Rozmowa

#polskieHAWAJE. Kosmowski spełnia marzenie

Wywalczyłeś kwalifikacje na Hawaje podczas Ironman 70.3 Chiny. Czego efektem był ten sukces?
Dyspozycja przed zawodami była efektem kilku miesięcy pracy. Decyzji o starcie w Chinach nie podjąłem na gorąco. Były to zawody, które wspólnie z trenerem planowaliśmy zaraz po zakończeniu poprzedniego sezonu. Od początku wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo i tylko wynik w top dwa grupy wiekowej da realne szanse na Hawaje. Dlatego w zimie i na wiosnę ciężko pracowałem aby to osiągnąć. Udało mnie się wstrzelić z formą idealnie.
 

Z jakim nastawieniem jechałeś na tamte zawody?
Do Chin leciałem nastawiony optymistycznie. Czułem lekką presję. Na szczęście, gdy wszedłem do wody, wszystko puściło. Mogłem zacząć wykonywać plan. Udało się. Ale z pierwszymi startami w sezonie nigdy nie nic wiadomo, zwłaszcza w innej strefie czasowej i klimatycznej. Na szczęście dobrze znoszę tego typu eskapady.

Podczas tego startu w Chinach zająłeś trzecie miejsce w Age Group. Czy start przebiegł zgodnie z planem?
Wyszły mi dwie z trzech dyscyplin. Bardzo dobrze popłynąłem ocierając się o życiówkę na 1900 metrów. Równie znakomicie jechało mnie się na rowerze. Ale popełniłem błąd wymijając wolniejszego zawodnika po prawej stronie. Pomijam fakt, że jechał środkiem. Mimo to z pokorą przyjąłem kartkę. Odstałem swoje w namiocie kar na koniec pierwszej pętli. Trzydzieści sekund to cała wieczność widząc gdy mijają Cię rywale. Po przerwie jechałem bardzo mocno, aby odrobić straty. Po rowerze byłem drugi w kategorii.
 

Czy na trasie walczyłeś z jakimiś problemami?
Schody zaczęły się na bieganiu. Pierwsze pięć kilometrów rozpocząłem według planu. Ale odczuwałem ból w okolicach bioder. Doskwierał mi już wcześniej podczas treningów po wiosennym obozie. Zacząłem zwalniać. Do tego doszły problemy z jelitami. Z tego względu, z oczekiwanego wyniku na poziomie 1 godzina 28 minut na etapie biegowym nic nie wyszło. Pobiegłem o około 4 minuty gorzej. Zmobilizowałem się jeszcze na końcówkę. Jednak dobiegłem trzeci w kategorii ze stratą 0,25 sekundy do drugiego zawodnika.
 

Co czułeś przekraczając metę?
Byłem załamany. Ćwierć sekundy to dwa szybsze kroki na wybiegu z wody, lepsza nawrotka na rowerze lub szereg innych drobnostek. Miałem pecha. Jednak na rozdaniu slotów, karma wróciła. Bo pierwszy z zawodników – nota bene były pro z reprezentacji Rosji – przyjechał po slota do Nicei. Więc odpuścił Hawaje. Dzięki temu miałem pecha na starcie, ale szczęście na rozdaniu slotów. Wyszło na zero.
 

Czy to będzie pierwszy Twój wyjazd na Hawaje jako zawodnik?
Jadę na Hawaje po raz pierwszy, jako zawodnik. W ogóle będzie to moja pierwsza wizyta na wyspach. Marzę o Hawajach już od nastoletnich czasów. Wtedy chcieliśmy z bratem jechać tam, jako windsurferzy. Bo Maui to mekka tego sportu. Teraz jadę na Big Island, też super.
 

Co będzie kluczowym elementem w czasie przygotowań do Mistrzostw Świata na Hawajach?
Kluczowy będzie dla mnie bieg. To jest element, nad którym pracujemy razem z trenerem od początku roku. Był mały postęp, podczas ostatniego startu w Roth. Dlatego jestem optymistycznie nastawiony. Ponadto dopracowujemy żywienie. Z tym też miałem spory problem w trakcie moich ostatnich startów na długim dystansie. W Roth przełamałem złą passę, ale jeszcze muszę to dopracować.
 

Czy masz konkretne oczekiwania odnośnie zbliżającego się startu na Kona?
Chcę dobrze się bawić, doświadczyć fenomenu oraz magii Wielkiej Wyspy na własnej skórze. Będzie to podróż do korzeni dyscypliny, którą kocham. Co do samego rezultatu, nie stawiam sobie wygórowanych oczekiwań. Będzie to mój czwarty start na długim dystansie. Dam z siebie wszystko. Ale znam realia i poziom moich konkurentów. Na razie nie jestem w stanie z nimi konkurować. To czy zajmę 60 lub 80 miejsce, jest dla mnie drugorzędną sprawą. Oczywiście fajnie by było złamać 10 godzin. Ale nie będę sobie robił zbyt dużej presji. Moim celem ogólnie na ten sezon jest bawienie się triathlonem i docenianie każdej chwili. Jest to nagroda za pięć lat ciężkiej pracy, którą zrobiłem w kategorii M35. To jest zarazem pożegnanie z tą kategorią. Jeżeli nie popełnię błędów, wykonam rzetelnie robotę, to wynik przyjdzie sam. Myślę, że mogę utrzeć nosa kilku Hawajskim wygom.
 

Inspiracją książka Brownlee

Czy od razu przekonałeś się do triathlonu?
To  miłość od pierwszego wejrzenia. W tamtym czasie nie czułem się dobrze ze swoim ciałem:  nadwaga, stres w pracy rozluźniony wieczorem kieliszkiem wina albo dwoma. To wszystko odbijało się, także na mojej psychice. Zaczęło się od mojej Żony. Była na wycieczce z Teściową w Calelli podczas Ironman Barcelona. Z jej opowieści brzmiało to naprawdę ciekawie. Potem dostałem książkę Braci Brownlee. Mój dobry kolega Jacek zrobił Ironman Kopenhaga. Gdy przeczytałem jego relację ze startu, powiedziałem sobie:  no nie, muszę tego spróbować. To jest niesamowite.
 

Od czego zacząłeś?
Zaczęło się niewinnie od biegania. Potem przyszło kolarstwo. Od razu pokochałam jazdę na rowerze szosowym. Natomiast z pływaniem było naprawdę ciężko. Pamiętam, że podczas pierwszego treningu, trener kazał mi zrobić 400 metrów rozpływania na rozgrzewkę. To był dla mnie kosmiczny dystans. Po nim byłem tak wykończony, że musieliśmy skończyć trening. Podczas tego dystansu robiłem sobie przerwy co długość basenu.
 

Czy to jest pierwszy sport, który uprawiasz?
Byłem zawsze aktywny sportowo. Jednak jest to pierwsza dyscyplina wytrzymałościowa, jaką uprawiam. Wcześniej dużo czasu poświęciłem koszykówce, snowboardowi oraz sportom wodnym tj. windsurfingowi i kitesurfingowi. Kocham wodę i wszystkie sporty z free w nazwie.
 

Kiedy pierwszy raz stanąłeś na starcie zawodów triathlonowych?
Był to “niestety” triathlon Amazonek na dystansie ½ IM. Nigdy nie zaczynałbym od razu od tak długiego dystansu. Plan był inny. Niestety linie lotnicze anulowały nasz lot na Majorkę, gdzie miałem zadebiutować w Portocolom 111. Dlatego zacząłem od połówki. Warunki w długi weekend majowy, też nie rozpieszczały. Nad ranem było trzy stopnie. Woda również lodowata i padało. Pamiętam, że po etapie rowerowym miałem drętwe nogi. Nie mogłem założyć butów biegowych. Czucie odzyskałem dopiero na 15 kilometrze biegu.
 

Czy po tym starcie chciałeś zrezygnować?
Pamiętam, że po wszystkim chciałem zrezygnować i olać triathlon. Strasznie wtedy dostałem w kość. Leżałem nieprzytomny po zawodach do tego stopnia, że organizator zawinął mój rower razem ze stojakami ze strefy. Mój debiutancki czas wynosił 5:01. To miało zdefiniować moje późniejsze starty. Zawsze jestem delikatnie poza jakimiś granicznymi barierami. W zeszłym roku w debiucie podczas Ironman Frankfurt zabrakło mi 1:59 do złamania 10 godzin.
 

Triathlon stylem życia

Czym dla Ciebie jest ten sport?
Nie jest to już sport, a raczej styl życia. To dzięki triathlonowi zacząłem szanować czas i pracować nad sobą. Nie tylko na  fizycznie, ale też mentalnie. Triathlon jest odskocznią. Gdy mam ciężki dzień w pracy, po prostu zostawiam telefon w domu i idę na trening. Wtedy jestem tylko z własnymi myślami. To taka forma medytacji. Pozwala zrobić porządek w głowie.
 

W której płaszczyźnie czujesz się najlepiej, a jaka jest piętą Achillesową?
Ze względu na uprawianie triathlonu, staram się aby wszystkie dyscypliny były równe. Gdy jedna odstaje, to ją koryguje. Na pewno najlepsze pozycje zajmuję podczas etapu kolarskiego. kiedyś drugą dyscypliną było bieganie, lecz teraz to uległo zmianie. Teraz pływanie mam lepsze. Dlatego to staram się poprawić, koncentrując się na treningach biegowych.
 

Czy rodzina podziela triathlonową pasję?
Tak, pomimo że triathlon zabiera dużo czasu. Staramy się wspólnie aktywnie spędzać. Na przykład nie przypominam sobie, kiedy ostatnio siedzieliśmy na kanapie oglądając telewizję. Ponadto, przez triathlon odwiedziliśmy masę miejsc, do których normalnie nie pojechalibyśmy na świecie oraz w Polsce.
 

Jak triathlon wpływa na życie rodzinne?
W zasadzie triathlon przesiąkł każdy aspekt naszego życia. Od wyjazdów na wakacje po planowanie dnia powszedniego. Jednak nie robi to już na moich bliskich żadnego wrażenia. Staram się zawsze upychać jedną jednostkę treningową wcześnie rano. Dzięki temu wracam do domu i przygotowuje śniadanie. Problematyczne są jedynie okresy BPS przed długim dystansem. Wtedy najczęściej 3-4 weekendy z rzędu mam po 11 godzin treningu w ciągu dwóch dni. Wtedy najczęściej moja rodzina planuje wypady beze mnie. Przez to mam wolną głowę. Jestem skoncentrowany na treningach. Wtedy to otrzymuję od mojej Żony Kasi największe wsparcie. Gdy przychodzi okres przedstartowy moja rodzina jest dla mnie mega wsparciem.
 

Czym zajmujesz się zawodowo?
Jestem przedsiębiorcą. Mam kilka firm. W tym moje ostatnie dziecko mocno powiązane z triathlonem, czyli dotsport.pl.
 

Co jest najważniejsze w codziennym godzeniu treningów oraz startów z obowiązkami zawodowymi?
Przede wszystkim planowanie i automatyzacja. Staram się nie wyjeżdżać zawodowo zbyt często. Unikam spotkań, jak ognia, żeby skupić się na tym co najistotniejsze w mojej pracy. Cały czas staram się być w kontakcie i przekazywać moją wiedzę managerom, którzy ze mną pracują. Czasem moja obecność jest nieunikniona. Wtedy staram się połączyć, grupować i “załatwić” różnych kontrahentów lub inne sprawy. Z doświadczenia wiem, że to właśnie wyjazdy służbowe, bezproduktywne spotkania zakłócają rytm treningowy i życiowy. Spowodowane to jest pojawieniem się niespodziewanie tych obowiązków i różnych rzeczy. W teorii brzmi to dobrze. Lecz w praktyce czasami jest ciężko. Jednak cały czas się uczę tej sztuki. Wychodzi mi to coraz lepiej.
 

Kiedy planujesz kolejny start?
Kolejny start już za niedługo po zaplanowałem udział w Ironman 70.3 w Gdyni. To będzie taki reality check po pierwszych dwóch tygodniach treningu pod Hawaje. Potem Mistrzostwa Świata w Nicei, no i Kona.
 

Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne
 

Czytaj także:

 

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X