Rozmowa

Łukasz Remisiewicz: Kwarantanna nie jest taka straszna

Trenuje pod okiem Łukasza Kalaszczyńskiego. Obecnie przebywa na kwarantannie po powrocie z zawodów w Nowej Zelandii. Łukasz Remisiewicz marzy o startowaniu w zdrowiu w najstarszych kategoriach wiekowych.

Obecnie zmagamy się z pandemią koronawirusa. Jak wyglądały Twoje treningi przed powrotem do kraju?
Dwa tygodnie temu wróciłem z Nowej Zelandii, gdzie „zdążyliśmy” wystartować w 70.3 IM Taupo. Po zawodach zostaliśmy jeszcze tydzień, aktywnie podróżując. Więc nie było za dużo samego treningu. Jednak starałem się chociaż 30 minut dziennie poruszać. Wiedząc o tym, co zaczyna dziać się w Polsce, kiedy była możliwość korzystaliśmy z basenu. Oprócz tego przejeżdżając koło pięknego jeziora, zatrzymaliśmy się, ubraliśmy pianki i razem z Olą przepłynęliśmy 1.5 kilometra. Było w tym coś niesamowitego.  Nie traktuję jednak tego jako trening sam w sobie, a bardziej jako wykorzystanie możliwości do cieszenia się własną  pasją w każdym możliwym miejscu na świecie. Ostatnie dni w Auckland codziennie wychodziłem biegać, nawet na 25 minut, co by nacieszyć się tym, przed czekającą mnie przerwą. Po powrocie zostaliśmy „zamknięci” w domach na 14 dni. Więc bieganie odpada. Codziennie jeżdżę na trenażerze od godziny do półtorej i wspomagam się ćwiczeniami ogólnorozwojowymi plus „pływaniem” na gumach.

Jak się w tej sytuacji się odnajduje Twój organizm?
Szczerze mówiąc to bardzo mnie ciekawi, jak odnajdzie się mój organizm w tej formie treningu. Jako że jestem po starcie, to już wypracowałem formę. Patrząc teraz na ilość treningu i obciążenia, to bardziej czuję się, jakbym wszedł w szybkie roztrenowanie i powrót do treningu. Pracując z Łukaszem Kalaszczyńskim po starcie zazwyczaj mam tydzień, w którym trenuję na własne samopoczucie. Przy tym dostosowujetreningi do możliwości,  jakie mam. Stawiam głównie na aktywne podróżowanie, wyszukując ciekawe miejsca do pokręcenia rowerem, czy trekkingu.

Jak podtrzymujesz formę w domu?
Obecnie jeżdżę na rowerze w domu. To traktuję bardziej jako możliwość jakiegokolwiek ruchu. Bo będąc na kwarantannie, mój ruch ogranicza się do 400 kroków dziennie po mieszkaniu. Choć patrząc na samą formę, to chyba nie jest źle. Pojechałem jeden „wyścig” na zwifice. Przez 30 minut utrzymałem większą moc niż na poprzednim teście FTP. Więc na pewno zadziałał efekt super kompensacji po zawodach i solidnego odpoczynku.

remisiewicz

Zobacz też:

Ola Góralska: Chcę przełamać antytalent do biegania

Jak odczuwasz te wszystkie nałożone ograniczenia?
Na co dzień pracuję zdalnie. Więc nic się nie zmieniło dla mnie odnośnie samej pracy. Brakuje mi wyjścia na zewnątrz. Basen i bieganie są moją codziennością, ale jakoś nie przejmuję się tym, że nie mogę obecnie pobiegać, czy popływać. Brakuje mi możliwości spotkania z rodzicami i ze znajomymi lub zwykłego spaceru. Na razie nie odczułem jakiejś wielkiej życiowej zmiany. Sytuację z papierem toaletowym mogłem jedynie obserwować z memów, zdjęć i wiadomości. Zobaczymy w przyszłym tygodniu. Na szczęście przed wyjazdem do Nowej Zelandii przez przypadek zamówiłem podwójnie papier. Więc mam zapasy na najbliższych kilka tygodni.

Czy sytuacja związana z koronawirusem odcisnęła piętno na Twojej psychice?
W życiu kieruję się zasadą nieprzejmowania się tym, na co nie mam wpływu. Sytuacja jest poważna, ale też jesteśmy wszyscy stanowczo za bardzo bodźcowani tym, co się dzieje. Co kilkugodzinne informacje o tym, że mamy kolejnych zakażonych raczej nie wpływa dobrze na ludzi. To budzi w nich strach, a to, czego obecnie wszyscy potrzebujemy, to pozytywne nastawienie, a nie stałego zwiększania kortyzolu. Jestem z wykształcenia statystykiem. Liczba zachorowań będzie jeszcze jakiś czas rosła, a nam te cyferki do życia nie są w ogóle potrzebne. Wiadomości oglądam raz dziennie. To mi wystarczy. Zostańmy w domach, ale wyjdźmy też na samotny spacer, czy bieg, nawet na te 30 minut dziennie. To pozwoli głowie odpocząć od wielu informacji, które wpływają na nas codziennie.

Czy życie w tej przymusowej kwarantannie jest tak straszne?
Kwarantanna nie jest taka straszna. Wszyscy mówią o szczegółowym przejrzeniu netflixa i wysprzątaniu całego mieszkania. Ja jeszcze nie znalazłem na to czasu. Żyję tak jak przed epidemią. Mimo tego, że jestem cały dzień w domu to i tak wstaję o piątej, a nawet o czwartej. Sporo pracuje, stawiam też na dokształcanie się zarówno biznesowo, jak i triathlonowo.

Na czyją pomoc możesz liczyć podczas kwarantanny?
Na pomoc nie mogę narzekać. Zarówno moi bliscy przyjaciele, jak i dalsi znajomi oraz  blogowi followersi stale oferują pomoc. O jedzenie nie muszę się martwić. Dostarcza mi je codziennie firma LightBox, a jak mam jakieś dodatkowe zachcianki to mój przyjaciel Michał, który kupił mi równo 10 lat temu pierwsze buty do biegania, przywozi mi potrzebne rzeczy. Miałem też rowerową dostawę jeszcze gorącego rosołku od Krasusa i Ali.

remisiewicz

Zajrzyj do:

Kajetana Biczkowskiego do triathlonu zainspirował film

Od kiedy jesteś poddany kwarantannie?
W zamknięciu jestem do końca przyszłego poniedziałku. Pierwsze co zrobię we wtorek, to idę pobiegać o wschodzie słońca. Mimo że w planie treningowym wisi już tam 40 minut spokojnego biegu, to nie obiecuję, czy po raz pierwszy nie zdezerteruje i nie pobiegam więcej. Zobaczymy, jak się będę czuł. Z tej kwarantanny będzie mi brakować codziennych wizyt policji. Już zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, machając sobie codziennie z balkonu.

Co ci dają treningi w obecnej sytuacji ogólnoświatowej walki z koronawirusem?
Trening jest możliwością ruchu. Jak już wyjdę na zewnątrz, to myślę, że będzie to ciągła praca nad polepszaniem własnych możliwości. Nie wiemy, kiedy, albo czy w ogóle w tym roku będziemy jeszcze mogli startować. Więc praca nad wytrzymałością, czy siłą jeszcze nikomu nie wyszła na złe. Treningowo myślę, że wszyscy możemy na tym skorzystać. Kocham trenować. Codzienna aktywność jest czymś, co daje mi radość. Starty są super. Tym bardziej,  że staram się łączyć je z podróżowaniem po świecie, ale jak wleci lekka pauza, jak ta teraz to nie jest dla mnie sytuacją, nad którą będę rozpaczać. Jeżeli będę mógł codziennie się ruszać, to na tę chwilę mi to wystarczy. Mam tylko nadzieję, że będziemy mogli wrócić na pływalnie. Bo rozpoczęcie dnia od basenu daje mi zawsze zastrzyk energii na cały dzień.

W czym odnajdujesz obecnie motywację do treningów?
Mówiłem zawsze, że wyznaczanie celu jest największą motywacją. U mnie w Training Peaks obecnie świeci się 70.3 IM St Petersburg w lipcu, ale szczerze wątpię, żeby te zawody doszły do skutku. Moją motywacją jest codzienna praca nad sobą. Lubię trenować i jakoś nie potrzebuję szukania dodatkowych bodźców motywacyjnych do treningów. Gdybym tego nie lubił, to bym tego nie robił. Teraz nawet jeszcze chętniej siadam na trenażer. Poza tym lubię jeść i to dobrze zjeść z dobrym winem.

Jak przebiegały Twoje przygotowania przed wybuchem epidemii?
W listopadzie po raz pierwszy od kilku lat zrobiłem takie solidne roztrenowania. Przez miesiąc nie robiłem praktycznie nic. Wyjechałem wtedy razem z Łukaszem Kalaszczyńskim do Szklarskiej Poręby. Łukasz solidnie już trenował, a ja chodziłem codziennie po górach. Nigdy nie miałem na to czasu w Szklarskiej. W końcu odwiedziłem Chatkę Górzystów, czy Schronisko na Wysokim Kamieniu. Nie zabrakło też długiego 35 kilometrowego marszobiegu na Śnieżkę. Od początku roku praktycznie cały czas byłem w rozjazdach. W styczniu była Gran Canaria i w lutym Portugalia. W międzyczasie też przewinął się Londyn. Wyjazdy w takie miejsce pozwoliły na trenowane przy słońcu. To na pewno daje potężnego powera do działania. Nie traktuję jednak takich wyjazdów jako czas poświęcony treningowi.

Czy byłeś zadowolona z wykonanej pracy?
Cały czas się rozwijam i to mnie bardzo cieszy. Bezpośrednio po Gran Canarii wystartowałem w biegu Chomiczówki na 15 km i pobiegłem tam na zmęczonych nogach życiówkę. Na rowerze jestem w stanie jeździć już na dużo większych obciążeniach podczas zadań, jednak to w nim mam nadal największe rezerwy. Nie do końca się to jeszcze przekłada na zawody, aczkolwiek nie od razu Rzym zbudowano. Krok po kroku się poprawiam i to mnie najbardziej cieszy. Pływanie zostawiłem na koniec trochę z premedytacją. To tu najwięcej mogłem skorzystać ze wspólnych treningów z Łukaszem. Często pływaliśmy razem, ja starałem się trzymać nogi Łukasza, dzięki czemu oswajałem się z prędkościami, i w pływaniu cały czas widzę niesamowity progres. Na długo zostanie mi w pamięci treningi bardzo mocne 24×100 na 10-sekundowej przerwie, które pływałem razem z Marcinem Koniecznym i Łukaszem Witeckim. Po treningu ciężko mi było wyjść z wody i o ile kolejnych kilka treningów męczyłem strasznie w wodzie, to po tygodniu zauważyłem, jak to bardzo oddało. 

remisiewicz

Czytaj także:

Hubert Król: Triathlon jest w moim kodzie DNA

Czy w obliczu panującej pandemii masz obawy o ten sezon?
Szczerze mówiąc, to staram się o tym myśleć jak najmniej. Najważniejsze jest dla mnie, żeby moi rodzice byli zdrowi i nie wychodzili z domu. Z uwagi na to, że są w grupie ryzyka. Jestem też zdziwiony tym, jak moja głowa zareagowała na całą sytuację. Może dlatego, że wyznaję  zasadę, żeby żyć chwilą i być wdzięcznym za to, co już przeżyłem i osiągnąłem?

Czy Twoim zdaniem dojdzie do sezonu w tym roku?
Wydaje mi się, że obecny sezon raczej nie dojdzie do skutku. Jeżeli będą to nieliczne imprezy na przełomie sierpnia i września. Może coś w lipcu? Mam w planach start w Rosji, ale czy on dojdzie do skutku? Nie wiem. Wirus będzie zawsze już z nami. Więc będziemy musieli wszyscy nauczyć się z nim żyć. Kiedy przyjdzie szczepionka, będzie łatwiej, ale do tej pory z większą higieną powoli będziemy wszyscy wracać do codziennego życia. Myślę, że to lekcja dla nas wszystkich, z której każdy z nas wyniesie coś innego. To czas, kiedy sporo z nas przewartościowuje wiele rzeczy w życiu. Dla mnie triathlon to codzienność – zawody to część tego, co robimy. Więc jeżeli chwilę potrenujemy bez nich, to na pewno z większą pasją do nich przystąpimy, kiedy będzie już bezpiecznie. Obecny czas to trochę jak przerwa w meczu… Czas na zmianę strategii, tak żeby w drugiej połowie pokazać, że jesteśmy w stanie walczyć.

Jak trafiłeś do triathlonu?
Przepadłem od pierwszego wejrzenia. Pojechałem z Łukaszem Kalaszczyńskim kibicować mu w Sierakowie. Od pierwszej chwili wiedziałem, że to właśnie w tamtym miejscu za rok chcę zadebiutować. Chyba sobie wtedy nie zdawałem sprawy z tego, że to nie jest najłatwiejsza trasa na debiut, ale to miejsce jest szczególnie bliskie mojemu sercu.

Skąd wziął się taki sentyment do tego miejsca?
Sporą część wakacji podczas dzieciństwa spędziłem w ośrodku TKKF w Sierakowie, w którym pracowała moja mama. Kiedy wróciłem tam po 25 latach, to nic się nie zmieniło. Nadal śpię w tych samym domkach. Ze stołówki unosi się ten sam zapach, a dziura w płocie, przez którą kiedyś uciekałem do tego magicznego lasu, jest teraz miejscem, gdzie wybiegamy z ośrodka do lasu podczas części biegowej. Sieraków jest jedną z najlepszych imprez w kraju ze względu na niesamowity klimat i kibiców, którzy są w centrum zawodów przez cały czas!

Jak przebiegał sam debiut?
Do dziś pamiętam moment startu, setki osób wbiegających na raz do pięknego Jaroszewskiego jeziora. Wtedy “przepadłem” dla tego sportu. Wiedziałem, że to coś dla mnie. Mimo tego, że na debiut na ¼ czekałem rok, to dwa tygodnie po zawodach Łukasza wystartowałem po raz pierwszy w jego rodzinnym Płocku. Nie przygotowywałem się do tego w ogóle. To był dystans, jak się śmieje – dziecięcy, choć jak się okazało, nie był taki łatwy. Triathlon MTB – super sprint – było do pokonania 400 metrów pływania, 8 kilometrów na rowerze MTB i 2,5 km krosowego biegu. Moment, kiedy wyszedłem z wody i biegłem do roweru, był czymś dla mnie metafizycznym. Później na rowerze, Dorota, czyli żona Łukasza krzyczała do mnie, żebym jechał mocniej, a nie jak po bułki do sklepu. Do dziś pamiętam moment, kiedy wybiegałem ze strefy zmian na bieg. Wówczas miałem najszybszą T2). Wybiegłem z krzaków i okazało się, że cały czas jest pod górkę. Uwielbiam startować w Płocku. Kiedy tylko nie koliduje to z innymi planami, wracam na ten start i ten sam dystans.

Jakie miałeś spostrzeżenia po debiucie?
Jako sam debiut bardziej odnoszę się do startu w Sierakowie, bo do tego się już konkretnie przygotowywałem. Wtedy pływałem jeszcze przeciętnie. Pierwszy raz w życiu jechałem na rowerze z lemondką… do tego nie moim, bo ten, który kupiłem, nie dojechał. Dostałem od Sport Guru jakiś wypasiony rower, który kosztował kosmiczne pieniądze i cały czas byłem zestresowany tym, żeby się nie wywrócić, i nie zarysować roweru.

Posłuchaj:

Katarzyna Skoczylas i Paweł Mitruś. Ślub, wesele i mistrzostwa świata PODCAST #11

Jak przebiegał dalej debiutancki sezon?
W pierwszym sezonie wystartowałem jeszcze kilka razy. Cały czas w głowie była myśl, że najważniejszy jest wynik na mecie. Wtedy też zrozumiałem, jak bardzo triathlon jest nieprzewidywalny. Nie ma co porównywać  wyników pomiędzy poszczególnymi zawodami z uwagi na różny profil trasy, warunki pogodowe oraz sam dystans, który zazwyczaj jest niedomierzony lub przestrzelony.

Jak dalej rozwijała się ta triathlonowa przygoda?
Przepadłem konkretnie. Moimi głównymi startami teraz to są 1/2IM rozgrywane na świecie. Pozostałe zawody traktuję jako dobre treningi. Uważam, że start na krótkim dystansie, jakim jest sprint, czy 1/8 to bardzo dobry bodziec przed połówką. Wejście na wyższe prędkości dobrze na mnie działa w ramach super kompensacji przed docelowymi zawodami. Kilkukrotnie byłem z Łukaszem na zawodach za granicą np. w Chinach oraz na Tajwanie. Tam przy okazji połówki rozgrywana była olimpijka 5150. Więc wykorzystałem tę możliwość i wystartowałem, kończąc na pudle w kategorii wiekowej. W tym samym roku zadebiutowałem na połówce w Astanie. Z tyłu głowy chciałem złamać w debiucie pięć  godzin, a skończyło się na 4:47:45…  Zabrakło mi kilku sekund, żeby mieć w pierwszym starcie lepszy wynik od Kalacha. Tym startem dzięki rolldownowi zakwalifikowałem się na mistrzostwa świata w RPA. Wiedziałem, że będę w wynikach zamykać stawkę, ale to nie miało znaczenia. Możliwość wzięcia udziału w tej imprezie była czymś niesamowitym. Moment, kiedy szliśmy ubrani w koszulki reprezentacji Polski podczas parady narodów – wspomnienie na całe życie.

Jak w Twoim przypadku wygląda godzenie obowiązków zawodowych, treningów oraz startów?
Cztery lata temu, po dziesięciu latach pracy w Avonie postawiłem na zmianę. Przeszedłem do Groupona, gdzie zarządzam zapasami magazynowymi w Europie, pracując jednocześnie z ośmioma rynkami Europy Centralnej. Mimo tego, że jestem zatrudniony przez polską spółkę, to nie pracuję dla polskiego rynku. Pracuję zdalnie, często też podróżując do biur w Europie, a szczególnie do głównej siedziby w Londynie. To pozwala mi zarządzać własnym czasem i odpowiednio zaplanować wszystkie czynności. Dzięki temu mogę w to w miarę łagodnie dopasować treningi. Codziennie wstaję o piątek rano i zaczynam od ułożenia kalendarza dnia. Działam zadaniowo. Na czerwono wpisuje sobie wszystkie telekonferencje z pracy, na niebiesko zadania, jakie muszę tego dnia wykonać, a na koniec na żółto treningi. Po zrobieniu każdego zadania odznaczam to na zielono, dzięki czemu wiem, że wychodzę na prostą. Rzadko kiedy jest jakaś luka w kalendarzu. Wpisuję sobie nawet takie rzeczy, jak wizyta u  fryzjera, czy ogolić się, inaczej bym o tym zapomniał.

Czym jest dla Ciebie triathlon?
Teraz jest już nieodłącznym elementem życia. To jest fajne połączenie trzech dyscyplin sportowych, które można trenować w każdym miejscu na świecie. Mam dzięki temu niesamowite wspomnienia. Pływanie w Hudson River, rower na wysokości 3000 m n.p.m. przy Lake Tahoe, czy bieganie o wchodzie słońca po Rzymie, gdzie przy na co dzień zatłoczonych miejscach nie ma nikogo poza mną. Nie doświadczyłbym tego bez triathlonu.

Prowadzisz też bloga RunEat. Skąd wziął się pomysł na niego?
Siedem lat temu, kiedy zaczynałem biegać i zrzucać wagę, na moim Facebooku nie było nic innego poza bieganiem. Znajomi się śmiali, że jak zobaczą jeszcze jedną rzecz o bieganiu, to mnie wywalą. Trzeba było znaleźć jakąś alternatywę. A tak serio to udało mnie się dzięki sportowi zrzucić ponad 35 kilo. Kilka osób zachęcało, żebym zaczął się dzielić tym, co robię z pozostałym. Więc nieśmiało zacząłem i tak już zostało. RunEat to dla mnie ludzie i jestem za to wdzięczny.

Co to jest RunEat?
To miejsce, w którym dzielę się z moimi czytelnikami tym, co robię na co dzień. Staram się motywować codziennie do aktywnego życia i czerpania z życia, ile się da. Nie lubię podejścia, że się nie da. Żeby coś osiągnąć, trzeba na to pracować. Właśnie to chciałbym zaszczepić w ludziach. Szczególnie tych młodych, którzy mają wszystko przed sobą, ale i tych z doświadczeniem, bo zawsze można zrobić coś nowego. Blogowanie to dla mnie motywacja do własnego rozwoju. Bo wiem, że sporo z tego, co robię, mogę przekazać innym.

Jakie masz oczekiwania i cele wobec tego bloga?
Moim głównym celem jest docierać do ludzi i motywować ich do działania. Dostaję dziesiątki wiadomości dziennie z pytaniami o treningi, o to, jak się zmotywować, jak jeść. Mógłbym tak  długo wymieniać pytania. Niesamowicie budujące jest to, jak ktoś piszę do Ciebie, że Twoje poranne posty powodują, że sami zwlekają się z wyrka i idą zrobić coś dla siebie. Kocham spotkania z ludźmi. Co roku na imprezie Enea Bydgoszcz Triathlon, której jestem ambasadorem, stoję razem z wolontariuszami na mecie i wręczam debiutantom medale. Łzy w oczach i możliwość przeżywania z ludźmi tych emocji jest dla mnie niesamowicie ważne w życiu. Co roku organizuję też dla ludzi zagraniczny wyjazd. Wspólnie biegając, zwiedziliśmy już Rzym, Cypr, Tel Aviv, Bruksele i Ateny. W tym roku mieliśmy lecieć do Mediolanu. Wierzę w to, że w drugiej połowie roku znów zbiorę grupkę 40 osób i zabiorę często na ich pierwszy zagraniczny wyjazd.

Napisałeś też książkę Triathlon. Potrójna pasja. O czym jest ta książka?
To książka dla ludzi, którzy chcą zacząć. Po trochu pokazuje moją historię. Od tego, jak zacząłem walkę z nadwagą, poprzez triathlonowe podróże. Choć teraz przydałaby się tego aktualizacja. Cała druga część prowadzi krok po kroku, jak przygotować się do pierwszego startu. Nie ma tam gotowych planów treningowych, bo każdy z nas jest inny. Ma różne  możliwości czasowe i inne potrzeby treningowe. Fajnie jest spotykać ludzi na zawodach, którzy właśnie debiutują. Prosząc o dedykację, dają feedback, że książka im bardzo pomogła w przygotowaniach.

Dlaczego zdecydowałeś się na taką publikację?
Dostałem propozycję od wydawnictwa, a to jedna z rzeczy, których w życiu się nie odmawia. Moment, kiedy wręczasz rodzicom książkę swojego autorstwa, jest bezcenny. Choć tak naprawdę, to już druga moja książka. Wcześniej byłem współautorem książki Projekt Bieganie, którą we współpracy z PZU wydaliśmy z innymi biegowymi blogerami przy okazji Półmaratonu Warszawskiego. Tam z kolei pisałem o treningowym odżywianiu.

remisiewicz

Zajrzyj też:

Pływanie na sucho

Czy ktoś ci pomagał w tworzeniu tej książki?
Część, w której skupiliśmy się na ćwiczeniach ogólnorozwojowych, opracowałem razem z moim fizjoterapeutą Mateuszem Dzięgielewskim.

Czy planujesz kolejne publikacje?
Wydawnictwo stale prosi o kolejną pozycję. Moi czytelnicy też o to dopytują. Nie chciałbym jednak pisać kolejnego poradnika. Bo tu wszystko zostało już napisane. Mam trochę materiałów i pomysłów, więc być może coś w przyszłości się pojawi.

Jak triathlon wpływa na życie prywatne?
Triathlon to sport, który wymaga sporej ilości czasu. Nie mówiąc nawet o samym treningu, ale wyjazdy, zawody, to wszystko trzeba zorganizować w ramach dostępnego urlopu i własnych możliwości czasowych. Jednak triathlon to jest nasze życie. Więc daleki jestem od mówienia, że on zabiera życie prywatne. Sami decydujemy o tym, na co poświęcamy czas.  Jeżeli lubimy trenować, to tak spędzamy czas. Na wszystko można znaleźć chwilę. Tylko trzeba odpowiednio zaplanować. Kiedy chcę iść do teatru, czy mieć dzień wolny od treningu,  to daję znać Łukaszowi, żeby mi nie planował nic na ten dzień. Dzięki temu udaje mnie się znaleźć na wszystko czas. Choć fakt jest taki, że sporo zajmują treningi. Jednak treningi to też są spotkania z ludźmi. Więc można upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

W jaki sposób rodzina pomaga i wspiera Cię w triathlonowej przygodzie?
Moi rodzice bardzo mnie w tym wspierają. Jako jedyny w rodzinie nie poszedłem na AWF na studia, a skupiłem się na statystyce i ekonometrii. Jednak i mnie dopadł sport. Nadrabiam teraz sportowe życie. Nie mam jeszcze żony i dzieci, więc na tę chwilę posiadam więcej czasu na poświęcenie się pasji. Moi przyjaciele, też mnie mocno w tym wspierają i często jeżdżą ze mną po świecie na zawody.

Patrząc na ciągły rozwój sytuacji z koronawirusem, czy w ogóle jest możliwe stawianie jakichkolwiek celów, czy triathlon wszedł na dalszy plan?
Cele związane z zawodami chwilowo muszą zejść na dalszy plan z uwagi na to, że zwyczajnie nie wiemy, kiedy dane będzie nam stanąć na linii startu. Jednak to nie oznacza, że triathlon sam w sobie ma zejść na drugi plan. Teoretycznie oszczędzamy czas w tej chwili na dojeździe do pracy, czy wychodzeniu do knajp. Więc może to okazja, żeby móc potrenować to, na co nam zazwyczaj brakowało czasu? Trening ogólnorozwojowy, rozciąganie… To na pewno odda później. Niezależnie od sytuacji z wirusem, czy bez niego każdy z nas musi patrzeć na własne możliwości. Inaczej mam ja jako singiel, a inaczej osoby z rodziną i dziećmi. W obecnej sytuacji rodzice na pewno więcej czasu też poświęcają na zorganizowanie dzieciom czasu. Sami jeszcze muszą się odnaleźć w rzeczywistości pracy z domu. To nie jest łatwe. Choć wiele z moich znajomych radzą sobie z tym doskonale. Biegają, czy jeżdżą na rowerze wcześnie rano, czy wieczorem – więc i tu znów pojawia się magiczne hasło PLANOWANIE. Odpowiednie rozłożenie obowiązków i da się wszystko pogodzić. Na pewno triathlon to dla każdego z nas teraz jest odskocznią od wszystkich wiadomości, żeby trochę głowa znalazła chwilę odpoczynku. Więc myślę, że nadal u większości z nas nie spada na dalszy plan.

Jakie masz marzenia związane z triathlonem?
Rozczula mnie zawsze widok seniorów w starszych kategoriach, którzy wchodzą na podium. Moim marzeniem jest w ich wieku nadal cieszyć się zdrowiem i mieć możliwość podróżowania po świecie z rodziną i startowania w ciekawych miejscach.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
rozmowa przeprowadzona 28.03.2020
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X