Rozmowa

Marcin Słoma: Trzeba dużo zmienić w polskim triathlonie

W 2013 roku kandydował na prezesa PZTri. Obecnie jest trenerem m.in.: Marii Cześnik oraz Tomasza Szali. Największym marzeniem Marcina Słomy jest… medal olimpijski jego podopiecznego.

Ze sportem byłeś związany od dziecka m.in.: z piłką nożną oraz karate. Jak wspominasz tamten etap życia?
Sport towarzyszył mi od „zawsze”. Sprzyjały zresztą wtedy warunki. Szkoła, odbiór społeczny, media. Był nacisk na to, by dzieci dużo się ruszały. Były organizowane różne turnieje między szkolne oraz wewnątrz. Młodzież nie była otyła, a była sprawna. W szkole grałem w piłkę, siatkówkę, jeździłem na turnieje „złotego krążka”, zawody biegowe itp. Startowało tysiące dzieciaków. Jak każdy młody chłopak, chciałem być piłkarzem, a że byłem w tym niezły, to zapisałem się do Legii Warszawa. Chyba przez rok jeździłem na treningi. Jednak byłem zawsze zafascynowany kolarstwem. To były czasy wielkich polskich kolarzy takich jak: Szurkowski, Szozda, Mytnik, Kowalski, później Piasecki, Jaskuła. Więc jak skończyłem 15 lat, zapisałem się do sekcji kolarskiej. To były chwile, które wspominam zawsze dobrze. Zresztą z tamtych czasów przyjaźnie przetrwały do chwil obecnych.

Byłeś wyczynowym kolarzem. Największy sukces to?
Kolarstwo wtedy było podzielone na amatorskie – to wszystkie kraje bloku komunistycznego i kolarstwo zawodowe, do którego nie mieliśmy dostępu. Pierwszym polskim kolarzem zawodowym był Czesław Lang. Pod koniec mojej krótkiej kariery to się zmieniało i polscy kolarze przechodzili na zawodowstwo. Ja zakończyłem karierę dość wcześnie, więc jako senior nie zdążyłem się przebić do polskiej czołówki. W tamtych czasach np. na MP startowało ponad 200 kolarzy. Prawie wszyscy kończyli. Kiedy ja ukończyłem w TOP30 jako młody chłopak, to wszyscy mnie klepali z uznaniem. Obecnie MP nie kończy nawet 30 kolarzy. Wygrałem kilka wyścigów. Byłem bardzo często na podium oraz mistrzem Warszawy, gdy na starcie stawało ponad 80 kolarzy, co w tamtych czasach coś znaczyło. Trochę inny świat (śmiech).

Byłeś dobrze zapowiadającym się zawodnikiem, choć skończyłeś przygodę z tym sportem już w wieku 23 lat. Dlaczego?
Byłem młody i głupi (śmiech). Tak na poważnie, to brakowała mi wsparcia mentalnego. Wtedy młody zawodnik nie miał takiej wiedzy i świadomości jak obecnie. Przychodziłem na trening i robiłem co trener kazał i nie zastanawiałem się nad metodyką. Poza tym to były czasy, gdzie np. w Legii Warszawa było 30 bardzo dobrych kolarzy, a później w grupie Szurkowskiego dostawałem możliwość trenowania, ale nikt się nie przejmował, co i jak robię. Młodość rządzi się swoimi prawami. Czasami młody człowiek potrzebuje kogoś, kto mu przemówi do rozsądku (śmiech). Ja poszedłem inną drogą.

słoma

Zobacz też:

Pan wuef-MAN i sukcesy jego niepełnosprawnej młodzieży

Czym się zajmowałeś pomiędzy zakończeniem przygody z kolarstwem a zajęciem się triathlonem?
Pracowałem w branży FMCG. Zacząłem prace od przedstawiciela handlowego, a skończyłem na wyższym szczeblu managerskim zarządzającym firmą.

Z triathlonem jesteś związany od 2005 roku. Skąd wziął się pomysł na taki krok?
Zwykły przypadek. Na swojej drodze spotkałem Marię Cześnik, wtedy porzuconą przez wszystkich, której powiedziano, że się nie nadaje do triathlonu olimpijskiego. Powiedziałem, że pomogę jej zakwalifikować się na igrzyska olimpijskie. Wówczas nie wiedziałem, że jeszcze żaden polski zawodnik nie był na IO oraz jaka to jest ciężka droga i jakie kłody pod nogi się rzuca zawodnikom.

Od czego zacząłeś podczas wdrażania się w ten sport?
Zacząłem od nauki i poznawania specyfiki tego sportu. Dużo czytałem, rozmawiałem z trenerami. Zdobywałem niezbędne doświadczenie. Najtrudniej było z pływaniem, gdzie trudno je „wyczuć”,  nigdy wcześniej nie mając styczności z tym sportem. Dużo współpracowałem z trenerami pływania. Miałem szczęście, bo moimi mentorami byli bardzo dobrzy trenerzy: Łukasz Drynkowski, Maciej Hampel, czy Bartosz Kizierowski. Miałem też przyjemność czerpać wiedzę od trenera trzykrotnego mistrza olimpijskiego  Sun Yanga. Dużo wiedzy uzyskałem też od trenerów  hiszpańskich, portugalskich, niemieckich, australijskich, czy irlandzkich i meksykańskich. Trenowaliśmy z czołowymi zawodnikami świata,  takimi jak Javier Gomes, Jan Frodeno, Henri Schoeman, Nicola Spirig, Venesa Fernandes. Przebywając z nimi na zgrupowaniach, nabywa się dużej wiedzy nie tylko o samym treningu, ale też o podejściu mentalnym do treningu. Musisz mi uwierzyć, że w tym aspekcie jest bardzo duża różnica w porównaniu do polskiej rzeczywistości.

Jak przebiega wspólna praca z Marią Cześnik?
Oooo.. to temat rzeka (śmiech). To zmienia się na przestrzeni lat. Maria jest zawodniczką bardzo ciężko pracującą i niezwykle sumienną oraz ambitną. Więc przyjemnie się pracuje z tak zaangażowanym zawodnikiem. To mi się w Niej zawsze podobało i myślę, że każdy trener, który ją zna, zgodzi się ze mną.

Wchodząc do triathlonu chciałeś się skupić na roli zawodnika, czy od początku funkcji trenera?
Zdecydowanie rola trenera. Nigdy nie byłem zawodnikiem i nie myślałem o tym. Startowałem tylko amatorsko, dla przyjemności i z chęci poznania specyfiki sportu.

Jak wspominasz zawodniczy debiut w triathlonie?
Nie zawodniczy (śmiech). Nie nazwałbym się zawodnikiem. To czysto amatorski „wyczyn”. Sam start był w Kitzbuhel. Wystartowałem w pożyczonym stroju od Sergiusza Olejniczka (czołowy wtedy polski triathlonista). „Przeżyłem” pływanie, potem na rowerze przesunąłem się bardzo do przodu, a bieg na ukończenie. Miałem niezły fun (śmiech).

słoma

Czytaj także:

Korzeniowski wraca do pływania, ale o triathlonie nie zapomina

Udało Ci się stworzyć i prowadzić grupę Team AdgarFit. Jak wyglądały jej początki?
To było po nowych wyborach na prezesa PZTri, w których wygrał Wojciech Olejniczak. Byłem jego kontrkandydatem. Osoby z jego otoczenia postawiły mi ultimatum. Albo się wycofam z kandydowania, albo moi zawodnicy i ja nie będziemy mieli wsparcia. Byłem zdeterminowany w poszukiwaniu sponsora. Miałem dużo szczęścia, że w tym czasie Adgar fit szukał pomysłu na promowanie się. Po długich negocjacjach nadeszła wiadomość z Izraela, od właścicieli firmy w PL, że przystają na moje warunki.

Kto Ci pomagał w tej działalności?
Generalnie sam to się starałem ciągnąć, ale miałem też bardzo dużo pomocy od zawodników, którzy zostali włączeni do grupy

Kto należał do tej grupy?
Po za Marią, Mateusz Kaźmierczak, Mikołaj Luft, Joanna Susmanek, Hanna Matysiak (obecnie Kaźmierczak), Maciej Bodnar, Katarzyna Czerwińska

Jakie sukcesy odnosiła wówczas grupa?
Chyba największy sukces to zwycięstwo Marii Cześnik w Pucharze Świata w chińskim Jinyuguan, które jak do tej pory jest jedynym zwycięstwem reprezentanta Polski. Poza tym wygraliśmy sztafetę klubową na mistrzostwach Polski. Maria i Mateusz stawali na podium MP. Ogólnie mieliśmy ponad 40 zwycięstw w sezonie.

Jak z perspektywy czasu oceniasz całą działalność Team AdgarFit?
Wtedy to była pierwsza taka inicjatywa w polskim triathlonie. To były bardzo fajne czasy dla nas wszystkich. Dużo też się nauczyłem, jeśli chodzi o zarządzanie grupą, niestety też na błędach (śmiech).

Czy coś byś poprawił w przekroju całego prowadzenia tej grupy?
Na pewno wiele rzeczy. Teraz jestem mądrzejszy o kilka lat. Mam większą wiedzę w zarządzaniu grupą, ale także zarządzaniu sponsorem, co też jest bardzo istotne w dzisiejszych czasach.

W 2013 roku postanowiłeś kandydować na Prezesa PZTri. Dlaczego zdecydowałeś się na taki krok?
Ogólnie jestem osobą, która lubi działać. Ma dużo pomysłów, które chce wprowadzać w życie. Wtedy uważałem, że trzeba polski triathlon pchnąć w inną stronę, pozwolić mu się rozwinąć. Dać szansę zawodnikom na rozwój, stworzyć im ścieżki rozwoju.

W Polsce, zarówno wtedy, jak i teraz zapomina się o klubach i trenerach. Bez nich nie ma rozwoju triathlonu. Niestety, nic się do tej pory nie zmieniło w tej kwestii.

Co należało do Twoich głównych punktów programu?
Stworzenie systemu szkolenia, kadr. „Zagospodarowanie” najlepszych trenerów polskich. Stworzenie możliwości do powstawania nowych klubów oraz pomaganie w ich rozwoju. Wspieranie istniejących klubów. Zorganizowanie rywalizacji w sporcie kwalifikowanym na wysokim poziomie.

Co należy zrobić, aby polski triathlon był silniejszy?
Niestety, w Polsce nadal rządzą ludzie, którzy nie do końca wiedzą, o co chodzi w tym sporcie. Mamy grupę fajnych, perspektywicznych dziewczyn, ale one nie mają żadnego wsparcia.

Nie ma propozycji dla młodych ludzi, nie ma perspektyw rozwoju dla trenerów, bez których nie ruszy polski triathlon.

Jest bardzo dużo fajnych imprez amatorskich, ale nie ma właściwe żadnych w sporcie kwalifikowanym, przez co młodzi zawodnicy odchodzą do sportu komercyjnego, nie widząc dla siebie perspektyw. Tak straciliśmy wielu zawodników. To wszystko trzeba zmienić.

słoma

Zajrzyj do:

Kwarantanna przedłużeniem obozu treningowego

Obecnie prowadzisz mały klub triathlonowy. Kto do niego należy?
W tym momencie mam pięcioro zawodników. Maria Cześnik i Tomasz Szala oraz trójka młodych. Juniorki młodsze: Natasza Obuchowicz, która już może się pochwalić trzecim miejscem w MP i  Klaudia Kąkolewska – dziewiąte miejsce w MP. Do tego dochodzi junior Kuba Anyszkiewicz. On zaczął przygodę z tri w połowie zeszłego roku.

Jakie widzisz perspektywy przed tą grupą?
Wszyscy zawodnicy są na różnym etapie kariery. Maria walczy o IO. Tomek ma być czołowym polskim triathlonistą, a młodzież to perspektywa kilku lat. Może któreś będzie mogło walczyć o IO w Paryżu? Generalnie trudno jest prowadzić taką grupę w dużym mieście, takim jak Warszawa, gdzie odległości w zamieszkaniu pomiędzy zawodnikami to ponad 30 kilometrów.

Obecna sytuacja zmusiła wszystkich do dostosowania się do nowej rzeczywistości. Jak to wygląda z perspektywy trenera?
To ciężki czas dla nas wszystkich. Brak obiektów, brak wiedzy, do jakich zawodów i w jakich terminach mamy się szykować. Wszystko teraz opiera się na odporności psychicznej zawodników i ich zdyscyplinowaniu. Dla mnie to też jest ciężki czas, jeśli chodzi o utrzymanie klubu. Gdyż straciłem sponsorów, którzy wspierali klub.

W jakim stopniu niejasna sytuacja z rozgrywaniem zawodów w tym sezonie utrudnia pracę trenerską?
Brak wiedzy na temat kalendarza startowego i brak możliwości spotkania się z zawodnikami, to są realne problemy, z którymi trzeba się zmierzyć. Praca jest zdalna, bez żadnej kontroli nad zawodnikiem. Treningi są układane w ten sposób, aby być w ciągłej gotowości do podjęcia pracy, jak już będziemy wiedzieli, do czego i w jakim terminie mamy się szykować. To są realne problemy, z którymi obecnie boryka się każdy trener.

Jakie masz jeszcze cele i marzenia trenerskie?
Cel trenerski krótkoterminowy to kwalifikacja Marii na IO w Tokio oraz duży progres moich młodych podopiecznych w tym roku, a marzeniem jest medal olimpijski (śmiech).

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

 

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X