Rozmowa

Ania Lechowicz: Nie było czasu na świętowanie

Zdobyła mistrzostwo Europy w AG w Danii. Droga do tego sukcesu nie była usłana różami. Ania Lechowicz zdradza kulisy przygotowań oraz dalsze plany.

Czy doszłaś już do siebie po niesamowitym starcie i zdobyciu mistrzostwa Europy w kategorii wiekowej w Danii?
Startuję w AG więc nie ma tutaj dużo czasu na świętowanie. Ponadto po starcie trafiłam na kontrolę antydopingową. Mam ogromny problem ze zrobieniem siku do tego pudełeczka po zawodach. Dlatego siedziałam tam przez trzy godziny. Potem musieliśmy szybko odebrać rowery. Spotkaliśmy się ze znajomymi na rynku w ubraniach startowych. Zjedliśmy posiłek oraz wypiliśmy szampana. Następnie pojechaliśmy do wynajmowanego mieszkania, żeby się spakować, ponieważ w poniedziałek o czwartej rano wyjeżdżałam do domu. Nie dostałam wolnego na cały dzień, dlatego musiałam być na 15 w lecznicy. O 13:30 jeszcze miałam dzieci do odbioru ze szkoły.

Podsumowując, nie było za dużo czasu na świętowanie. W lecznicy też miałam wymagający dzień ponieważ miałam nieplanowaną operację suczki. Kiedy wróciłam do domu o godzinie 21, to ułożyłam dzieci do spania, zjadłam kolację i poszłam spać, bo we wtorek też do pracy na rano (śmiech). Więc życie amatora wygląda trochę inaczej od zawodowca.

Po drodze odbierałam ogromną ilość gratulacji. Starałam się w każdej wolnej chwili odpisywać na wszystkie wiadomości. Taki pozytywny odzew na pewno dodaje mi motywacji do dążenia w realizacji celów. Bo nie zawsze jest łatwo wychowywać trójkę dzieci, pracować, trenować, jeździć na zawody oraz dbać o dom. Do tego jestem w trakcie remontu. Czasami to jest na granicy wytrzymałości psychicznej i fizycznej, żeby utrzymać nerwy i niczego w emocjach nikomu nic nie powiedzieć przykrego. Dlatego jestem wdzięczna za całe okazywane wsparcie. To jest miłe, że wspiera mnie taka rzesza ludzi. Wracając do samych zawodów, to dopiero 25 maja udało mi się uzyskać miejsce startowe w Danii. To nie było planowane.

Jak spędziłaś treningowo maj?
Trenowałam na Majorce. Przejechałam 800 kilometrów na rowerze przez osiem dni. Do tego pływałam, czyli robiłam coś, czego normalnie w domu nie realizowałam przez ostatnie siedem miesięcy z powodu zamkniętych basenów. W okolicach 10 maja wróciłam do Niemiec z ogromnym bólem barku. Borykałam się z tą kontuzją. Byłam na rezonansie magnetycznym, bo leki przeciwbólowe już były nieskuteczne. Dostałam blokadę. Mimo wszystko dokuczał mi ten bark, więc nie trenowałam przez kilka dni. Dużo pracowałam, bo mój kolega miał problemy rodzinne. Dlatego zostałam sama z szefem. Trochę przepłaciłam to zdrowiem. Pod koniec maja dostałam zapalenia płuc. Miałam 10 dni wyjęte z życia. Zupełnie nie trenowałam. Przed zachorowaniem trenowałam do złamania 36 minut na 10 kilometrów, ale przez chorobę nie zrobiłam tych zawodów. Choć te przygotowania do tak szybkiego biegu, zaowocowały na półmaratonie w Danii. Mimo tych problemów zdrowotnych byłam dobrze przygotowana biegowo do zawodów w Danii.  

Sama przyznajesz, że pływanie jest najsłabszą dyscypliną. Jak pływało się tym razem?
Pływanie jest moją najsłabszą dyscypliną, choć nie jestem najgorszą pływaczką. Uważam, że czas 31:06 dla mnie jest super. Zwłaszcza zważając na fakt, że nie pływam od listopada. Dopiero w czerwcu zrobiłam kilka treningów open water. Bałam się ze względu na bark, aby nie przesadzić z pływaniem. Trener też mnie oszczędzał z tego powodu. Sam czas jest super, pływało mi się dobrze. Myślę, że to była zasługa nowej pianki, którą dostałam. Zmieniłam firmę na Tyr Polska. Mam ciężkie nogi na pływaniu, bo jestem mała i te mięśnie są wytrenowane na rower. Mam duży problem. Nogi mi toną i nie mogę złapać równowagi. W tej piance miałam wrażenie, że woda mnie unosi i płynęło mi się lekko. Więc jestem zadowolona z wyniku pływackiego. Trener liczył na czas 32:00 – 33:00, a mi zabrakło 30 sekund do życiówki z pływania, którą zrobiłam w Gdyni cztery lata temu. 

Jaki był plan na rower?
Na rowerze miałam trochę problemów technicznych. Nie jechało mi się dobrze, ale sama trasa była piękna. Każdemu polecam te zawody. Jakoś nie mogłam wejść w swój rytm. W międzyczasie spadł mi łańcuch w wyniku błędu technicznego. Łańcuch się zaklinował, więc już byłam zła na siebie. Warto dodać, że brakowało mi samego treningu kolarskiego z powodu zapalenia płuc oraz innych wypadków losowych. Miałam zaległości treningowe i nie byłam gotowa utrzymywać wysokich watów. Wiedziałam, że nie będę w stanie pojechać tak dobrze na rowerze, jak w Dubaju. Od 70 kilometra modliłam się, żeby to już się skończyło. Chciałam zacząć biec oraz otrzymać informację, jaką mam stratę do prowadzącej zawodniczki. Wiedziałam, że jadę ten etap poniżej oczekiwań. Do tego miałam jeszcze jeden problem, bo nie przełożyłam z trenażera, na którym odbywam większość treningów, pedałów do roweru startowego. Dopiero w Danii uświadomiłam sobie, że nie mam miernika mocy. Jako zawodnik trenujący na mocy, powinnam tak startować, a wystartowałam na tętno. Dlatego nie potrafiłam złapać rytmu na rowerze.

Przeczytaj też rozmowę z Janem Fiszerem

Jak poszło na bieganiu?
Na biegu stoczyłam bój, ale nie fizyczny, tylko psychiczny. Byłam mega przygotowana na tej płaszczyźnie. Moi znajomi widzący mój bieg, twierdzili, że nie było po mnie widać zmęczenia. Na pewno trochę bolały mnie nogi i miałam wrażenie, że za chwilę złapie mnie skurcz. Miałam kryzys psychiczny. Wahałam się, czy utrzymać to wysokie tempo biegowe czy lekko odpuścić. Ostatecznie zaczęłam mocno biec, bo wiedziałam, że mam tylko trzy minuty straty do prowadzącej Greczynki. Po pierwszej rundzie dostałam informacje od jednej znajomej, że nic nie odrobiłam, a druga przekazała mi, że urwałam 30 sekund. Wiedziałam, że nie mam szans na złoto. Ta myśl trochę mi podcięła skrzydła, ale pozbierałam się w głowie, bo w końcu walka trwa do końca. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym odpuściła. Trzymałam tempo 4:00. Miałam różne myśli w głowie, m.in. pytałam dlaczego Bóg mnie tak zawsze karze na bieganiu. Gdybym nie miała tych problemów technicznych na rowerze z łańcuchem, to miałabym do odrobienia zaledwie jedną minutę. Choć z perspektywy czasu wiem, że to był dobry sprawdzian mojej psychiki. Po drugim okrążeniu biegowym okazało się, że odrobiłam 1:40, więc wiedziałam, że prowadząca zawodniczka słabnie. Na kolejnej pętli mnie poniosło. Musiałam ją złapać. Jeśli tego nie zrobię, to nie wybaczę sobie tego do końca życia. Włączyłam tryb nie ma nie mogę. Dużo myślałam o MKON-ie, który jest dla mnie ideałem walki z psychiką i kryzysami podczas zawodów. Myślałam też o moich dzieciach. Liczą na mnie i wspierają mamę.

Moja najstarsza córka, kiedy powiedziałam jej, że nie dam sobie rady i rzucę ten triathlon, stwierdziła, że nie będzie do mnie się odzywać i nie wybaczy mi tego, że jestem tak blisko celów, a odpuszczam. Przypominając sobie to wszystko, goniłam do tej mety.

W efekcie nadrobiłam ponad trzy minuty. W ten sposób wywalczyłam złoto.  

Po bardzo dobrych zawodach w Dubaju dostawałaś wiele wiadomości prywatnych ze wsparciem. Czy tym razem było tego jeszcze więcej?
Dostałam wiele wiadomości, m.in. takich że inspiruję wiele kobiet. To jest dla mnie niezwykle motywujące, że komuś dałam impuls do zmiany życia, czy trenowania. To miłe. Z każdymi zawodami jest tego coraz więcej, co mnie cieszy.  

Czy te zawody są dobrym prognostykiem przed startem w Utah oraz na Hawajach?
Na pewno będę silniejszą zawodniczką. Tym bardziej, że teraz przetrwałam mnóstwo kryzysów oraz zrobiłam życiówkę na półmaratonie 1:24. Z tego jestem bardzo szczęśliwa. Na kolejne zawody będę lepiej przygotowana, bo teraz miałam problemy zdrowotne i dużo prywatnych spraw na głowie. Mam nadzieję, że kolejne zawody będą coraz lepsze.

Kiedy planujesz kolejny start?
Planuję oczywiście mistrzostwa Europy na długim dystansie w połowie sierpnia. Potem MŚ Utah oraz Hawaje, jeśli będzie taka możliwość. Najbliższy start mam już w sobotę w Finlandii. Lecę na miejsce już w piątek. Startuje też mój przyjaciel, który tam powalczy o slota na MŚ. Początkowo miałam być w suporcie, ale stwierdziliśmy, że skoro będę na miejscu, to wystartuję. Po Ironman 70.3 Lahti start we Frankfurcie w połowie sierpnia, a miesiąc wcześniej mam zawody w Bundeslidze. Na koniec sierpnia mam zaplanowany start w Duisburgu, który będzie takim ostatnim sprawdzianem przed Utah. Potem zobaczymy, co dalej. Na koniec chciałabym nawiązać do współpracy z Andre Lopesem, który jest dobrym trenerem. Mamy znakomity kontakt. Wie, w których momentach podkręcić, a kiedy należy mi odpuścić. Jestem zadowolona ze wspólnej pracy.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X