Rozmowa

Aleksandra Rzeszutko przełamała strach przed wodą

Zadebiutowała w triathlonie dzięki urodzinowemu pakietowi na zawody od koleżanki. A nie umiała pływać. Mogła liczyć na pomoc m.im.: Pawła Korzeniowskiego. Aleksandra Rzeszutko ma ksywkę „KrejzOlcia” choć nie do końca przekłada to się na zawody.

“Jeśli potrafisz o czymś marzyć, potrafisz także tego dokonać…” Walt Disney. Dlaczego ten cytat Ciebie opisuje?
Własne marzenia przekładam w działania. Jeśli mamy cele, ale nic z nimi nie zrobimy, to nikt nas w tym nie wyręczy. Myślę, że ten cytat jest adekwatny do mojego sposobu działania. Oprócz tego cenię samego Walta Disneya za jego całą działalność. Świetnie wykorzystał doświadczenie w pokazaniu znakomitego świata w różnych bajkach, prowadząc dużą firmę, która przetrwała do dzisiaj.

Na co dzień masz ksywkę „KrejzOlcia”. Skąd się wzięła?
Tę ksywkę dostałam od koleżanki z pracy (śmiech). Patrząc na moje pomysły, działania i podejście do wyzwań zawodowych, życiowych oraz sportowych stwierdziła, że „krejzOlcia” to najbardziej pasująca ksywka do mnie.

A jakie to są pomysły?
Przykładowo zdobycie maratonu ziemi i w związku z tym wyjazd na Antarktydę. Do tego chodzi podejście do triathlonu i próba wystartowania na 1/2IM bez opanowanego do końca pływania.

Jednym z Twoich pomysłów było zrobienie w ciągu kilku dni dwa maratony podczas pobytu na Antarktydzie i Ameryce Południowej. Dlaczego zdecydowałaś się na to i w tak krótkim odstępie czasu?
Żeby zdobyć koronę maratonów ziemi, trzeba pobiec maraton na każdym kontynencie. Miałam zaliczoną Europę, Azję, Amerykę Północną oraz Afrykę. Żeby zdobyć całą koronę ziemi, to brakowało mi Antarktydy, Ameryki Południowej i Australii. Chociaż doszła Nowa Zelandia, bo nagle została dołączona do kompletu z powodów komercyjnych. Ze względu na pracę zawodową oraz małe dzieci w domu stwierdziłam, że dwie oddzielne podróże w tamte rejony świata są nieopłacalne finansowo oraz trudne czasowo. Do tego zależało mi, żeby być jak najkrócej poza domem. Udało mi się znaleźć taką możliwość pokonania maratonu na Antarktydzie, a kilka dni później dokonać tego już w Chile w Ameryce Południowej. Stąd zrodził się taki pomysł.

rzeszutko

Zobacz też:

Ola Góralska: Chcę przełamać antytalent do biegania

Jak wspominasz samo wyzwanie?
To było trochę przerażające, bo nigdy nie biegłam tak długich dystansów w krótkim odstępie czasowym. Finalnie się udało. Muszę przyznać, że byłam z siebie bardzo dumna z samego ukończenia obu maratonów oraz z osiągniętych wyników. Udało mi się wygrać oba maratony wśród kobiet.

Długo planowałaś tę wyprawę, czy to była spontaniczna decyzja?
Pomysł pokonania maratonu na Antarktydzie urodził się w mojej głowie w samolocie w trakcie powrotu ze startu w Tokio. Udało się znaleźć firmę, która organizuje takie przedsięwzięcie. Bardzo chciałam pobiec w 2020 roku, ale niestety przegapiłam termin zapisów. Nie przypuszczałam, że te wyjazdy cieszą się takim zainteresowaniem i trzeba się zapisywać z ponad rocznym wyprzedzeniem. Dlatego starałam się utrzymywać kontakt z organizatorem i pod koniec listopada dostałam informację, że zwolniło się miejsce. W okolicach świąt Bożego Narodzenia, czyli miesiąc przed zawodami zdecydowałam, że jadę. W myśl zasady co nas nie zabije, to nas wzmocni (śmiech).

Czy przy tym szybkim tempie pokonywania dwóch maratonów na osobnych kontynentach udało się Tobie starty połączyć ze zwiedzaniem?
Tak i nie. Nie było mnie w domu 11 dni. Udało się trochę zobaczyć Chile i kawałek Antarktydy, bo byliśmy tam dwie doby. Jednego dnia miałam start w maratonie. Mieliśmy do pokonania 10 pętli, choć pierwotnie miało być ich sześć. Na tej części Antarktydy, na której odbywały się zawody znajdują się bazy Rosji, Chile oraz Chin. Wówczas w Chinach były początki koronawirusa. Dlatego nie mieliśmy pozwolenia na przebiegnięcie części wyznaczonej trasy przez teren ich bazy. Dowiedzieliśmy się o tym tuż po wylądowaniu na miejscu. Z tego powodu organizator musiał zmienić trasę. Więc z sześciu pętli zrobiło się 10. Każda z nich była krótsza, ale prowadziła przez pagórkowaty teren. Pokonałam ponad 1500 metrów przewyższenia. Dzięki temu mogłam zwiedzić trochę okolicy. Miałam ciekawych kibiców: pingwiny i lwy morskie. To było niesamowite doświadczenie. Następnego dnia po wyścigu mieliśmy okazję zwiedzić bazę rosyjską oraz chilijską, mały kościółek katolicki oraz prawosławną cerkiew, która została zbudowana i specjalnie przywieziona z Rosji. Udało się zobaczyć to, co było możliwe w tamtej sytuacji.

A jeśli chodzi o Chile?
Czekając na okno pogodowe na wylot na Antarktydę, udało się zobaczyć Wyspę Magdalenę, wyspę na której żyją pingwiny oraz takie nasze „Gniezno” niedaleko Punta Arena – pierwotną miejscowość. Udaliśmy się też na jednodniową wycieczkę do Patagonii. Nie ukrywam, że staram się chwytać życie całymi garściami i wykorzystywać każdy moment. Więc staram się nie marnować czasu na tym wyjeździe. Chciałam zobaczyć jak najwięcej.

Jak ten Twój charakter przekłada się na triathlonowych trasach?
Z tym jest trochę gorzej (śmiech). Na bieganiu staram się dobiec do mety i być najszybszą w miarę możliwości. Muszę przyznać, że triathlon jest dla mnie ciężką dyscypliną. Nawet jeśli danego dnia mam bojowe nastawienie i chcę zawojować świat, to w momencie wyjścia z wody wszystkie emocje puszczają. Jestem szczęśliwa, że żyję. Pływanie jest moją najcięższą dyscypliną ze względu na moje ograniczenia. Więc po pierwszym etapie rower i bieganie są traktowane jako przeszkody przed osiągnięciem mety. Na ten moment mojej triathlonowej przygody trudno włączyć mi mocną rywalizację po wyjściu z wody. Staram się cieszyć każdą minutę wyścigu.

rzeszutko

Czytaj także:

Czasówka zamiast pierścionka zaręczynowego

Od czego zaczynałaś przygodę ze sportem?
Mało biegałam w szkole podstawowej. Potem z powodów zdrowotnych oraz „problemów” z nauczycielami miałam zwolnienie z wf-u. Aż do czasu studiów byłam zwolniona z zajęć fizycznych. Dlatego też prawdziwą przygodę ze sportem rozpoczęłam po urodzeniu pierwszego dziecka w wieku 30 lat. Zaczęłam biegać od krótkich dystansów. Potem zwiedzałam razem ze znajomymi świat. Łączyłam to ze startami w maratonach. Na urodziny dostałam od koleżanki pakiet startowy na zawody triathlonowe w Piasecznie na dystansie 1/8IM. Kiedy powiedziałam Eli, że nie umiem pływać i nie mam roweru, to stwierdziła, że do zawodów zostały cztery miesiące, to dużo czasu aby nauczyć się pływać, a znajomi ogarną mi rower. W końcu nie ma rzeczy niemożliwych dla mnie. Nie ukrywam, że kwestia startu w Piasecznie zeszła na boczny tor. Dopiero na początku maja na dwa tygodnie przed zawodami przypomniałam sobie, że mam ten pakiet startowy. Nadal nie potrafiłam pływać…

Jak poradziłaś sobie z tym problemem?
Znalazłam nauczyciela, który uczył pływania metodą total immersion. Poszłam na cztery lekcje. Byłam załamana, że nadal nie potrafię pływać. Równolegle biegam w jednym z klubów. Łukasz Kalaszczyński mi powiedział, że w Piasecznie jest płytko. Mogę przejść cały dystans. Niestety miałam pecha. Przez cały tydzień przed zawodami padało. Poziom wody wzrósł. Okazało się, że akwen jest głębszy niż moje skromne 168 centymetrów wzrostu. Więc próbowałam pływać pieskiem oraz żabką. Przy tym szukałam cały czas gruntu pod nogami. Niestety, nie udało mnie się go znaleźć. Ratownicy towarzyszyli mi przez większość trasy. Pytali o moje samopoczucie oraz czy chcę już zrezygnować (śmiech). Udało mi się wyjść z wody jako trzecia osoba od końca i w limicie czasu. To był dla mnie ogromny sukces.

Najcięższy etap miałaś za sobą. Co było dalej?
Następnie pokonałam strefę zmian. Ubrałam się w strój biegowy oraz buty do biegania, bo nie posiadałam rowerowych. Jechałam na pożyczonym rowerze, który nie był dopasowany do mojej postury. Mimo to udało się przejechać drugi etap. Byłam zestresowana i trzymałam kurczowo kierownicę przez cały czas. Kiedy kibice do mnie machali, to jedynie krzyczałam, że dziękuję za wsparcie. W T2 byłam całkiem szybka, bo nie musiałam się przebierać. Okazało się, że nie jest łatwo biegać po rowerze. Nogi były rozpędzone i na początku za szybko biegałam. W pewnym momencie musiałam trochę zwolnić.

Co czułaś, przekraczając metę?
Przyznam, że na mecie spotkałam się z Łukaszem Kalaszczyńskim, który wystartował na 1/4IM, a ukończył zawody minutę po mnie. Do tego zaczął wyścig trochę później. W związku z tym cała sytuacja była dla mnie trochę dołująca, że byłam taka wolna. Z drugiej strony dumna, że na rowerze i bieganiu udało mi się wyprzedzić 36 osób. Obiecałam sobie, że nigdy więcej (śmiech).

Jednak to nie był Twój jedyny start. Co się stało, że wystartowałaś ponownie?
Rok po debiucie w maju dostałam od koleżanki Magdy tym razem pakiet na Elbląg na ten sam dystans co w Piasecznie. Po prostu ona nie chciała startować sama. Magda postanowiła, że skoro mam debiut za sobą, to nic nie stoi na przeszkodzie, żebym znowu stanęła na starcie. Do tego dostałam od niej prezent –  cztery lekcje pływania u Maćka Bodnara. Dodatkowo jeszcze dorzuciłam kilka lekcji ze swojej strony. Trochę się poprawiłam, ale do solidnego poziomu wiele brakowało. W treningach pływackich wspierali mnie m.in Andrzej Skorykow, czy Paweł Korzeniowski. Trzeba przyznać , że miałam zacną ekipę. Przy takim wielkim wsparciu niestety moja głowa nadal posiadała wiele ograniczeń. Nie ukrywam, że kiedy byłam mała, to po prostu się topiłam i nie potrafię o tym zapomnieć. Dlatego do tej pory omijałam wodę. Dużo czasu zajęło mi zamoczenie głowy. To były trudne początki. Kiedy udało się w jakimś stopniu opanować basen, to zaczęłam próbować open water. Jednak to była totalna masakra. Myślę, że byłam w stanie sobie wszystko wmówić, ale powoli przełamywałam strach. Wody dalej się boję. Nawet niedawno, kiedy poszłam z koleżanką popływać w jeziorze, to woda znowu przemówiła do mnie. Ten strach został z tyłu głowy. Andrzej i Paweł mieli też rację, mówiąc, żeby pływać, należy po prostu pływać. Andrzej doradził mi, żebym przy każdej nadarzającej okazji zanurzała się w wodzie chociaż na 15 minut, aby się oswoić z wodą.

Po Elblągu postanowiłaś połączyć działania charytatywne ze startem w Gdyni?
Tak, to było na dystansie 1/2IM. Ogólnie często biorę udział w akcjach charytatywnych. Zresztą decyzja o starcie została podjęta trochę po pijanemu (śmiech). Zanim się obejrzałam byłam członkiem Leszcze Team i całej akcji. W tym momencie wiedziałam, że skończyły się żarty. Trzeba nauczyć się pływać, żeby przepłynąć ten dystans na połówce w morzu. Zaczęłam systematycznie (raz w tygodniu) chodzić na basen. Później w maju zapisałam się na wyjazd rowerowy z Kuźnią Triathlonu na weekend bo zdałam sobie sprawę że Gdynia się zbliża dużymi krokami. Zaczęłam trochę więcej pływać. Dostałam też radę, że warto startować trochę na krótszych dystansach, żeby oswoić się z akwenem wodnym, strefami zmian, czy atmosferą.

Posłuchałaś tej rady?
Wystartowałam w wielu zawodach jak na siebie w zeszłym roku. Byłam w Elblągu, Bydgoszczy oraz Łomży. Ostatecznie na tych zawodach w Gdyni udało się pokonać odcinek pływacki. Przeżyłam (śmiech). Nawet dzielnie i ze łzami wzruszenia przekroczyłam linię mety.     

Jakie korzyści wyniosłaś ze startowania w triathlonie?
Poznałam fantastycznych ludzi. Największa różnicą między zawodami triathlonowymi a biegowymi jest to, że na biegowych przyjeżdżam przed imprezą, robię rozgrzewkę i startuję. Potem wracam do domu. W triathlonie jest inaczej. Trzeba zostawić przed zawodami rower w strefie zmian. W momencie stania przy tym rowerze można nawiązać z różnymi osobami znakomity kontakt. Triathlon mi pokazał, że nie ma niemożliwych rzeczy. Można w wieku 40 lat zadebiutować na 1/2IM i dobrze się przy tym bawić.   

rzeszutko

Zajrzyj do:

Łukasz Sosnowski: Chcę zrobić życiowy wyścig w Nowej Zelandii

Czy dzięki triathlonowi pokonałaś jakieś słabości oprócz pływania?
Boję się strasznie prędkości. Nie ukrywam, że szosa jest kolejnym elementem do przełamania barier. Najpierw oswoiłam się z prędkością 20 km/h. Nie jestem w stanie jechać szybciej niż 50 km/h. Kiedy przekraczam tę barierę, to pojawiają się myśli w głowie, że mam małe dzieci w domu i chcę do nich wrócić oraz znam za dużo osób, które miały wypadki rowerowe. W związku z tym jest to jest kolejna bariera, którą staram się pokonać.

Pracujesz, masz męża oraz dzieci, startujesz w triathlonie itd. W jaki sposób można to wszystko połączyć?
Pracuję cztery dni w tygodniu. To daje jeden dzień oddechu. Przed koronawirusem przez dwa dni danego tygodnia pracowałam za granicą. To bardziej komplikowało treningi rowerowe oraz pływackie. Jednak nauczyłam się już posiadać czepek w bagażu. Mało śpię, porządek w mieszkaniu nie jest moim priorytetem i nie jestem perfekcyjną panią domu, mamą, czy sportowcem (śmiech). Jednak trzeba walczyć o marzenia. Tak naprawdę triathlon nauczył mnie planowania i wykorzystywania czasu do maksimum. 

Czy często w rodzinie występują sprzeczki z powodu triathlonu?
Czasami nie było do końca zrozumienia, że wychodzę na trening lub wyjeżdżam na zawody. Staram się na wyjazdy, zawody lub obozy zabierać dzieci ze sobą jak najczęściej. Dzięki temu mam nadzieję, że zaszczepię w dzieciach miłość do sportu.

Bierzesz udział w projektach lub inicjatywach mających uaktywniać ludzi w sporcie. W jakich?
Pracując w mBanku, udało się wraz z kolegą założyć Fundację Biegniemy dla innych. Poprzez bieg wspieramy potrzebujących. Każdy pracownik banku miał możliwość wybiegania dowolnej liczby kilometrów. Za każdy pokonany kilometr Fundacja wpłacała dwa złote na dany cel. Rok rocznie udawało nam się wybiegać ponad 20 tyś PLN i przekazać je dla potrzebujących. Tak zaczęła się moja przygoda łączenia sportu z akcjami charytatywnymi. Udało nam się zorganizować trochę biegów charytatywnych w Warszawie oraz w Łodzi, skąd dochód wspierał np. dom samotnej matki. Nie trzeba było mnie długo namawiać na start w barwach Leszcze Team na 1/2IM w Gdyni (śmiech). Tam idea była szczytna, że jeśli chcieliśmy wziąć udział w akcji, to wpłacaliśmy daną kwotę na Nidzicki Fundusz Lokalny. Później ten, kto nie ukończył zawodów lub nie wystartował, miał wpłacić kolejną kwotę  na NFL. Dlatego stwierdziłam, że spróbuję ukończyć ten start w Gdyni.  

Czy jesteś obecnie w rytmie treningowym, zważając na to, że i tak nie planowałaś startów w tym roku?
Jestem w rytmie treningowym. W związku z byciem ambasadorką Złotej Fali, to pilnują nas trenerzy z i-sportu. Obecnie ćwiczę wydolność z każdej dyscypliny. To nie są przygotowania pod konkretny start.

Co chciałabyś jeszcze osiągnąć w triathlonie?
Chciałabym dalej się dobrze bawić tym sportem oraz trochę lepiej pływać. Nie chciałabym, żeby strach zjadał mnie podczas zawodów. Koledzy namawiają mnie na pełny dystans. Jestem osobą ambitną, więc pewnie zdecyduję się na to w pewnym momencie. Choć chciałabym, żeby na razie dzieci podrosły. 

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X