Rozmowa

Marek Pałysa: Jestem daleko z przygotowaniami, ale…

Ostatnie 12 miesięcy były dla niego trudne. Leczył kontuzję oraz przeszedł covida. Marek Pałysa teraz walczy z czasem i przygotowuje się do kolejnego sezonu.

Jaki był dla Ciebie 2020 rok pod względem sportowym oraz działalności fundacji?
Sportowo wyszedł świetnie. Udowodniłem sobie, że mogę przełamywać bariery dotąd nieprzekraczalne, czyli w końcu schudłem, prawie tak, jak chciałem. Dla fundacji brak sztywnych terminów, ciągłe przesuwanie imprez oraz niestabilna sytuacja w służbie zdrowia – mówię tu w kontekście przygotowań naszych wspaniałych podopiecznych: Kornelki i jej mamy Ewy Matkowskiej – nieco je wykluczyły z jakichkolwiek przygotowań do startu z możliwością jego promocji jako eventu charytatywnego. Miały startować w sprincie w Gdyni. Niestety COVID wszystko nam w tych planach popsuł dokumentnie.

Jakie są plany Fundacji Never Ever Give Up na 2021 rok?
Nasza podopieczna Kornelia w tym roku przygotowuje się do znacznie bardziej wymagających wydarzeń niż start w triathlonie, do dwóch ciężkich operacji, które mają jej umożliwić w przyszłości swobodne i samodzielne poruszanie. Oczywiście cały czas jej kibicujemy i staramy wspierać, jak tylko się da. Nadal sprzedajemy charytatywny kalendarz z Kornelią na 2021 rok. „Odpaliliśmy” też projekt, który kiedyś planowaliśmy, a mianowicie „Jak Feniks z popiołów”. W jego ramach wspieramy osoby zamierzające zmienić tryb życia na aktywny i nieco zdrowszy. Mamy więcej kadry i możliwości i już kilku „Feniksów” z nami zaczęło przygodę. Mnóstwo ekscytujących wydarzeń i ciekawej pracy przed nami.

W ostatnim kwartale minionego roku miałeś najdłuższy okres roztrenowania w dotychczasowej przygodzie z triathlonem. Jakie były tego przyczyny?
W zeszłym roku przedłużałem sezon w nieskończoność. Dodawałem sobie starty w drugiej połowie września, potem w listopadzie. To odbiło się negatywnie na moim zdrowiu. Spowodowało też psychiczne zmęczenie materiału. Zdecydowaliśmy z Kubą Czają o dłuższym roztrenowaniu, aby poczuć „głód” treningu, wrócić do niego z radością i poczuciem jego braku.

W jakich okolicznościach skręciłeś kostkę z naderwaniem więzadła?
W najgłupszych z możliwych, podczas zwyczajnego rozbiegania na początku planowanego powrotu do treningów. Przebiegałem przez tory tramwajowe, aby wbiec do Lasku Bielańskiego. Chwila nieuwagi i po sprawie.

Ile czasu trwał powrót do sprawności po tej kontuzji?
Dość długo i chyba trochę zbyt aktywnie. O tym, że to było skręcenie z naderwaniem więzadła, dowiedziałem się post factum, ponieważ dopiero gdy już wszystkie objawy ustąpiły, poszedłem na USG do mojego ulubionego i najlepszego fachowca w tej dziedzinie, czyli Michała Bienieckiego w Olsztynie. Tam okazało się, że to było naderwanie. Gdybym wiedział wcześniej, to nie rehabilitowałbym się, łażąc po tatrach w śniegu.

Powrót do aktywności nie trwał długo, bo po dwóch dniach doznałeś ciężkiej infekcji (niepotwierdzony COVID). Jakie to były 17 dni dla Ciebie?
Test na COVID wyszedł negatywnie, bo byłem jeszcze w tzw. „okienku serologiczym”. Mimo że to były niekompletne objawy, mówiły o covidzie. Teraz potwierdził to test na poziom przeciwciał. Początkowo miałem ewidentnie objawy grypowe bez tych kluczowych: gorączki, utraty smaku, węchu, czy suchego kaszlu. Później ich nasilenie i dojście innych objawów mówiły, że to nie była grypa. Cztery kluczowe dni były rzeczywiście dość przykre.

Czytaj także:

Bartosz Olejnik: Motywacja jest dla dzieci. Dla dorosłych samodyscyplina

 

Jak ta przerwa treningowa wpływała na sferę mentalną?
Leżąc w łóżku i nie mając siły wstać do toalety, masz wrażenie, że nigdy nie będziesz mieć siły wejść na piętro po schodach. Punkt widzenia zmienia się diametralnie w zależności od aktualnego stanu organizmu. Miewałem okresy wkurzenia, że to mi zrujnowało drogę do realizacji celów w 2021 roku itd. Finalnie to dobrze wpłynęło na moją psychikę. Przecież age grouperzy mają całe życie na realizację celów. Jeśli nie w M45 to w M50. Świat nie kończy się na wyjeździe na te „jedyne” mistrzostwa świata, czy na start właśnie w upatrzonej imprezie. Trzeba nauczyć się, chociaż jest to trudne, czerpać siłę i radość z tego, że można wejść w trening po okresie choroby, czy kontuzji i powoli systematycznie wyrąbywać sobie siekierą ścieżkę do celu. Należy koncentrować się na treningu danego dnia, cieszyć się z tego, że zrobiło się go najlepiej, jak mogło. Trzeba cieszyć się z całego tygodnia w Training Peaksie „na zielono”, a dopiero potem ogarniać czasy, pozycje w stawce i osiągnięcia medalowe.

Jak czułeś się na pierwszym treningu po powrocie po tych „przygodach”?
Powrót był trudny. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to samopoczucie wynikało z długości przerwy (ponad 10 tygodni) z infekcji lub kumulacji tych czynników. Jestem po wszystkich szczegółowych badaniach. Wiem, że nie ma nic w kontekście jakichś powikłań pocovidowych, co mogłoby mi przeszkadzać. Jedynym moim wyzwaniem jest teraz motywacja, właściwa logistyka czasu, bo sporo go uciekło. Jeśli mam myśleć o celach sportowych w kontekście walki i założone pozycje w kategorii wiekowej, to jestem za daleko w tyle z przygotowaniami za kolegami.

Czy odczuwasz jeszcze skutki tej kontuzji kostki i naderwanego więzadła?
Tak. Wczoraj biegałem siłę na śniegu i jeszcze niektóre zadania są za bardzo odczuwalne dla tej kostki. Stanowią za duże obciążenie. Nadal trzeba pracować nad ćwiczeniami wzmacniającymi aparat mięśniowy i więzadłowy dla jej stabilizacji.

Na jakim obecnie jesteś etapie przygotowań do sezonu 2021?
Dopiero buduję bazę. Więc w większości odbywam żmudne, nieco nudne i dość długawe treningi w niskiej intensywności. Koncentruję się nad powrotem do sprawności ogólnej, która jest dla mnie niezwykle ważna, żeby w moim wieku myśleć jeszcze o jakimkolwiek progresie. No i powoli zaczynam liczyć kalorie.

Jak prezentuje się Twoja lista celów startowych na ten rok?
Cel STRETCH, czyli według teorii biznesowej tak bardzo ambitny i trudny, że w pierwszej chwili zdaje się kompletnie nieosiągalny i nawet nie wiesz, jak się zabrać do jego realizacji, to zdobycie slota na mistrzostwa świata IM70.3 w Utah na ten rok. Mam tylko jedną szansę, na bardzo mocno obsadzonych zawodach 23 maja w Grazu, gdzie w mojej kategorii startuje blisko 400 zawodników, a są tylko cztery sloty. Staram się nie myśleć o tych statystykach, tylko robić swoje i koncentrować się najlepszym możliwym wykonaniu zadania. Drugim celem, w sumie nieco spontanicznym, wspartym mocno przez mojego triathlonowego przyjaciela Pawła Najmowicza jest debiut w zawodach na pełnym dystansie pod szyldem IM w Gdyni w sierpniu tego roku.

Który z tych startów ma dla Ciebie największe znaczenie?
Oba są istotne. Chyba najważniejszym celem jest niespalanie się i nie myślenie, że jak tych celów nie zrealizuje, to świat się skończy i będzie jakaś tragedia. Mam czas. Nie chcę przestać się cieszyć z treningów i startów, a niezwykłą wagę dla mnie ma to, aby ta radość była wspólna dla całej mojej rodziny. Na razie moja żona Asia też startuje. Sprawia jej to satysfakcję, a dzieciaki z chęcią jeżdżą na zawody i co krytycznie radosne dla nas „jarają się” pracą jako wolontariusze. Właśnie to jest najpiękniejsze i najważniejsze.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X