Rozmowa

Kimmer: Warto było podjąć ryzyko

Jest nazywany terminatorem. Najpierw zajął 5 miejsce na pełnym dystansie w Malborku, aby po sześciu dniach wystartować w Radkowie. Jakub Kimmer rozważa start w Płocku na 1/4IM.

Zająłeś piąte miejsce na IM w Malborku. Jak wrażenia po zawodach?
Malbork to zawody organizowane na najwyższym poziomie. Miałem przyjemność startować tu po raz piąty. Mimo wielu obostrzeń związanych z covid ekipa stanęła na wysokości zadania. To były profesjonalnie przygotowane i przeprowadzone mistrzostwa Polski. Piękna przygoda, ciężka konkurencja, mordercza rywalizacja.  Ogromnie mnie cieszy piąte miejsce.  Na liście startowej była cała śmietanka polskiego triathlonu. Miałem ogromną satysfakcję z rywalizacji i pogoni za najlepszymi. Pikanterii dodaje fakt, że porównując zeszłoroczne wyniki, poprawiłem życiówkę o siedem minut. Mimo to spadłem o jedno oczko w klasyfikacji open.

Czy zregenerowałeś się już po takim dużym wysiłku?
Obawiałem się troszkę „dnia następnego” i tego, jak nogi zniosły tak mocne tempo na biegu. Tym bardziej że podczas biegu spinało mi mięśnie, a na mecie po zatrzymaniu skurcze tak mi wyprostowały nogi, że gdyby Michał i Łukasz nie złapali mnie pod ręce, to poleciałbym na twarz, bo nogi przestały się zginać w kolanach. Na szczęście, nie jest aż tak źle, jak bywało po niektórych Malborkach. W życiu amatora ciężko jest niestety o dobrą regenerację. Z Malborka po koronacji do domu dotarłem o trzeciej w nocy. Choć miałem zaplanowany tydzień urlopu, to po kilku godzinach snu pojechałem pomagać tacie stawiać betonowy płot na działce. Szarpanie się z betonowymi przęsłami nie jest wymarzoną formą relaksu, ale muszę przyznać, że nie było opcji się zastać. Na szczęście w czwartek wieczorem dotarłem już w góry i miałem okazję zrobić rozjazd na trasie TRI w Radkowie. Cały piątek to już relaks i odpoczynek. Jedynym wysiłkiem było lekkie rozbieganie i szukanie grzybów!

Ustanowiłeś nową życiówkę, ale chciałeś złamać 8:30. Więc jest zadowolenie, czy niedosyt?
Zdawałem sobie sprawę, że w Malborku karty rozdaje pogoda. Tak jest tu zawsze, było tak i teraz. Strasznie zmarzłem na rowerze, a do tego porywisty wiatr mocno mnie męczył i wybijał z rytmu. Rano tuż po wyjściu z wody było 8*C! Na moje szczęście ubrałem na siebie bezrękawnik, ale dłonie i nogi zmarzły mi tak, że straciłem w nich czucie… Oczywiście dało się tego dnia pojechać mocno. Chłopaki z czołówki to udowodnili. Nie mniej jednak słabsi kolarze jak ja, mocno ucierpieli.

Jak oceniasz poszczególne części wyścigu?
Pływanie poszło mi wyśmienicie. Ze względu na awarię Czajki zamknięto śluzę, więc prądu w rzece w ogóle nie był odczuwalny. Temperatura wody 17*C więc dużo cieplejsza od powietrza. Brakło kilku sekund do złamania godziny, co jest dla mnie personalnym sukcesem. Ciężko nad tym elementem pracowałem na treningach. Tara kolarska płaska, mało techniczna i po niezłej nawierzchni. Niestety wiatr i temperatura popsuła nam humor. Na drugiej pętli kolarskiej byłem tak podłamany, że zaczęły się nawet pojawiać myśli o zejściu z trasy. Pamiętam, że obiecałem sobie odmówić Ci tego wywiadu i pozostawić to wszystko bez komentarza, ale jak widać, nie poskładało tylko mnie. Z trasy schodzili czołowi zawodnicy PRO. Było ciężko.

Jak szło na biegu?
Na biegu miałem swoje pięć minut. Trasa biegowa w lekko zmienionej formie była najszybszą ze wszystkich poprzednich lat. Odpaliłem petardę. Byłem taki wściekły na rower, że cisnąłem przed siebie na 110 procent. Na początku uciekałem przed Pawłem Młodzikowskim, Marcinem Koniecznym i Łukaszem Jeglińskim. Każdy z nich w tym sezonie wygrywał ze mną na zawodach. Nie schodziłem powyżej 4min/km z nadzieją, że wystarczy mi przewagi, aby zabezpieczyć pozycję. Na drugiej pętli udało mi się nawet dogonić Krzysztofa Augystyniaka a chwilę później Daniela Jakimiuka. Jak się chwilę później okazało, nie tylko zacząłem doganiać zawodników PRO, ale także straciłem z oczu na nawrotkach goniącą mnie trójkę rywali, których obawiałem się na samym początku najbardziej. Na kolejnych pętlach udało mi się sukcesywnie dojść Sergiusza Sobczyka i Bartosza Banacha. Do 38 kilometra miałem w nogach taką moc i determinację, że leciałem w tempie na nową życiówkę maratońską!

kimmer

Zobacz też:

Tomasz Marcinek chce efektownie zadebiutować w Ironmanie

Kiedy organizm odmówił posłuszeństwa?
Niestety na ostatnich czterech kilometrach organizm odciął prąd od nóg. Tak dziwnego zjazdu energetycznego jeszcze nie przeżyłem. Głowa chciała, była radocha z biegu, samopoczucie rewelacyjne, a nogi powoli się zatrzymują i nie mam nad nimi kontroli.  Właśnie w tym momencie, w chwili największego kryzysu energetycznego dogoniłem Patryka Piaseckiego, plasując się tym samym na piątej pozycji. Ostatnie dwa kilometry biegu są tu bardzo techniczne. Po bruku, trawie, drobne podbiegi i nawrotki. Spinało mi coraz bardziej nogi. Przez to tempo spadało i końcówka biegu zmieniła się w trucht. Non stop oglądałem się za siebie, bo bałem się, że Patryk to wykorzysta. Na moje szczęście, cierpiał tak samo, jak ja i nie kontratakował. Gdyby trasa miałaby o 500 metrów więcej, to przysięgam, nogi zatrzymałyby mnie w miejscu i czołgałbym się na czworaka!

W jaki sposób odczuwałeś te trudne warunki atmosferyczne?
Warunki były trudne wyłącznie na etapie kolarskim. Całe szczęście, że zabrałem do T1 kamizelkę, bo bez niej hipotermia gwarantowana. Wiedziałem, że pogoda będzie ciężka. W Malborku zawsze jest chłodno. Często pada i potrafi mocno wiać, bo dookoła są połacie łąk i nie ma drzew chroniących od wiatru.

Miałeś znajomość trasy, znałeś rozmieszczenie bufetów, czy wiedzę o położeniu podbiegów. Jak to Ci pomogło na zawodach?
Zdecydowanie pomogło. Znam każdy metr tej trasy i wiem dokładnie, gdzie mogę przycisnąć,  a gdzie odpuścić. W tym roku dodatkowo po raz pierwszy miałem suport na etapie biegowym. Mój przyjaciel Łukasz stał na trzecim punkcie żywieniowym i podawał mi własne napoje w butelkach, które pozwalały się dobrze nawodnić przed najcięższym fragmentem biegu.

Mimo to miałeś jakieś problemy na trasie?
Miałem drobny defekt na końcówce drugiej pętli kolarskiej. Urwał mi się koszyk na bidon za siodełkiem i wisiał na jednej śrubce. Panicznie ratowałem bidon i tym samym zgubiłem torebkę z głowicą do pompki CO2 wraz z przedłużką do dętek. Wizja zejścia z trasy przy byle defekcie tak mnie przeraziła, że na trzeciej pętli się zatrzymałem, pozbierać pogubione fanty. Na szczęście nie musiałem z nich korzystać, ale myślę, że straciłem z pół minuty. Na przedostatniej pętli biegu zaczął mnie boleć środkowy palec stopy. Kłujący ból pojawił się w sumie znikąd. Do tego but zaczął się wybarwiać na czerwono. W przemoczonych skarpetkach i butach od polewania się o odciski nie trudno. To jest dyskomfort, z którym można kontynuować szybki bieg. Nie wiem, o co zahaczyłem nogą na trasie biegu. Jak się pod prysznicem okazało, jeden paznokieć został w skarpetce.

Twoim kolejnym startem był Radków. Zwycięstwo 6 dni po pełnym IM. Z jakim nastawieniem udałeś się na te zawody?
Kocham Góry Stołowe. W młodości przyjeżdżałem tu regularnie z rodzicami. Trasa Triminatora jest bardzo malownicza. To były zdecydowanie najprzyjemniejsze i najciekawsze zawody w tym sezonie!

Jaki miałeś plan na ten start?
Wiem, że to, co powiem, może wydać się wam fałszywą skromnością, ale przyjechałem tu dobrze się bawić. Rower pojechałem bardzo asekuracyjnie, dla bezpieczeństwa. Trasa kolarska jest bardzo kręta i przy prędkościach zjazdowych 50+km/h, łatwo przestrzelić jakąś górską serpentynkę. Nie jestem kolarzem górskim. Nie jeżdżę na górskie obozy. Nie umiem i boję się zjeżdżać, co było widać na trasie, gdzie oddałem z pięć minut na samych zjazdach za darmo. Na szczęście po pływaniu miałem minutkę przewagi nad rywalami, zaś na bieganiu udało mi się fajnie rozłożyć siły i odrobić stratę z dużą nawiązką.

kimmer

Czytaj także:

Ania Halska pokonała lęki w Malborku

Jak oceniasz wygrany wyścig w Radkowie?
Przepiękne zawody. Góry Stołowe są malownicze. Rower po serpentynach to totalna odskocznia od czasówki i zupełnie inna zabawa. Bałem się każdego ostrzejszego zakrętu, ale to był ekscytujący strach. Na trasie biegowej człowiek jest sam ze sobą i z przyrodą. Nie ma się świadomości, gdzie są rywale, bo ich nie widać. Próbowałem podpytywać turystów na szlakach, czy dawno temu minął ich Nikodem, lider wyścigu po etapie kolarskim. Ale oprócz nas biegali tu także biegacze z GUR (55km) i mimo dobrych chęci ludzie nie potrafili odpowiedzieć. Gdy dogoniłem Nikodema na podejściu, próbowałem podpytać, czy to on jest liderem, ale był zbyt zmęczony, żeby odpowiedzieć albo ja zbyt zasapany, aby usłyszeć odpowiedź. Z tego wszystkiego na ostatnich 4km po asfalcie poszedłem all-in, trzymając tempo niżej 4min/km, wyprzedzając każdego napotkanego triathlonistę z krótszego dystansu, z którym się wymieszaliśmy. Jak się okazało, niepotrzebnie. Jednak nie ukrywam, miałem z tego frajdę, dopingując co rusz mijanych zawodników.

Czy na trasie odczuwałeś jeszcze zmęczenie zeszłotygodniowym startem w Malborku?
Na pływaniu w ogóle. Na rowerze nie potrafiłem utrzymać żadnych sensownych watów, a w dodatku na czwartym podjeździe odcięło siły totalnie i spinało mi czwórki. Na szczęście miałem wystarczająco lekkie przełożenia, aby w dobie kryzysu nie musieć przepychać korby, a dokręcić na lekkim młynku. Bieg był dla mnie totalnym zaskoczeniem. Nóżki fajnie się rozkręciły na rowerku i biegło się bardzo przyjemnie. Musiałem jedynie bardzo uważać na zbiegach. Czułem, że spina mi prawą łydkę, zaś obolałe mięśnie nie trzymają stopy na nierównościach, jak powinny. Dwa razy podkręciłem kostkę, ale na szczęście nic nie naderwałem. Jeśli mam być totalnie szczery, to najbardziej jednak bolały niepogojone po Malborku odciski i brak paznokcia.

Wiele osób jest zaskoczonych twoją intensywnością startów. Czym to jest spowodowane?
Ich zaskoczenie jest słuszne. Po maratonie, a już co dopiero pełnym dystansie powinno się leżeć i pachnieć. Start w Radkowie był ekstremalnie nierozsądną decyzją z punktu widzenia potencjalnych urazów. Nie raz już cwaniakowałem po ciężkich startach i łapałem głupie przeciążeniowe kontuzje na długie miesiące. Ten sezon był tak przewrotny i tak krótki, że nie mogłem sobie tego startu odmówić. Tym bardziej w taką pogodę. Nie pamiętam innego tak ciepłego i pięknego września. W dodatku połączyłem to sobie z urlopem i mocno odpocząłem mentalnie w górach przez te kilka dni. Prawda też jest taka, że to już końcówka sezonu, a i biegowych imprez na jesień nie ma za wiele. Uważam, że było to warte podjęcia ryzyko.

Rozważałeś zakończenie sezonu w Płocku lub zorganizowanie własnego amatorskiego maratonu z kolegami. Czy podjąłeś już decyzję, co wybrałeś?
Do Płocka mam dość blisko. Więc zawody kuszą. Nigdy tam nie startowałem. Chciałbym się tam przejechać nawet dla samego ukończenia. Wiem, że nie będę w stanie ukończyć połówki na godnym poziomie. Nie zregeneruję się do tego czasu w 100 procentach. A szkoda, bo medale MP znów ściągnęły całą śmietankę triathlonową. Może przejadę się na symboliczną ¼. Zobaczymy.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X