Rozmowa

Michał Jadach i jego pasje. Strojenie fortepianów i triathlon

Od najmłodszych lat trenował piłkę nożną. Przerwał przygodę ze względu na pracę i studia. Potem przyszedł czas na triathlon. Michał Jadach trenuje u Wojtka Łachuta i marzy o slocie na MŚ.

W dzieciństwie zacząłeś trenować piłkę nożną. Dlaczego wybór padł na ten sport?
W tamtych czasach wszyscy na podwórku grali w piłkę. Mieliśmy nawet swego rodzaju ligę pomiędzy osiedlami. W szkole umawiało się terminy meczów, prowadziło tabele, załatwiało „transfery”. To był super czas. Pochodzę z małej miejscowości. Tu był tylko klub piłkarski.  Więc to była jedyna możliwość uprawiania sportu.

Jak przebiegała kariera piłkarska?
Kariera to za duże słowo w moim przypadku. Taką to robi Lewandowski. Zaczynałem w Sygnale Chodel. W czasie szkoły średniej w Kaliszu grałem najpierw w KKS Włókniarz Kalisz,  później w Calisii Kalisz. Gdy osiągnąłem wiek seniora, wylądowałem w Victori Skarszew. Po skończeniu szkoły wróciłem na stare śmieci.

Na jakiej grałeś pozycji?
Zaczynałem od prawej pomocy, później byłem napastnikiem. W juniorach grałem głównie na obronie, trochę w środku pola. Tak naprawdę to nie miałem możliwości grania na bramce.

Kto był najlepszym piłkarze, z którym grałeś w jednej drużynie lub przeciwko?
Ciężko powiedzieć. W KKSie występowaliśmy w Wielkopolskiej Lidze Juniora Młodszego. Więc graliśmy mecze z juniorami Lecha Poznań, Wartą Poznań, Amica Wronki. Myślę, że część z tych chłopaków gra gdzieś teraz w dobrych klubach. W Calisii czasem na treningach mieliśmy wewnętrzne sparingi z drużyną seniorów, która wtedy grała w drugiej lidze, ale nie pamiętam nazwisk.

Dlaczego potem przerwałeś przygodę piłkarską?
Ze względu na pracę i studia miałem mniej czasu, żeby przyjeżdżać na treningi i mecze. Zwolniono nam też trenera, z którym byliśmy bardziej kolegami. Więc uznaliśmy, że odchodzimy razem z nim. W piłce zaczęło mi też przeszkadzać, że samemu można się przykładać, ale jeśli wszyscy w drużynie nie są zaangażowani ciężko o dobre wyniki.

jadach

Zobacz też:

Julita Tomaszewska: Kona nie jest marzeniem bo…

W 2012 roku zerwałeś więzadła krzyżowe. Co się stało?
Była jakaś zwykła przepychanka i walka o piłkę podczas meczu. Źle stanąłem i kolano złożyło mi się do środka. Po dwóch tygodniach przerwy na następnym meczy chciałem zagrać dłuższa piłkę i tylko poczułem, jak piszczel wypadł mi z kolana. Wtedy załatwiłem się już na dobre.

Jak przebiegała rehabilitacja?
Przed samą operacją chcąc się do niej przygotować, zacząłem regularnie biegać i chodzić na siłownie. Po zabiegu, gdy wrócił normalny zakres ruchu i dostałem zielone światło od lekarza,  wróciłem do biegania 4-5 razy w tygodniu.

W jakich okolicznościach trafiłeś do triathlonu?
Na studiach kumpel, z którym mieszkałem, przygotowywał się i debiutował w maratonie. W pewnym sensie to przez niego trafiłem do triathlonu. Pomyślałem, że skoro on dał radę, to może i ja bym spróbował.

Czy wcześniej wiedziałeś, co to jest za sport?
Dużo wcześniej, zanim pomyślałem, żeby spróbować triathlonu, gdzieś w Internecie natrafiłem na filmik o Dicku i Ricku Hoyt. Wtedy pomyślałem, że to jakieś przekozaki i chciałbym kiedyś czegoś takiego spróbować. Gdy kumpel trenował do maratonu,  przypomniałem sobie o triathlonie.

Jak wspominasz debiut?
Na pierwszy start wybrałem olimpijkę w Ełku. To była świetnie zorganizowana impreza. Trasa w centrum gwarantowała dużą liczbę kibiców. Na mecie baseny z lodowatą wodą, lody, piwo. Całkiem inna atmosfera niż na biegach.

Co jest najgorszym wspomnieniem z pierwszego startu?
Przed debiutem miałem już na koncie kilka imprez biegowych, w których dobrze sobie radziłem i na starcie zawsze ustawiałem się w czubie. Nieświadomy tak samo zrobiłem w triathlonie. Pralka strasznie mnie przemieliła. Ktoś po mnie przepłynął. Dostałem kilka kopniaków, przytopili mnie kilka razy. Przez pierwsze 200 metrów nie wiedziałem, co się dzieje i miałem wrażenie, że zaraz się utopie. Zacząłem się już nawet rozglądać za łódką ratowników, żeby mnie wyłowili. Później się trochę rozluźniło i udało mi się złapać rytm.

Czy mimo tej przygody złapałeś “zajawkę” na triathlon?
Tak, od razu złapałem bakcyla. Jedynie nauczony tym doświadczeniem na późniejszych startach ustawiałem się maksymalnie z boku, żeby było trochę luźniej.

Jak dalej potoczyły się starty w triathlonie?
Już zapisując się na pierwsze zawody, wiedziałem, że będę chciał wziąć udział w Ironmenie. Rozłożyłem sobie to jednak na trzy lata. W drugim roku była pierwsza połówka, a w później pełny.

Od roku pracujesz pod okiem Wojciecha Łachuta. W jakich okolicznościach trafiłeś do tego trenera?
Wojtka pierwszy raz spotkałem na Karkonoszmanie w 2017 roku. Wtedy na odprawie biegał  jakiś koleś, którego wszyscy znali, wołali Twister, a on opowiadał chyba o jakimś obozie, który organizował. Później sprawdziłem w Internecie, kto to. Rok temu na dekoracji w Malborku byli tam całą drużyną. Spodobało mi się, że to jest przede wszystkim grupa dobrych kumpli. Przed obecnym sezonem zacząłem zastanawiać się nad pracą pod czyimś okiem i odezwałem się to Wojtasa.

Jak układa się współpraca?
Twister jest bardzo pozytywnym facetem, którego nie da się nie lubić, a na temat sportu jest naprawdę mega zakręcony. Gdy pierwszy raz się odezwałem, żeby dowiedzieć się, jak wygląda trenowanie pod jego okiem rozmawialiśmy ponad godzinę. Dzięki trenerowi wiem, że czas, który przeznaczam na trening, jest wykorzystany w 100 procentach. Największą różnicę dostrzegam w wodzie, bo w końcu zacząłem trenować pływanie, a nie jeździć na basen. Nową jakość zyskały też treningi rowerowe. Byłem też w tym roku na pierwszym obozie. Dodatkowo mam teraz coś, czego brakowało mi, gdy skończyłem przygodę z piłką. Jestem częścią drużyny.

Na co dzień pracujesz przy fortepianach. Na czym dokładnie polega Twoja praca?
Jestem stroicielem fortepianów, czyli przygotowuje instrumenty do koncertów, do nauki w szkołach lub prywatnie w domach. Dodatkowo jestem też organmistrzem, czyli remontuję organy piszczałkowe, głównie w kościołach.

jadach

Zajrzyj do:

Ewa Komander: Moim celem jest Kona

Czy to jest Twoja pasja?
Myślę, że tak. Kiedy uda nam się zrobić remont organów, które od kilkudziesięciu lat były nieczynne albo zmontować używany instrument składający się z tysięcy części, a później usłyszeć jego brzmienie podczas koncertu, można odczuć satysfakcje.

Jak traktujesz obecne starty w tym sporcie?
Traktuje to głównie jako wspaniałą zabawę i próbę łapania z życia najwięcej, jak się da. Zrealizowałem też dziecięce marzenie o byciu sportowcem, amatorem, ale zawsze to sportowiec. Co prawda wtedy myślałem, że zostanę piłkarzem. To także mnóstwo dobrych wspomnień i ciekawych znajomości.

Jaki był dla Ciebie sezon 2020?
Dosyć ciężki, bo do końca nie było wiadomo, czy cokolwiek się odbędzie. Ciężko było mi się czasami zmusić do zaginania na treningach i odmawiania sobie różnych rzeczy. Skoro nie było wiadomo, czy będzie możliwość się sprawdzić. Miałem kilka spadków motywacji i chęci do ciężkiej pracy.

W jakim stopniu obecna sytuacja pandemiczna zmieniła Twoje pierwotne plany?
Przed sezonem miałem trzy główne cele. Pierwszym było złamanie 35 minut na dychę. Gdy przed samym startem odwołali wiosenne biegi, pożyczyłem kółko drogowe. Wymierzyłem trasę i z suportem w postaci kumpla na rowerze udało mi się pobiec w 34:11. Później miał być Susz, ale gdy wyszła informacja, że się nie odbędzie, całe przygotowania skupiły się mistrzostwach Polski w Malborku.

Czy układasz już plany na kolejny rok?
Jeszcze o tym nie myślałem. Muszę najpierw złapać trochę luzu. Triathlon to piękny sport, ale chcąc co roku startować na coraz wyższym poziomie, trzeba poświecić sporo czasu. Jednak to bywa meczące, szczególnie psychicznie.

Jak wyglądał u Ciebie okres roztrenowania?
Pierwszy tydzień po zawodach całkowicie zluzowałem. Byłem tylko raz na rowerze. Teraz już ruszam się regularnie, ale wszystko w strefie komfortu i bez żadnego planu, tylko kiedy mam ochotę. Lubię być aktywny. Więc może będzie teraz okazja zagrać w piłkę, plażówkę lub wyskoczyć na kajak. Teraz chciałbym więcej czasu spędzić z najbliższymi.

Kiedy rozpoczynasz przygotowania do kolejnego sezonu?
Jak odpocznę i wróci mi głód treningowy, będę o tym rozmawiał z trenerem. Na razie skupiam się na inny celach.

Jakie masz cele oraz marzenia związane z triathlonem?
Celem długofalowym jest czerpanie z tego frajdy najdłużej, jak się da. Marzenie to chyba jak większość triathlonistów, wywalczyć kwalifikację na mistrzostwa świata.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X