Rozmowa

Czasówka zamiast pierścionka zaręczynowego

W dobie pandemii nie myśli o formie. Ważniejsza jest odporność oraz małe dziecko. Jednak Magda Biskupska- Borczyk nie przestaje marzyć i dlatego zamierza wrócić na Hawaje.

Obecnie zmagamy się z pandemią koronawirusa. W jaki sposób to zmieniło Twoje treningi?
Zrezygnowałam zupełnie z większych obciążeń. Mam malutkie dziecko w domu i muszę dbać o własną odporność. Przeżyłam poprzedni sezon bez ciężkich treningów, przeżyję i ten, jak będzie trzeba. Już wiem, że forma w razie czego wróci, nawet po długiej przerwie. W tej chwili o tym nie myślę. Z przerażeniem patrzę, co się dzieje na świecie i w Polsce. Ważniejsze jest nasze zdrowie i opanowanie tego wirusa.

W jaki sposób radzisz sobie z brakiem pływalni?
Są gumy i różne ćwiczenia ogólnorozwojowe. Samo podnoszenie dziecka sprawia, że moje ramiona pracują non stop (śmiech).

Od kiedy Ci towarzyszy sport?
Sport pod różnymi postaciami towarzyszy mi od zawsze. Jako mała dziewczynka zaczęłam od rytmiki. Potem tańczyłam w zespole dziecięcym “Iskierki”. Chodziłam na taekwondo, tata zabierał mnie na basen, rower, potem na siatkówkę, którą sam organizował dla uczniów. Rodzice zadbali, żebyśmy były aktywne i pokochały ruch razem z siostrami. Na pewno to im się udało.

Jak wyglądała droga sportowa do triathlonu?
Do czasów liceum byłam dość mocno aktywna. Moim celem było zawsze mieć szóstkę z wf-u. Byłam z tych dziewczyn, które nie chowały się w krzakach, kiedy trzeba było przebiec kilka kilometrów i rwały się trochę przed szereg. Uzmysłowiłam sobie, jak już zaczęłam się bawić w triathlon, że po prostu już wtedy lubiłam wygrywać i mieć najlepszy czas w klasie choćby na 100 metrów, zrobić najwięcej brzuszków, czy najładniej wykonać szpagat.

biskupska

Zobacz też:

Paulina Załucka: Byłam sportowcem, ale nie kobietą

Kiedy ten zapał zgasł?
Moje ambicje wyhamowały, kiedy zerwałam więzadła w kolanie na nartach. Do tej pory myślę, że gdyby nie ten wypadek, to skończyłabym nie na Akademii Ekonomicznej, a na AWFie. Studia to był chyba najmniej aktywny okres w moim życiu. Trochę grałam w siatkę.  Chodziłam na obowiązkowy w-f, ale życie akademickie mnie pochłonęło i wpadło kilka kilogramów. Pod koniec studiów wzięłam się za siebie i tak pokochałam spinning. Potem znalazłam pracę w korporacji. Zaczęłam często wyjeżdżać do Włoch, a tam już się napatrzyłam na biegaczy i kolarzy. Choć wtedy nie miałam pojęcia, że sama wkrótce zakocham się w szosie. Mając idealne tereny do biegania, zaczęłam biegać dla siebie, bez planu oraz spiny. Wówczas nie myślałam o żadnych zawodach. W Polsce za to z sąsiadką i znajomym zaczęłam regularnie jeździć na basen.

Co spowodowało, że spróbowałaś sił w triathlonie?
Mój triathlon jest wypadkową kontuzji. Bieganie spodobało mi się na tyle, że pojechałam na spontanie do Szklarskiej Poręby na obóz biegowy w 2013 roku. Przepadłam. Zakochałam się totalnie w bieganiu w górach. Okazało się, że jak na kompletnego amatora jestem całkiem silna. To mnie oczywiście podbudowało. Wracając na niziny, jednak trochę przegięłam i dopadło mnie zapalenie kaletki w pięcie. O bieganiu nie było mowy. Jak trochę było lepiej, a nie mogłam już usiedzieć na tyłku, wróciłam na spinning. Tam Aneta, czyli  prowadząca, wspomniała mi o Grupie Triathlonowej RAT. Akurat robili nabór. Trochę przerażał mnie rower, bo nigdy w życiu nie siedziałam na szosie! Postanowiłam jednak spróbować. Przyczyniła się do tego też Chrissie Wellington. Bo jej książka wpadła mi w ręce,  jak siedziałam uziemiona kontuzją.

Jak wyglądały Twoje początkowe treningi?
Od początku trenowałam z RATem. Tam szybko wyszło, że mam chyba potencjał. Ta grupa to było coś, co mnie pochłonęło. Wspaniali ludzie, na różnych poziomach, dużo potu, śmiechu i widocznych postępów. Byłam dość mocna biegowo. Na basenie szybko wskoczyłam też na w miarę przyzwoity poziom. Dużą zagadką był dla mnie rower, ale jego też szybko pokochałam.

Czego obawiałaś się przed debiutem?
Tego, że zaliczę spektakularną glebę na rowerze, bo zapomnę się wypiąć.

Kiedy wystartowałaś pierwszy raz w triathlonie?
Mój pierwszy raz był w Szczecinie, na dystansie ¼ IM. To były jedne z fajniejszych zawodów,  na których byłam, może ze względu na adrenalinę, która tam mi towarzyszyła.

biskupska

Czytaj także:

Tomasz Spaleniak: Gorszy dzień? Robię solidny trening

Od czego się zaczął ten przypływ adrenaliny?
Zaczęło się w drodze do Szczecina, gdy zagadał do mnie i kolegi na stacji benzynowej, z którym jechałam, Jerzy Górski. Zapytał, czy jedziemy na zawody, bo widział nasze kolarskie opalenizny na nogach, jak się czujemy, skąd jesteśmy. Byliśmy pod takim wrażeniem, że nawet zapomnieliśmy kawy. Na miejscu wszystko było nowe. Słyszałam, że atmosfera na zawodach TRI jest świetna, ale chyba nie spodziewałam się, że aż tak. Byłam, jak dziecko na placu zabaw. Uśmiech od ucha do ucha towarzyszył cały czas i dreszczyk emocji przed nieznanym. Nawet upał mi nie przeszkadzał. Pamiętam pralkę w wodzie i próby złapania oddechu, mnóstwo torów tramwajowych na trasie rowerowej i rodzinę, która mnie zaskoczyła przyjazdem i bardzo dodała mi sił na bieganiu.  Podobało mi się na tyle, że przez całe zawody miałam banana na twarzy. Podobne emocje miałam w debiucie na IM.

Co czułaś po przekroczeniu linii mety?
Przekroczyłam metę z wielkim bananem na twarzy i to jako czwarta kobieta open, a druga w K30. Oczywiście nie chciałam w to wierzyć.

Pod czyim okiem przygotowujesz się do kolejnych startów?
Od trzech lat trenuję pod okiem Roberta Karasia z roczną przerwą, kiedy byłam w ciąży. On rozpisuje mi rower i bieganie. Moje pływanie zostawiłam siostrze, która jest trenerem pływania i mam ją na miejscu we Wrocławiu.

Jak w tej triathlonowej pasji odnajduje się rodzina?
Rodzina mnie bardzo wspiera. To tata zasponsorował mój pierwszy rower i od zawsze śledzi moje poczynania. Jestem w stanie go wypatrzyć prawie na każdych zawodach. Nie był chyba tylko w Barcelonie i na Hawajach. Wiernymi kibicami są też moje siostry. One zawsze wspierają. Przy tym robią najwięcej hałasu.

A mąż?
No cóż… Poznałam go na zawodach w Sierakowie. Więc sam jest przesiąknięty triathlonem i mnie wspiera. Tym bardziej że w 2019 roku on mógł trenować, ja nie. W tej chwili przejmuje opiekę nad naszą córką, jak wraca z pracy, żebym mogła coś pokręcić lub wyjść pobiegać. To on, będąc na początku naszej znajomości, podarował mi pierwszą czasówkę.  Ba, sam ją nawet złożył, bo ja na Hawaje chciałam jechać z szosą. (śmiech) Śmiałam się, że to chyba był taki pierścionek zaręczynowy.

W jaki sposób udaje się Tobie godzić obowiązki rodzinne, zawodowe z triatlonem?
Na pewno inaczej wszystko wyglądało, zanim w naszym życiu pojawiło się dziecko. Trenowałam przed pracą i po pracy. W ten sposób, że miałam wolne wieczory. Wstawałam o piątej i działałam. Ogólnie jestem osobą zorganizowaną. Działam zadaniowo według planu i to zawsze pomagało mi łączyć wszystko… do czasu.

biskupska

Zajrzyj do:

Julita Sikora: W życiu wszystko jest możliwe

Jak to obecnie wygląda po pojawieniu się dziecka?
W tej chwili też działam według planu, ale takiego, który ma w głowie moja córka. Szkoda tylko, że nie potrafi się jeszcze nim ze mną podzielić. Myślałam, że na macierzyńskim będzie łatwiej… nie jest! Czapki z głów dla wszystkich trenujących mam! Nasze babcie są daleko,  więc musimy sobie radzić sami. Treningi wrzucam między karmienia, jak Janisz wróci z pracy. Raz się udaje, raz nie, bo po prostu padam po całym dniu i przerywanych nocach. Prawda jest też taka, że ja dotarłam na Big Island zanim zostałam mamą. Ten cel zrealizowałam i obecnie nie mam żadnego ciśnienia, że muszę gdzieś wystartować, czy złamać jakiś czas. Wróciłam do treningów, bo się za nimi stęskniłam. Ja kocham ruch i triathlon. Chcę pokazać mojej córce, że pasja odgrywa ważną rolę w życiu oraz warto dbać o siebie oraz być aktywnym. Zaczęłam już biegać z wózkiem i te treningi baaardzo mi się podobają, jej zresztą też. Chcę, żeby moje dziecko widziało szczęśliwą, spełnioną matkę (uśmiech).

Co chcesz osiągnąć poprzez starty w triathlonie?
Mam już troszkę medali i pucharów. Satysfakcję i zadowalające życiówki też, choć nie mówię, że bym ich nie poprawiła. Chcę się tym bawić tak długo, jak będzie mi to sprawiać frajdę. Sport był w moim życiu, jest i na pewno będzie. Jestem nieznośna, jak się nie ruszam (śmiech).

Czym zajmujesz się zawodowo?
Pracuję w korporacji. Jestem, krótko mówiąc liderem projektów.

W jaki sposób triathlon wpływa na pracę?
Daje mi energię do działania i motywuje do dobrej organizacji. Wiem, że jak chcę zrobić trening, muszę mieć skończoną pracę i wolną głowę. Ona jest ważniejsza, bo z niej się utrzymuję. Na szczęście firma doceniła moje osiągnięcia. W dużej części zasponsorowała mój wyjazd na Hawaje. Stałam się przykładem osoby, która potrafi pokazać innym, jak wygląda life work balance, a korporacje to lubią. Swego czasu latałam w delegacje z rowerem i nikogo to nie dziwiło. Zaczęło zaskakiwać, jak przestałam go przywozić.

Kiedy miałaś rozpocząć sezon 2020?
Myślałam, że rozpocznę w Sierakowie. Nie sądzę jednak, że to się stanie. Czas pokaże, jak sytuacja się uspokoi. Obyśmy w ogóle mieli w tym roku sezon.

Jak do tej pory przebiegały przygotowania?
Ze względu na poród w zeszłym roku, zaczęłam pierwsze treningi dopiero w grudniu, na spokojnie i z głową, tak, żeby nie zrobić sobie krzywdy. Aż sama nie mogę w to uwierzyć, bo jeszcze przed porodem myślałam, że zaraz po, założę buty biegowe. Od dwóch miesięcy zaczęłam wchodzić na fajne waty. Noga też się rozkręciła  i miałam chrapkę na więcej.

W jaki sposób radzisz sobie z tymi wszystkimi problemami?
Zaciskam zęby. Spoglądam na śmiejącego się bąbla i zapominam o tym, że nie przespałam ciągiem nawet trzech godzin.

Które zawody miały być najważniejsze dla Ciebie?
Miał być Karkonoszman.

Jakie masz triathlonowe marzenia?
Wrócić na Big Island.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

 

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X