IRONMAN. Od decyzji do mety cz.2
Ironman. 3,8 kilometra w wodzie, 180 kilometrów na rowerze i maraton do przebiegnięcia. Dla wielu miłośników triathlonu, jeśli nie dla wszystkich, to cel, marzenie. Z kim byśmy nie rozmawiali prawie zawsze słyszymy, że chcą zostać „człowiekiem z żelaza”. Za nami sezon 2018, przed nami kilka miesięcy przygotowań do kolejnego. Zapewne wielu z triathlonistów planuje start na pełnym dystansie w 2019 roku. TriathlonLife.pl zapytało pięciu śmiałków, którzy ukończyli Ironmana w minionym sezonie o wrażenia, przygotowania, obawy itd.
Wszystkich do startu przygotowywał Tomasz Spaleniak z Endure Team. TriathlonLife.pl zadało zawodnikom 11 pytań. W pierwszej części zapytaliśmy w jakich okolicznościach zapadła decyzja o starcie i czego się obawiali najbardziej. Teraz czas na kolejne trzy:
- Co na informację o stracie w Ironmanie powiedzieli Twoi najbliżsi?
- Ile godzin trenowałeś? Jak przebiegały treningi, czy były jakieś komplikacje?
- Jakie obowiązki musiałeś połączyć z treningami?
Ironman? Puknij się w głowę
– Reakcje na informacje o tym, że chcę wystartować w Ironman były różnie – wspomina Karol Lewandowski. – Od życzenia powodzenia i wyrażenia szacunku po "puknij się w głowę" lub pytania "po co to robisz?"
W przypadku Tomka Górzyńskiego reakcja jego żony była jednoznaczna.
– Zareagowała podobnie jak przy pomyśle pokonania siedmioetapówki MTB TransAlp. Powiedziała tylko: A jedź! Jednak bez jej wsparcia, ogromnej wyrozumiałości i poświęcenia prawdopodobnie by się nie udało – dodaje Górzyński.
Wszyscy bohaterowie podkreślają, że bez wsparcia najbliższych nie byłoby ich sukcesu. Niemal za każdym razem decyzja o starcie była poprzedzona rozmową z najbliższymi. Niekiedy przygotowania wymagały zmian rytmu życia.
– Rodzina mnie zawsze wspiera podczas zawodów, chętnie jeździ na starty aktywnie kibicując dlatego nie wyobrażałem sobie podjęcia takiej decyzji bez rozmowy z nimi – dodaje Roman Majewski. – Pomimo tego, że wiedzą dobrze z czym wiąże się przygotowanie do zawodów to jednak trening pod długi dystans jest szczególnie wymagający. Dlatego ważna była dla mnie szczera rozmowa na temat potrzeby zaangażowania i pewnych wyrzeczeń również z ich strony. Przede wszystkim kwestie takie jak: ograniczona dostępność dla bliskich, terminarz startów w sezonie przygotowawczym i konieczność jego pogodzenia z sezonem urlopowym i wakacyjnym. Drogą kompromisu ustaliliśmy, że w tym roku rodzinny wyjazd na wakacje odbędzie się w maju. I był udany!
Maksymalnie 15 godzin tygodniowo?
A ile godzin tygodniowo pośmiecali na treningi. Maksymalnie liczba, która pojawia się to 15 godzin. I to było w momencie największego obciążenia. Średnio wychodzi około 9-10 godzin treningów tygodniowo. Niestety, nie wszystko udawało się zrealizować zgodnie z planem. Na przeszkodzie stawały kontuzje w dwóch przypadkach, remont w maju w jednym oraz ogólne zmęcznie, co jednak nie dziwi w przygotowaniach do pełnego dystansu.
– Treningi zawsze starałem się wykonywać sumiennie i z jak najwyższą jakością – mówi Rafał Pruchnicki. – Komplikacje treningowe pojawiały się przy ogólnym zmęczeniu materiału. Rodzina, praca, mała liczba godzin snu jakoś trzeba było to wszystko spiąć i połączyć w jedną całość.
Zdaje się, że tylko u Romana Majewskiego wszystko przebiegało zgodnie z planem.
-W trakcie przygotowań nie miałem poważniejszych kryzysów czy kontuzji – zdradza Majewski. – Jak powtarzał często trener, Tomasz Spaleniak
wsłuchiwałem się w siebie. Nie przekraczam granic zmęczenia, które mogłyby zagrozić zdrowiu czy odbić się niekorzystnie, skutkując potem dłuższą przerwą w treningu.
A jak łączyli obowiązki z treningami? Jak sami przyznają łatwo nie było. Wymagało to od nich trochę gimnastyki.
– Częściowo pracuję zdalnie z domu więc wtedy było łatwiej i można było włączyć dwie jednostki treningowe dziennie. Rano i po południu – przynaje Roman Majewski. – Jednak kiedy musiałem wyjechać służbowo, niekiedy na kilka dni – wtedy wszystko się komplikowało. O ile łatwo było pobiegać, o tyle z pływaniem czy rowerem było gorzej. Na szczęscie dzieci już mam wieku, kiedy są samodzielne i nie wymagają zaangażowania w stałą opiekę czy odrabianie lekcji. Tu miałem duży komfort .
Roman Pruchnicki jak tylko się dało angażował rodzinkę w treningi.
– Zabierałem ich na pływalnie – stwierdza. – Ja pływałem na torze, a oni bawili się w basenie. Na luźnych rozbieganiach towarzyszyli mi na rowerze. Staraliśmy się połączyć przyjemne z pożytecznym.
Dla Tomasza Górzyńskiego najtrudniejsze było pogodzenie treningów z obowiązkami zawodowymi.
– Kiedy podjąłem decyzję o starcie w Ironmanie to okazało się, że awansowałem w pracy – mówi Górzyński. – Zostałem zastępcą dyrektora ds. sportowych Uniwersyteckiego Centrum Sportowego w Toruniu. Nowi ludzie, nowe obowiązki, nowe zadania. Zawodowo musiałem przeorganizować swój cały świat. Wcześniej pracowałem w instytucie archeologii. W tym czasie okazało się, że treningi były dla mnie odskocznią po ciężkim dniu pracy, gdzie mierzyłem się z nowymi obowiązkami. Na szczęście wspólnie zajęcia z kolegami, którzy tak jak ja przygotowali się do startu na długim dystansie, przynosiły ulgę.
W kolejnym odcinku dowiem się jaki moment w kilkumiesięcznych przygotowaniach był dla nich najtrudniejszy i co czuli przed samym startem.
opracował Dawid Majakowski
Foto materiały prywatne
Czytaj także: