroli  watów i tętna, ale przede wszystkim wg skali odczuć zmęczenia 4-5 rpe, czyli lekko lżej niż ma być na zawodach. Bo jak odnieść hr czy waty do pogody w lipcu, gdy może być 20, ale może też być 30 stopni C, zatem nie możemy się trzymać sztywno cyferek. Oczywiście nie zapominam o adaptacji cieplnej (sauna i treningi w słońcu w południe do zrobienia wkrótce) oraz treningu jelita, czyli pochłanianiu około 100g węglowodanów/h w postaci batonów, żeli i napojów izo/carbo z dodatkiem soli mineralnych. Dojdzie jeszcze pływanie open water w okolicy świtu, bo start o 6:00, więc trzeba przygotować się do aktywności, gdy mózg i ciało chcą spać.

Nie ma fizyki kwantowej

Trening w tygodniu to specjalistyczne zadania siły i dynamiki w bieganiu i na rowerze – podbiegi, skipy, interwały, rytmy, imitacja siłowego podjazdu na niskiej kadencji, 1.5-2h jazda w sweet spot oraz realizacja zadań w basenie – zadania techniczne i potem objętości w różnych konfiguracjach z łapami, gumą na stopach, z i bez pullboya. Nie ma tu żadnej fizyki kwantowej, tylko prosta robota do wykonania krok po kroku. Zamykasz oczy i robisz jedno zadanie, potem kolejne, i kolejne, i kolejne…, to dobry tip, aby oszukać mózg gdy ten chce sabotować ciało widząc ogrom objętości do wykonania.

Dlatego też długi rower robię na pętlach 30km, a długi bieg na pętli 3.5km. 4×30 brzmi znacznie lepiej niż 120, a 6×3.5 mniej boli niż 21 nieprawdaż ? Przyznam bez bicia, że basen nie jest moją miłością, ale robota ma być zrobiona, a trener zadowolony z zieleni w Trainingpeaksie. Ufam Krzysztofowi w 100%, bardzo cenię, że przyjmuje feedback z moich odczuć i chętnie modyfikuje mi treningi w zależności od mojego samopoczucia czy obowiązków zawodowych i związanych z nimi wyjazdów służbowych. Chyba już zna mnie na tyle, że ufamy sobie wzajemnie, wie że umiem i lubię wykonać ‘wpierdol’, a trening lekki zrobię lekko, żadnych szarych stref – zmory trenerów zawodników amatorskich. Potrafię robić rozbieganie w 6:0/km czy rozjazd na 160W, nie stresuje mnie w ogóle  “jak żałośnie i pizdowato to będzie wyglądało w Garmin Connect…” , nie wspominając już o mediach społecznościowych, od których trzymam się z daleka.

Przedstartowo – Żnin i Gdańsk, a potem… Roth

Do startu zostało 12 tygodni, w międzyczasie w ramach przygotowań wystartuję w czerwcu w ¼ Enea Żnin i ½ Challenge Gdańsk u Adasia, bo lubię dobrze zjeść i pochillować na plaży z ziomkami w najlepszej strefie finiszera z wszystkich imprez w Polsce. 

W zasadzie nic mnie nie martwi, bo przyjmuję życie i sprawy takimi jakie są, nie tworzę w głowie żadnych negatywnych scenariuszy, ale staram się być na nie gotowy. Fokusuję się wyłącznie na to na co mam wpływ i co mam zrobić w danym dniu wg planu. Resztę oddaję mojej sile wyższej, czyli Chrystusowi, aby to On zdecydował, czy to czego chcę jest tym czego potrzebuję na obecnym etapie mojego życia, włącznie z aspektem czy dotrwam w zdrowiu do 6 lipca 2025. Chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Powiedz mu o swoich planach😉

Zamierzam się świetnie bawić

Triathlon jest dziś najmniej ważną z najważniejszych rzeczy w moim życiu. Nie nastawiam się na wynik, aby cyferki nie przesłoniły mi celu głównego: ukończenia zawodów. Dlatego zabieram do Roth zapasowe dętki, łyżki, pompkę i zamierzam świetnie się bawić aż do samej mety, chłonąc z wdzięcznością każdą sekundę niepowtarzalnej atmosfery wśród tysięcy kibiców, delektując się każdym metrem trasy rowerowej i biegowej. Mam na to 17 godzin, więc nawet przy czarnym scenariuszu powinienem dojechać i dobiec, o ile moje ciało się nie zbuntuje w postaci jakiegoś urazu, bo że będzie zmęczenie i będzie bolało, to jest pewne jak Amen w pacierzu.

10 godzin jest realne

Jednak jako sportowiec od dziecka lubiący rywalizację i wyzwania zdradzę wam w tajemnicy, ale proszę nie mówcie nikomu, jak wszystko się dobrze ułoży, będę zdrowy i żar nie będzie lał się z nieba, to złamanie 10 godzin jest realne. A czy będę jako junior w M50 na miejscu 4, 104 czy 254 to już jest zupełnie nieistotne. Bo ja już wygrałem życie 10 lat temu, starając się codziennie karmić dobrego wilka, cytując z kolejnego pięknego utworu Luxtorpedy “Wilki dwa”: 

„A we mnie samym wilki dwa
Oblicze dobra, oblicze zła.
Walczą ze sobą nieustannie –
Wygrywa ten, którego karmię.”

CDN…

Dariusz Kondraciuk

💬 W #JaToTri opowiadacie swoją historię – bez filtrów, bez napinki

To przestrzeń na TriathlonLife.pl, w której każdy triathlonowy zapaleniec może podzielić się tym, co go naprawdę napędza. Nie liczy się poziom, wiek ani liczba medali. Liczy się pasja, droga, emocje i to, co dzieje się między startem a metą – i dużo wcześniej.

To Ty jesteś bohaterem #JaToTri.

🔸 Masz za sobą debiut, powrót po kontuzji, walkę z kryzysem albo pierwszą życiówkę?
🔸 A może po prostu chcesz opowiedzieć, jak triathlon zmienił Twoje życie?

📩 Prześlij swoją historię na marcin@triathlonlife.pl
My ją opublikujemy – i pokażemy, że triathlon to przede wszystkim ludzie.

Dołącz do akcji #JaToTri i zainspiruj innych swoją historią!

Darek już to zrobił. Kilka dni temu zrobił to także Karol (tekst poniżej). Nie martw się, że nie potrafisz ładnie przelać “na papier” swojej historii. My się tym zajmiemy. Będziesz zadowolony z efektu końcowego, a pamiątka zostanie na całe życie.

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X