Rozmowa

Jacek Tyczyński: Trening to przywilej, a nie obowiązek

Maciej Mikołajczyk, TriathlonLife.pl: Frekwencja w Płocku dopisała. W miniony weekend na „ćwiartce” wystartowało naprawdę sporo zawodników, w tym krajowa czołówka. Czemu twoim zdaniem, aż tylu triathlonistów wzięło udział w tych zawodach?
Jacek Tyczyński: Na wysoką frekwencję w Płocku składa się kilka kwestii. Jest to pierwsza impreza cyklu w bardzo dobrej lokalizacji. Dodatkowo Płock to ładne miasto i ciekawe zawody. Wymagająca trasa, długi dobieg do strefy zmian T1. Dla wielu zawodników PRO był to start treningowy i jedna z ostatnich okazji, żeby ścigać się w mocnej obsadzie przed imprezami mistrzowskimi w czerwcu.

Zawody zakończyłeś na czwartej pozycji. Jesteś z siebie zadowolony, czy czujesz jednak niedosyt, że zabrakło Cię na podium?
Jestem jednym z zawodników, którzy rzadko są z siebie w stu procentach zadowoleni. Zawsze znajdę etap, który da się poprawić. Rzadko nastawiam się na konkretne miejsce. Traktuję wyścig jako kilka etapów, które staram się wykonać perfekcyjnie według założeń swoich i trenera. Są to założenia względem tempa, taktyki, stref zmian, czy żywienia. Wyścig w Płocku przez trasę i obsadę był dość wymagający pod wieloma względami. Na pewno krótki czas po "połówce" w Lizbonie był wyzwaniem i zabrakło świeżości na etapie biegowym, natomiast chciałem wystartować na "ćwiartce" w takiej obsadzie, bo to jedna z ostatnich okazji na poważne ściganie przed Mistrzostwami Polski w Poznaniu.

Po pierwszej części rywalizacji byłeś drugi. Czy pływanie to twoja najmocniejsza strona?
Ciekawe, że o to pytasz. Pływanie to dla mnie obecnie chyba ulubiona część mojego treningu. W skali wyczynowego triathlonu pływanie zawsze było dyscypliną, w której odstawałem od ścisłej czołówki. Mam za sobą etap, w którym zdecydowałem się mocno postawić na trening w wodzie, żeby to zmienić, niestety bez spodziewanych efektów. Największy postęp osiągnąłem w momencie, gdy zmieniłem sposób, w jaki postrzegam trening pływacki i w jaki trenuję. Zacząłem pływać dużo mniej: 2-3 razy w tygodniu po 3-4 kilometry. Więcej pływam w sprzęcie, zwłaszcza używając gumy, łapek i baniaka. Mniej przejmuję się wzorową techniką, skróciłem wyleżenie, znacznie zwiększając frekwencję. Trener Tomek Kowalski proponuje formułę, w której każda z moich sesji treningowych jest jakościowa. Nie rozdrabniamy się, wykonuję niewielką liczbę ćwiczeń i mało pływam innymi stylami. Jedynym okresem większej objętości na basenie to obóz Monte Gordo, gdzie miałem możliwość trenować z Jackiem Krawczykiem – czołowym zawodnikiem na krótkim dystansie. Z perspektywy czasu widzę, że najważniejsze to polubić pływanie i trening, reszta sama z tego wyniknie.

 

Tegoroczny sezon zacząłeś z wysokiego „C”, wspaniałym występem w Challenge Lisboa. Jak podsumujesz te zawody? Pogoda dała się we znaki?
Oceniłem ten występ z trenerem na „czwórkę” w skali szkolnej. Pływanie bardzo dobre, na rowerze opadłem nieco z sił w drugiej części. Trasa kolarska była w tym dniu wolna przez duży wiatr oraz kilkusetmetrowy podjazd, który pokonywaliśmy na każdej z czterech pętli. I nierówny bieg, w pierwszej części w okolicach 3:40/km, w drugiej zdecydowanie wolniej. Był to też pierwszy triathlon w tym roku, co zawsze wymaga wejścia w pewien rytm.

 

Pomiędzy Challenge Lisboa, a zmaganiami w Płocku było tylko kilka dni. Jak wyglądała regeneracja po Portugalii, a przed Garmin Iron Triathlon?
Generalnie regeneracja to teraz modny temat. Urósł wokół tego rynek, a wraz z nim sporo mitów. To, na co zwracam uwagę podczas tak krótkich okresów między startami to: długość snu w nocy, jakościowa dieta, unikanie stresu, minimalizowanie zbędnego wysiłku fizycznego, spędzanie czasu w sprzyjającym otoczeniu, trening z małą objętością oraz delikatny masaż. Nie wchodząc w szczegóły, to dla mnie najważniejsze składniki udanej regeneracji. 

Jeszcze przed Challenge Lisboa odniosłeś zwycięstwo w duathlonie w Świdnicy. Byłeś głodny startów po zimowej przerwie?
Występ w Świdnicy był dość spontaniczny, duathlon na dystansie 10-40-5. Trener zasugerował konkretne założenia taktyczne, a ja się do nich zastosowałem. Starałem się rozegrać ten wyścig agresywnie i rywalizować. Pobiegłem mocno pierwszą dychę, 35 km jechałem prowadząc, na 5 km przed końcem wyprzedził mnie Marcin Ławicki, natomiast na drugim biegu czułem się bardzo dobrze i zrobiłem swoje. Poziom rywalizacji był dość wysoki. Natomiast dla każdego z nas był to wyścig treningowy i jakiś etap w dochodzeniu do wysokiej dyspozycji, a nie cel sam w sobie.

Jak wyglądała twoja kwietniowa walka z infekcją?
Po powrocie z obozu w Monte Gordo chorowałem. W takich sytuacjach mam wypracowany pewien sposób radzenia sobie z tą sytuacją. Definitywnie odpuszczam wszelką aktywność fizyczną, a etap leczenia traktuję jak trening, gdzie wszystko staram się zrobić jak najlepiej. 100 procent uwagi i motywacji kieruję w stronę osiągnięcia możliwie najszybszego dojścia do pełni zdrowia. Całość pozwala uniknąć frustracji i dojść do pełni sił szybciej. W tej sytuacji, jak i w życiu należy pamiętać, aby nie przejmować się rzeczami, na które nie mamy wpływu.

 

Jesteś fanem Formuły 1. Co najbardziej podoba Ci się w królowej sportów motorowych? Jakie dyscypliny sportu jeszcze uważnie śledzisz?
Z F1 to trochę inna historia. Netflix wypuścił niedawno dokument o sezonie 2018. Obejrzałem go z dziewczyną w dwa dni. Uważam, że to kawał inspiracji dla zawodników wyczynowego sportu i ludzi, którym wydaje się, że żyją pod ciągłą presją. Formuła 1 to dwudziestu kierowców na prawie identycznym poziomie. A kierowca, który tam trafia może jeździć wiele lat, do tego dochodzi polityka, pieniądze, wpływy. To liga mistrzów, z której możesz wypaść i już nigdy nie wrócić, i rzadko dlatego, że nie masz umiejętności. Zdanie, które przewija się na ustach wielu kierowców przez cały sezon to "Dla zwycięstwa zrobiłbym wszystko". Całość sprawia, że absurdalnie trudno jest się tam dostać, i jeszcze ciężej utrzymać. Do tego cudowna historia Roberta Kubicy. Czysta inspiracja. Śledzę ogólnie wiele dyscyplin, ale przede wszystkim triathlon, natomiast bardzo często źródłem inspiracji do pracy i treningu jest dla mnie najbliższe otoczenie. Zawodnicy, których mogę obserwować na co dzień lub na obozach, amatorzy, jak i zawodowcy. Jeżeli nie widzisz inspiracji dookoła siebie, powinieneś zwolnić i dokładnie się rozejrzeć.

Jak przetrwałeś obóz w Monte Gordo? Dał Ci mocno w kość? Był przydatny?
Obóz w Monte Gordo oceniam bardzo dobrze. Udało mi się tam zrobić sporo jakościowych sesji i objętość. Klimat Monte Grodo jest fantastyczny. Od rana na ścieżkach biegowych, czy na basenie widzisz wybitnych sportowców. Każdego dnia znajdziesz osoby, które trenują jeszcze ciężej od Ciebie. Monte Gordo, to mieszanka słońca, wspaniałej infrastruktury i unoszącej się w powietrzu atmosfery ciężkiej pracy i rywalizacji. Poza tym region Algarve jest spokojny, stabilny i wyjątkowo urokliwy. Być może w przyszłym roku uda mi się pojechać tam na dłużej.

 

Nie mogę nie spytać Cię o jedzenie. Jak przedstawia się twoje codzienne menu?
Mam racjonalne podejście do diety i żywienia. Jestem jednym z nielicznych przypadków, który częściej pracuje nad tym, aby przytyć, utrzymać wagę, niż odwrotnie. Staram się zwracać szczególną uwagę na żywienie około treningowe oraz między startami. Poza tym staram się regularnie wykonywać badania krwi i monitorować najważniejsze kwestie oraz kontrolować ewentualne niedobory. Z konkretów staram się jeść sporą ilość owoców, warzyw i orzechów. Mocno ograniczam mięso. Lubię różnego rodzaju kaszę. Jak większość sportowców eksperymentuję z owsianką, a między treningami często sięgam po produkty High5, a więc batony węglowodanowe, białkowe.
 

Jakie są twoje najbliższe plany startowe?
W czerwcu będzie można spotkać mnie na zawodach w Rzeszowie oraz pierwszym starcie docelowym w tym roku – mistrzostwach Polski na dystansie 1/2 IM w Poznaniu.

Jakie jest twoje motto życiowe?
Chyba nie mam jednego. Staram się żyć według prostych zasad, które wpoili mi rodzice. Pracuj ciężko, bądź miły, otaczaj się ludźmi mądrzejszymi od siebie. Uważam, że środowisko triathlonu pełne jest osób ambitnych i zmotywowanych, jednak często również narcystycznych i egocentrycznych. Staram się nie być kimś takim, pamiętając o tym, że trening to przywilej, a nie obowiązek. Podejście do treningu i pracy zawdzięczam również w dużej mierze Tomkowi Kowalskiemu i Trinergy. To przykład i wzór, który mam okazję obserwować już od dobrych kilku lat.

Czego życzyć na koniec Jackowi Tyczyńskiemu?
Chyba szczęścia, a raczej unikania niefortunnych sytuacji. I tego, żeby udało mi się odwdzięczyć i wynagrodzić ciężką pracę i wytrwałość mojej dziewczynie, trenerowi, sponsorom.

 

Wywiad z Jackiem Tyczyńskim przeprowadził Maciej Mikołajczyk z TriathlonLife.pl
foto materiały prywatne

 

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X