Rozmowa

Jakub Kimmer: Obawiam się wywalczenia slota na Hawaje 2020

Był drugim najszybszym Polakiem na Hawajach. Najważniejsze zawody w roku ukończył na 64 miejscu w kategorii wiekowej. Pokonał trasę w czasie 9:36:39. Jednak start nie obył się bez problemów oraz zamieszania. Jakub Kimmer o nich i nie tylko opowiadat w rozmowie z TriathlonLife.pl.

Jakie wrażenie wywarło na Ciebie pobyt oraz start na Mistrzostwach Świata na Hawajach?

To było moje triathlonowe marzenie życia. Zawody były bardzo dobrze zorganizowane. Niczego nie zabrakło. Każdy detal był dopracowany do perfekcji. Wody, napojów i lodu nie zabrakło na żadnym punkcie trasy. Było dużo wolontariuszy. W sumie ich liczba dwukrotnie przewyższała zawodników. Poziom sportowy stał na niewyobrażalnie wysokim poziomie, a do tego przepiękna i urokliwa trasa. Nie zawiodłem się.

W 2018 na Hawajach dwa dni przed startem miał wypadek na rowerze

Jak się czułeś się na wyspie?

Hawaje to raj na ziemi. Jest tam przepięknie. Kona, największa wyspa z archipelagu posiada kilka stref klimatycznych. Mieszkałem w Waikoloa, czyli najcieplejszym i najsuchszym rejonie wyspy. Gdybym tylko mógł, zostałbym tam na zawsze! Kilka minut po 18, gdy zajdzie słońce, nastaje noc czarna jak smoła. Spać kładliśmy się już o 20, bo nie moglismy się doczekać następnego dnia. Wstawaliśmy codziennie o 5-6 rano, bez budzika i witaliśmy brzask słońca nad górami. Ciepło i przyjemnie na wyspie jest 24h/dobę. W Polsce chłód poranka nie zachęca do porannego oglądania jak przyroda budzi się do życia…

Jaka panowała atmosfera?

Na wyspie panował wszechobecny aloha style. Wszyscy byli do siebie mile nastawieni. Wszyscy na każdym kroku mówią do siebie dzień dobry i życzą sobie miłego dnia. Również zawodnicy traktują się tu jak jedna wielka rodzina. Wiele osób zagadywało, pytało jak się czujemy przed startem i życzylismy sobie powodzenia. To niezwykle miłe.

Już w dniu zawodów miałeś problemy. Jakie?

Dużo problemów przysporzyła mi zmiana fali startowej. To były niepotrzebne nerwy i czekanie. Ta chwilowa dyskwalifikacja z tak naprawdę nie mojej winy, bo sędziowie sami nie mieli pojęcia, o co chodzi. Zabrano mi chip tylko po to, aby za chwilę nadać nowy. Tak się zastanawiam, czy tak trudno było zmienić falę startową w systemie? Czy potrzebny był ten cały cyrk?!

Co się dokładnie stało?

Przed startem ustawiłem się na samym przodzie swojej fali, byłem gotowy do walki. Zegar odliczał czas. 15 minut do startu. Podchodzi do mnie sędzia, pyta dlaczego mam inny kolor czepka (ciemno zamiast jasno niebieski)? Odpowiedziałem, że taki dostałem, że mam 31 lat, wiek strefy startowej się zgadza, że dostałem pakiet od organizatora i może to jest powód? Sędzia niewiele myśląc przytaknął, stwierdzając że czepek to pewnie pomyłka.
Sytuacja powtórzyła się kilka razy z innymi co rusz zaczepiającymi mnie sędziami. Wołano sędziów głównych, coś sprawdzali w telefonach, nikt nic nie wie, wiek się zgadza, startuj w pierwszej fali. Jak tu się nie zdenerwować?

Dziesięć minut do startu, rozpoczęto wpuszczanie do wody, nagle zostałem wyciągnięty za ramię przez jakiegoś dyrektora zawodów z informacją, że za start wraz z nie swoimi czepkami zostaję ZDYSKWALIFIKOWANY i zabrano mi z nogi chip pomiarowy!

Poziom stresu i to co rozegrało się w mojej głowie jest nie do opisania. Hawajski koszmar drugi rok z rzędu… Popłakałem się jak dziecko…
Stałem roztrzęsiony, kurczowo trzymając się barierki i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Ile tak stałem? Nie wiem… W końcu podszedł do mnie ktoś od organizatora, dał mi nowy chip i kazał ustawić się w ostatniej fali…

Co spowodowała zmiana fali?

Zmiana fali spowodowała, że z wody wyszedłem w cieplejszych warunkach, niż moi rówieśnicy. Wiatr coraz bardziej się wzmagał. Na samej trasie raczej nie było problemów.  Ten porywisty wiatr na rowerze momentami psuł zabawę. Wiele zjazdów robiliśmy w górnym chwycie i często odpuszczaliśmy korbę. To miało duży wpływ na czas roweru.

Jakub Kimmer triathlon

Zobacz też:

IRONMAN. Lange tłumaczy co się stało

Jakie miałeś oczekiwania przed tymi zawodami?

Chciałem przeżyć przygodę życia i ukończyć bez problemów i wypadków. Starałem się nie przewidywać miejsca i czasu, żeby się nie rozczarować. Jednak patrząc na moje poprzednie wyniki na tym dystansie, obstawiałem coś na poziomie 9:15. Wiedziałem, że to nie będzie start w strefie komfortu. To było pewne, że upał i duchota rozda tutaj karty, szczególnie na biegu.

W jakim stopniu spełniły się te oczekiwania?

Pod względem przygody życia i bez wypadkowości to sprawdziło się w 100 procentach. Uzyskałem niemal identyczny czas, jak nasz hawajski wymiatacz Darek Dąbrowski, co dało nam najlepszy wynik wśród Polaków. Świetnie zdawałem sobie sprawę, że warunki będą bardzo ciężkie. Dokładnie takie były. Jednak, aż takiej „umieralni” na biegu to się nie spodziewałem. Cierpieliśmy…

Czy dobrze się zaaklimatyzowałeś się przed tym startem?

Byłem perfekcyjnie zaaklimatyzowany. Przylecieliśmy półtora tygodnia przed zawodami. Trasę kolarską objeździłem wzdłuż i wszerz. Znałem każdy podjazd i zjazd. Sporo biegałem w upale.  Robiłem zakładki po rowerze, żeby przyzwyczaić organizm do panującej tu duchoty. Pływałem w oceanie. Wziąłem udział w zawodach pływackich na trasie Ironman. Dużo spałem i zadbałem o odpowiednie zluzowanie przed startem.

Czy to był ostatni akcent w tym sezonie?

Tak. Teraz już tylko roztrenowanie, odpoczynek. Będę brać udział w startach biegowych dla przyjemności.

Jakub Kimmer triathlon

Czytaj także:

Frodeno o Brownlee: On zawsze był dupkiem

Masz już jakiś plan przygotowawczy oraz cele na kolejny sezon?

Zawsze staram się planować starty wprzód, żeby mieć motywację do dalszej pracy. Zapisałem się już na Malbork. To są moje ulubione zawody w Polsce. Nie może mnie tam zabraknąć. Oprócz tego będzie na pewno sporo połówek, które uwielbiam. Poważnie myślę o Ironman w Tallinie, ale boję tego startu. Obawiam się wygrania slota na Hawaje 2020. Tego mój budżet i żona nie zniesie trzeci rok z rzędu.

Czego nauczył Ciebie start na Hawajach?

Kona nauczyła mnie, że trzeba walczyć do końca, bez względu na to, jak jest ciężko. Już na piątym kilometrze biegu zaliczyłem taką bombę, że chciałem przejść do marszu. Przeszło mi nawet przez myśl, żeby zejść z trasy. Walczyłem z tą „pokusą” przez następne 37 kilometrów. Byłem przekonany, że nie ma najmniejszych szans, żebym dobiegł do mety. Ostatecznie  wyszło zupełnie inaczej. Okazało się, że ukończyłem zawody. Do tego nie przeszedłem do marszu ani na chwilę, nawet na mocnych podbiegach.

Planujesz jeszcze wrócić na Konę i powalczyć o lepszy wynik?

Podczas zawodów mówiłem sobie „NIGDY WIĘCEJ”. Z perspektywy czasu stwierdzam, że były to najpiękniejsze niezapomniane zawody mojego życia. Pewnie będę chciał tutaj wrócić. Tegorocznym wynikiem zostawiłem sobie sporo miejsca do poprawy. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X