Rozmowa

Marcin Waniewski: Wydarłem pazurami slota na Hawaje

Marcin Waniewski, popularny Wania podczas Mistrzostw Afryki w RPA wywalczył slota na Hawaje. I nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie okoliczności. „Podczas tych zawodów postawiłem wszystko na jedną kartę. Leciałem do ocięcia. Nic więcej nie mogłem zrobić” – mówi TriathonLife.pl. A i tak jak się okazało na mecie potrzebował szczęścia. I na szczęście, tym razem je miał.

Marcin Dybuk: Przede wszystkim wielkie gratulacje. Chyba już dawno żadna informacja tak mnie nie ucieszyła jak to, że właśnie Ty wywalczyłeś slota na Hawaje. Powiedz, które to było podejście?

Marcin Waniewski: To była już siódma próba. Cztery razy w Zurichu, dwa w RPA i Chiny. Ale uważam, że dopiero od trzech lat jestem w gronie zawodników, którzy mogli zdobyć slota na Hawaje. Wcześniej to były starty bardziej życzeniowe. Aby pojechać na Hawaje trzeba być podczas walki o kwalifikacje w najwyższej formie i mieć do tego dużo szczęścia.

MD: Szczęścia do tej pory Ci brakowało. Pamiętam jak rozmawialiśmy po Twoim starcie w Chinach i prosiłeś, aby tej rozmowy nie publikować. Byłeś totalnie zdołowany tym co się wydarzyło.

Wania: To był dramat. Naprawdę miałem depresję. Jeszcze jak na złość po zawodach w Chinach była gala Polskiego Triathlonu w Warszawie i wszyscy mnie zaczepiali, pytali co się wydarzyło. Rozmowa na ten temat była dla mnie mega ciężka. Do startu w Chinach byłem przygotowany jak nigdy wcześniej. Byłem w życiowej formie. Zadbałem o wszystko. Treningi, regenerację, masaże. Dosłownie najmniejszy szczegół był dopracowany. Z treningiem mocno szedłem po bandzie, za co zapłaciłem wysoką cenę później, ale na Chiny wszystko było dopracowane. I niestety, zbieg nieszczęśliwych zdarzeń sprawił, że skończyło się fatalnie. Zaczęło się od tego, że jednej pętli biegowej nie wziąłem gumki, która niby jest nieobowiązkowa, niby każdy umie liczyć do trzech, choć tam było 2,7 pętli biegowej. Do tego doszło zmęczenie i brak logicznego myślenia. A na końcu tych wydarzeń wolontariusz pokazał mi, że mam biec na jeszcze jedną pętle zamiast do mety. Nie było w tym jego winy. Zobaczył, że nie mam jednej gumki i kazał biec dalej.

MD: Biegłeś wtedy na trzecim miejscu, które gwarantowało Ci slota na Hawaje.

Wania: Dokładnie i miałem półtorej minuty bezpiecznej przewagi nad czwartym zawodnikiem. Tylko dwa kilometry do mety. Przede mną było podium, Hawaje. Przyjmowałem od znajomych gratulacje. Przybijałem piątki i oczami wyobraźni widziałem się już na Kona. Moje największe życiowe marzenie było na wyciągnięcie ręki. A godzinę później ryczałem w hotelu, bo zamiast pobiec na metę pobiegłem na dodatkową pętle. Jak się zorientowałem było już po wszystkim.

MD: Byłeś wtedy załamany…

Wania: To była masakra. Pamiętam też, jak rozmawiałem z Maćkiem Żywkiem, który jest zawsze bardzo szczery, ale jest też moim przyjacielem. Zapytał mnie, czy zdaję sobie sprawę, że już może nigdy nie przytrafi się taka szansa, na wyjazd na Hawaje. Kiedy sobie to uświadomiłem poczułem się jeszcze gorzej. Dopadła mnie depresja.

MD: I w tym stanie zapisałeś się na zawody w Afryce. Jednak nie spodziewałeś się, że pech dalej Cię nie będzie opuszczał.

Wania: Zapisałem się na zawody w RPA w emocjach. Chciałem udowodnić, że dam radę. Startowałem w Afryce dwa lata wcześniej. Znałem trasę, wiedziałem jaki popełniłem błędy. Wtedy zabrakło mi do slota pięć minut, a miałem na trasie problemy, które można wyeliminować. Bezpośrednio po starcie w Afryce nie mówiłem, że podczas jazdy na rowerze musiałem się zatrzymać, bo miałem problemy techniczne, a na bieganiu problemy żołądkowe, które zakończyły się wizytą w Toi-Toi. Straciłem sporo czasu. Ale nie chciałem się tak tłumaczyć. Wtedy się nie udało i tyle. A jak już się zapisałem na tegoroczne zawody w RPA, to organizm się zbuntował. Rozchorowałem się. Przez dwa miesiące musiałem brać leki. Antybiotyki. Kolejny raz byłem załamany. Mówiłem sobie, że jestem jak Hiob. Miałem pojechać do Afryki, aby się odkuć, a tutaj nie mogę porządnie trenować. Podczas wyjazdu do Portugalii byłem mega słaby. Biegałem w tempie 5:20. Na rowerze nie byłem w stanie utrzymać koła z dziewczynami. Na szczęście w drugim tygodniu coś drgnęło w dobrym kierunku. Później z moimi zawodnikami pojechałem na Gran Canaria. Na trzy tygodnie, bezpośrednio przed zawodami. I tam już trenowałem na maksa. Po 25 godzin tygodniowo. Postawiłem wszystko na jedną kartę. I liczenie czy zdążę przygotować się na RPA. Wyścig z czasem. W dwa miesiące szykujesz się na Ironmana. Oczywiście jestem doświadczonym zawodnikiem. Wiele w ciągu tych lat wytrenowałem, ale to i tak było zabójcze tempo i niepewność czy się uda.

MD: Nawet się nie chwaliłeś, że jedziesz do RPA

Wania: Dokładnie. Wszystko robiłem po cichu. Nie chciałem pompować balonika, choć treningi pokazywały, że zaczyna być wszystko dobrze. Marzeniem było być w pierwszej dziesiątce, która gwarantowała pewnego slota na Hawaje. Przed dwoma laty było 12 slotów, w ubiegłym 11.

MD:  Pogoda przed zawodami nie napawała optymizmem

Wania: Wiał silny wiatr. Pływanie zostało skrócone. Na rowerze pierwszą pętlę pojechałem bardzo mocno, bo wiedziałem, że wiatr się będzie nasilał. Cały czas stawiałem wszystko na jedną kartę. Kiedy wbiegłem do T2 usłyszałem, że jestem 26. Czułem się jak bym dostał strzał w twarz. Lekko się załamałem. Mój plan legł w gruzach. Miałem być 10 i na biegu utrzymać to miejsce do mety, a tutaj byłem 16 pozycji niżej. Podjąłem szybką decyzję. Lecę bez żadnych kalkulacji, wszystko co mam. Pomyślałem, że albo mnie zniosą, albo dobiegnę. Po dziesięciu kilometrach byłem 16. Trochę mi się humor poprawił. Okazało się już po zawodach, że wszyscy pojechali rower tak jak ja. Mocno pierwszą pętle i na biegu zaczęli płacić za to. W połowie biegu byłem 12. Zaczałęm czuć już trudy, ale zagryzłem zęby, powiedziałem sobie, że nie będzie tak jak w Chinach i nie stracę tego slota i walczyłem dalej. Po 30 kilometrach byłem ósmy, ale zaczął się dramat. Na 35 kilometrze odcięło mnie. Nie pamiętam ostatnich trzech kilometrów. Na 38 kilometrze Bernard Krawczyk, którego dublowałem zobaczył, że nie kontaktuje i bieg ze mną. Pilnował mnie. Wielkie podziękowania dla niego.  Byłem zdeterminowany, aby dobiec. Zjadłem 28 żeli. Zaczęło mi „jeździć” w żołądku i myślałem, że jak będzie trzeba to nawet w gacie zrobię, byle tylko nie marnować czasu. Na szczęście nie było takiej potrzeby. Na mecie zameldowałem się ósmy. Niestety, dobiegali kolejni zawodnicy, którzy spychali mnie na niższą pozycję, bo na zawodach był rolling start. Ostatecznie zająłem 12 miejsce.

MD: I później okazało się, że tym razem miałeś ogromne szczęście. Na Waszą kategorię wiekową było zaplanowane 11 slotów na Hawaje. Już po zawodach organizatorzy postanowili dodać jeden slot. Okazało się, że dla Ciebie.

Wania: Tak było. Organizatorzy dodali slota do najliczniejszej grupy. Co ciekawe w naszej kategorii wiekowej wszyscy przede mną wzięli slota.

MD: Czyli zrobiłeś to. Spełniłeś marzenia i jedziesz na Hawaje. Czy wiesz już jak będą wyglądały przygotowania?

Wania: Kiedy myślałem o tym i rozmawiałem z Magdą, to zawsze mówiłem, że pojedziemy całą rodziną. Że to będzie nagroda za wszelkie poświęcenia. A tych nie brakowało w ciągu tych lat. Teraz zaczyna się u mnie mega ciężki czas. Dużo pracy. Prowadzenie imprez co weekend, zawodnicy, ich starty. Jest co robić. I do tego będzie trzeba wprowadzić trening. Jakby mało tego było, to wylosowany zostałem na Norseman w sierpniu. Nie ma jak tego wkomponować w treningi, aby było uzasadnienie jako przygotowanie do Ironmana na Kona. Jeszcze nie wiem jak to wszystko poukładać. Zastanawiam się. Ponadto na Hawajach chcę powalczyć o porządny wynik. Nie chcę tam jechać tylko na wycieczkę. Tak nie potrafię.

Rozmawiał Marcin Dybuk

 

Kiedy rozmawiałem z Marcinem Waniewski po zawodach w Chinach słyszałem w jego głosie, że jest mega zdołowany. Prosił, abym o tym nie pisał, bo najnormalniej było mu wstyd. Powiedział wtedy, że kiedyś przyjedzie na to czas, i że kiedyś się z tego będziemy jeszcze śmiać.

Cieszę się bardzo, że udało się to tak szybko. Wania jest świetnym człowiekiem. Mega uprzejmym gościem, który potrafi z każdym porozmawiać. Poświęcić mu czas. Nie tylko tym najlepszym, ale każdemu. Takim go poznałem. Pamiętam jak byłem gościem, który stawiał pierwsze kroki w tym sporcie. Nikogo prawie nie znałem. Po jednej z imprez zaprosił mnie do stołu i przy makaronie rozmawialiśmy.

Tacy ludzie zasługują na to co najlepsze. Życie napisało piękny scenariusz, w którym Wania odegrał ważna rolę. Mam nadzieję, że dalej tak będzie, a na Hawajach spełnią się kolejne jego marzenia. Marzenia człowieka, który powtarza, że nigdy nie wolno się poddawać. On się nie poddał dlatego wystartuje w Ironman Kona. Zajebiście!

Marcin Dybuk

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

1 komentarz

  1. To prawda, mam bardzo podobne odczucia co do Wani jak Ty. Przyjacielski, pogada, pożartuje, nawet jak nie zna, a tylko spotkaliście się w kolejce po pakiet startowy. Gratulacje Wania !! Piękna historia z happyendem, choć to jeszcze nie jest ostatnia kartka tej opowieści…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X