Rozmowa

Robert Karaś ustanowił rekord świata na double ulrtatriathlon, a już myśli o kolejnym

19 godzin 44 minuty i 42 sekundy to Pana niesamowity czas uzyskany na Double Ultratriathlon w niemieckim Emsdetten. Jakie to uczucie wbiegać na metę z polską flagą jako najlepszy zawodnik na świecie?
Tak naprawdę nie spodziewałem się tego wyniku, bo nie biegłem pod konkretny wynik. Realizowałem po prostu założony przed zawodami plan. W wodzie trzymałem się ustalonej wcześniej prędkości , na rowerze sugerowałem się pomiarem mocy i na biegu wróciłem do wskazań tempa.

 

Jaki to był plan?
Na etapie pływackim było to ok. 1:25/100 metrów. Na rowerze średnia prędkość wychodziła mniejsza, niż ta zakładana, bo pętla była bardzo krótka, kręta i techniczna. Pierwszą część przejechałem na około 230-235w, natomiast drugą na 200-210w. W biegu, do 40 kilometra moje tempo wynosiło ok. 4:50/km. Potem trochę przyspieszyłem, ale niestety organizm się postawił. Przyszły straszne skurcze i nie byłem w stanie utrzymać tempa, które spadło nawet do 6min/km. Ostatecznie średnia wyniosła około 5:10/km.

 

Na jednym z wideo z Pana finiszem słychać w tle słowa "Barrdzo dobsze!" – tak zawołał łamaną polszczyzną konferansjer. Czy słyszał Pan te hasła w trakcie biegu, takie słowa wzruszają?
Jeśli chodzi o taki długi, wolniejszy wyścig, to wszystko wokół się słyszy i takie rzeczy pomagają, w tych najgorszych chwilach zwątpienia motywują. Tym bardziej, że nie wiedziałem jak organizm zachowa się po tylu godzinach wysiłku i wiele razy zastanawiałem się czy ukończę wyścig. Wsparcie kibiców powodowało, że zapominalem o tych myślach. Poza tym pętla biegowa była dość krótka, i to hasło słyszałem jakieś 60 razy. Przy każdej nawrotce!

 

Zatrzymajmy się na moment przy tych kryzysach.
Nie było większych kryzysów wysiłkowych, a raczej żywieniowe, bo po 170 km na rowerze po prostu zwymiotowałem. Bałem się, że nie ukończę zawodów. Dopadło mnie zwątpienie, bo zrobiłem się słaby, ale starałem się utrzymać 200w, które kręciłem chwilę wcześniej. Te same lęki miałem na biegu, ale okazały się  niepotrzebne, bo cały czas utrzymywałem średnie tempo, więc nie potrzebowałem jakiegoś specjalnego motywowania się.

 

 

Poprzedni rekord padł w 2011 roku i wynosił nieco ponad 19 godzin i 50 minut. Startował Pan z myślą o pobiciu tego wyniku?
Jak w styczniu zaplanowałem na marzec swój udział w dystansie ultra w Orlando, to moim celem było pobicie rekordu świata. Nie udało mi się jednak zebrać wystarczających środków na wyjazd. W Emsdetten natomiast, gdy zrobiłem objazd trasy nie sądziłem, że jest to trasa na rekord, choćby dlatego, że krótka pętla rowerowa wynosiła 4,75 km i nawrotki miały 180 stopni, co za każdym razem wymuszało niemal całkowite zatrzymanie się. Myślę, że na każdej innej trasie w tegorocznym Pucharze Świata, gdzie pętle kolarskie są dłuższe, mógłbym złamać te 19 godzin, z tą sama formą co teraz oczywiście.

 

Na metę dobiegł Pan z przewagą około pół godziny przed drugim zawodnikiem i 1,5 godziny przed trzeciem. W jakim momencie udało się Panu uzyskać taką przewagę, która faktycznie dawała szansę na zwycięstwo?
Te zawody były dobrze zorganizowane, bo przy każdym punkcie odżywczym był telebim pokazujący informacje o mojej pozycji, prędkości. Całą przewagę około 40 minut zrobiłem już na pływaniu i rowerze, więc wyklarowało się to dosyć wcześnie. Bieg natomiast był asekuracyjny i kontrolowany jeśli chodzi o tempo, które pozwalała przewagę utrzymać.

 

Na Facebooku, pod jednym z Pana postów o starcie ultra pojawił się komentarz: "Ostatnio na dystansie 1/2 Ironmana kolega powiedział, że jesteśmy chorzy, że to trenujemy. Ale w tym momencie nie wiem, co mógłbym powiedzieć o Twoim starcie…". Co Ty sam mógłbyś powiedzieć o takim wyczynie?
Ja do tego tak nie podchodzę. Z mojej strony, tak szczerze, to “połówka” Ironmana jest trudniejsza od takiego wyścigu ultra. Do połówki IM jest zupełnie inny trening, potrzeba więcej mocniejszych akcentów, np. siłowych czy interwałowych, które mogą prowadzić do większej liczby kontuzji, niż przy treningach do długich dystansów. Na przygotowaniach do ½  trzeba mieć zdecydowanie mocniejsza głowę, a także większe skupienie na treningach, bo są one zdecydowanie intensywniejsze.

 

Jak wyglądały zatem ścisłe przygotowania do ultramana? Liczba i jakość jednostek treningowych?
Od stycznia do marca byłem na obozie na Gran Canarii, trenowałem około 35 godzin tygodniowo. Były to treningi spokojniejsze, nie aż tak męczące. Raczej walczyłem z głową. Jak wróciłem w kwietniu to zszedłem z objętości do 20-22 godzin, a w tygodniu robiłem dwa mocne akcenty biegowe, dwa akcenty kolarskie i jeden pływacki. Mówiąc akcent mam na myśli trening z mocniejszymi interwałami, bo ogólnie trenuję 3 x dziennie przez 6 dni. Tak naprawdę to każdy człowiek jest w stanie się do tego przygotować. Ważna jest systematyka. Mam też pracę, która pozwala mi na takie przygotowanie. Trenuję  innych zawodników, więc mogę dostosować swoje  treningi do pracy.

 

Jaka atmosfera panuje w triathlonowej wiosce przed samymi zawodami? Jak wygląda przygotowanie do startu?
Specyficznie podchodzę do każdego wyścigu. Jak się budzę w dniu startu to nie potrafię już rozmawiać z ludźmi, jestem na uboczu, nie zwracam uwagi na to co się dzieje dookoła, słucham sobie muzyki. Z opowieści innych wiem, że było fajnie! Każdy ma swój sposób motywacji. Ja jestem po prostu w swoim świecie.

 

Jakiej muzyki Pan słucha?
Raczej uspokajającej, relaksującej. Jestem zbyt pobudzony, żeby słuchać czagoś ostrego, muszę się więc muzyką uspokajać, a nie dodatkowo pobudzać.

 

Próbuję sobie wyobrazić te niebotyczne dystanse, zwłaszcza 360km rowerem. To jak np. z Gdańska do Warszawy. Podróż pociągiem bywa męcząca, a co dopiero rowerem…
Jak sobie wyobrażałem te odległości przed zawodami właśnie od miasta do miasta to mnie to przerażało, ale ostatecznie nie było takie straszne. Dopiero na około 240 kilometrze miałem chwilowy kryzys mentalny, bo zobaczyłem, że jeszcze mam do przejechania odległość jak z Krynicy Morskiej do Elbląga i z powrotem. Dlatego lepiej w ogóle nie myśleć jaka odległość jest jeszcze do pokonania. Tak naprawdę ten dystans mi się nie dłużył, bo byłem naładowany i parłem do przodu – a jak już idzie to idzie. Gorzej jakby człowiek się męczył, nie był przygotowany, jechał na granicy swoich mozliwości. A tak to wyścig był przyjemny, był jednym z najprzyjemniejszych w moim życiu.

 

Podwójny dystans maratonu, to też nie jest bułka z masłem.
Szczerze to bardzo chciałem już zmienić dyscyplinę z roweru na bieg. I pierwsze 10 km biegło się naprawdę dobrze, pózniej zaczynały pojawiać sie myśli “ile to km zostało, czy wytrzymasz, czy na pewno dasz radę, może zwolnij, itd.” Wiedziałem, że klasyczna ściana, o której tyle się mówi może nadejść około 35 km, ale nie przyszła. Natomiast ten drugi dystans maratonu biegłem tak, jakbym robił go już innego dnia, od nowa. Też czekałem na ścianę, ale również nie nadeszła. Był problem tylko ze stopami, kolana mnie bolały, stawy nie wytrzymywały. Pod koniec trochę przewodziciel (mięsień uda – przyp. red.) szwankował, więc lewa noga podawała, a prawą tylko przetaczałem.

 

Pływanie trenował Pan już wcześniej. Czy było zatem najłatwiejsze?
To tak nie jest, ja jestem kompletnym zawodnikiem, czyli każda dyscyplina jest u mnie na podobnym poziomie. Trenowałem sprint 50 metrów stylem grzbietowym, więc musiałem kraula szlifować tak naprawdę od zera, bo to zupełnie inna praca, inna forma ruchu. Czucie wody "na ręku" było na pewno lepsze, niż u  zawodnika, który dopiero rozpoczyna treningi. Nie było lęku do wody, płuca miałem wytrenowane, więc było łatwiej od innych, którzy nie mieli takiego przygotowania.

 

To jak spotkał się Pan z triathlonem?
Na początku trenowałem piłkę ręczną, ale przez kontuzje trzeba było zmienić sport. Zacząłem pływać, bo brat to robił, a rodzice chcieli. Jednak nie za bardzo mi to odpowiadało. Nawet jak się dostałem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku to wiele treningów opuszczałem. Nie ukończyłem tej szkoły, bo mnie wyrzucili za złe zachowanie! (śmiech). Maturę zdałem w szkole zaocznej. Przypadkiem zobaczyłem filmik o triathlonie, trafiłem do klubu. Trener wysłał mnie na zawody na dystans krótki, ale tam w wodzie ciągnęli mnie za nogi. Uznałem, że to nie jest fair i wyszedłem z wody. Było zupełnie inaczej niż w basenie. Po pewnym czasie postanowiłem raz jeszcze spróbować sił w triathlonie. Zapisałem się więc na pierwsze zawody na pełnym dystansie IM w Szczecinie. Po wyścigu wiedziałem, że mam predyspozycje, bo na zwykłym rowerze złamałem 10 godzin, a trenowałem zaledwie pół roku.

 

Miał Pan pomocników na trasie tego startu w Niemczech?
Przed wyścigiem organizator prosił o podanie trzech osób, które będą supportem (ang. wsparcie – dop. red.). Każdy support miał wyznaczone strefy przy pętlach, gdzie może się poruszać, podawali mi więc w trakcie jedzenie i napoje. Już dwa tygodnie wcześniej miałem ustalone żywienie z dietetykiem i na zawodach na bieżąco modyfikowaliśmy ten plan. Jak było coś nie tak to właśnie supportowcy dzwonili do dietetyka, mówili mu jak się czuję po danym jedzeniu, on na bieżąco weryfikował co można mi dalej podać, a co trzeba wycofać.

 

To jak wygląda żywienie na takiej trasie, aby utrzymać energię?
Co najmniej co 8 i maksymalnie co 20 minut jadłem. W trakcie pływania wypiłem isotonic, potem zjadłem żel, a na końcu żmrożone truskawki. Na rowerze przyjąłem około 15 żeli, 5 bananów i 3 batony energetyczne – tak było do około 170 km, a potem zwymiotowałem. Dietetyk zmienił pokarm na zmrożone truskawki oraz wołowinę z cukinią, ryżem i rosołem przyjmowaną w kubeczkach ok. 50 ml – do tego poszło 15 fiolek magnezu. Na biegu natomiast zacząłem pić iso, colę, żelki i tak samo w drugiej części była wołowina. Wiekszość osób popełnia błędy, bo np. nie są głodni i nic nie jedzą przez 2 godziny, potem się już niestety tego nie nadrobi, trzeba więc jeść cały czas.

 

Czy było coś, co Pana szczególnie zaskoczyło na trasie?
To, że zatrzymałem się tylko dwa razy "na siku",  a myślałem, że trzeba będzie więcej razy. Czasem ludzie na krótszych dystansach zatrzymują się cześciej. Po drugie woda w basenie miała aż 28 stopni! A płynęliśmy w piankach, więc było potwornie gorąco. Ten etap powinien się odbyć na wodach otwartych albo organizator przed zawodami powinien obniżyć temperaturę wody w basenie.

 

Dlaczego etap pływacki odbył się w basenie?
Płynęliśmy na basenie 50-metrowym, ponieważ organizatorzy chcieli, aby dystans był jak najbardziej dokładny, dobrze odmierzony. Na każdym torze płynęło osiem osób dopasowanych prędkością, każdy tor miał sędziego.

 

Gdzie biegną myśli w trakcie tak długich zawodów? To w końcu niemal doba w ruchu.
Wiele osób mnie o to pytało, a ja byłem tak skupiony na realizacji planu, że nie miałem za bardzo czasu myśleć o czymś innym. Pilnowałem prędkości, watów, kontrolowałem tempo. Myśli są skupione właśnie na tym.

 

Pana brat, Sebastian Karaś również startuje na długich dystansach, ale w pływaniu. Przepłynął m.in. kanał La Manche. Długie dystanse macie w genach?
Tak mi się wydaje, że to jest wrodzone. Jeszcze w szkole podstawowej zawsze najlepiej szło nam na długich dystansach, nie byliśmy dobrzy w sprincie. Łatwiej przychodzi nam pokonywanie długich dystansów, chyba po prostu głowy mamy do tego dobrze przygotowane, myślę, że to właśnie kwestia genów.

 

To jakie cechy osobowości skazują człowieka na sukces w długich dystansach?

Bardzo duże samozaparcie, systematyczność i mocny charakter. Nie można sobie odpuszczać po pierwszym niepowodzeniu. To nie jest boks, że można kogoś znokautować po jednym uderzeniu i wygrać zawody. Triathlon nie wybacza braku przygotowania, jeżeli ktoś nie jest konsekwentny i nie zrealizuje odpowiednio treningów, to nic z tego nie będzie. Nie ukrywam, że u mnie też pojawiały się ciężkie chwile i myśli: po co to robię?

 

Jak Pan myśli, po co?
Ponieważ kocham to i chcę to robić dalej. Wiem, że jak będę osiągał wyniki to będę mógł rozwijać drużynę, firmę, siebie. Chciałbym wyjechać kiedyś za granicę i tam trenować zawodników, z tego się utrzymywać. Chciałbym też pokazać innym, że mogę sam siebie wytrenować i te treningi faktycznie są skuteczne, przynoszą efekty. Poza tym z wielu rzeczy zrezygnowałem dla triathlonu, np. z pracy w straży pożarnej, gdzie było mi naprawdę dobrze, ale nie dało się tego pogodzić.

 

 

Właśnie, pracowałał Pan też jako strażak. Czy taka praca pomogła Panu w jakiś sposób w treningach, startach? Lub odwrotnie?
Szczerze to nie. Zatrudniłem sę w straży, bo praca ratownika, jaką wykonywałem od wielu lat przestała mnie już satysfakcjonować. To był 2012 rok, po pierwszym Ironmanie i nie wiedziałem jeszcze, że będę osiągał wyniki. Okazało się jednak, że są i musiałem odejść z pracy. Wybrałem sport i dobrze zrobiłem, bo mogę się teraz rozwijać jako zawodnik i jako trener. W straży nie dało rady się tego pogodzić, ciężko było wstać rano na trening po kilkunastogodzinnej służbie. Zaryzykowałem i mam nadzieję, że kiedyś moje marzenia startowe się spełnią.

 

To jakie są te marzenia, jakie jeszcze granice chciałby Pan przekroczyć?
Na pewno chciałbym złamać barierę 19 godzin na podwójnym Ironmanie. Możliwe, że jeszcze w tym roku. Chciałbym też móc wystartować na Hawajach, to jest mekka triathlonu, startują najlepsi zawodnicy na świecie, chciałbym ukończyć te zawody najpierw w pierwszej 10-tce w kateogrii PRO, a za dwa lata powalczę o pudło. Będę podporządkowywać kolejne starty właśnie pod zdobycie kwalifikacji na Hawaje w przyszłym roku.

 

 

Plany startów w najbliszym czasie?
Wszystko uzależnione będzie od tego czy znajdę wsparcie finansowe. Nie chcę startować w przypadkowych zawodach, bo długi wyścig mocno eksploatuje organizm. Wezmę udział tylko w takich zawodach, które dadzą mi punkty na Hawaje. Planuję IM w Nicei za 5 tygodni, ewentualnie połówkę IM  w Gdyni w sierpniu. Następnie IM w Barcelonie, która też daje punkty na Hawaje. Ostatni start byłby w kwietniu 2018 roku w RPA, a potem przygotowywałbym się już właśnie pod Konę. Ale to wszystko uzależnione jest m.in. od sponsorów.

 

Marzenia poza sportowe?
Chciałbym rozwinąć firmę, być bardzo dobrym trenerem i mieć grupę naprawdę dobrych zawodników. Chcielibyśmy też zrobić z bratem taką sportową bazę za granicą, np. w Hiszpanii, Sebastian byłby odpowiedzialny za trening pływacki, a ja będe szkolił podopiecznych na rowerze i bieganiu.

 

Ma Pan dużo zajęć i planów, myślę, że to niełatwe dla Pana żony, bliskich?
Żona od początku mnie wspierała w moich startach, sama zaraziła się tirathlonem, jeździ na wszystkie zawody, wysyła mnie na obozy. Ta druga strona musi też być trochę zaangażowana, bo inaczej nic by z tego nie było. A jeżeli ktoś sam to kocha, to łatwiej jest  zrozumieć drugą osobę. Staram się tak dopasowywać z treningami i pracą, żebysmy się nie mijali, więc da się to wszystko dobrze zorganizować.

 

Jest Pan w garstce Polaków, którzy ukończyli zawody ultra, dołączył Pan do grona m.in. Jerzego Górskiego czy Adama Sułowskiego… Czy właśnie oni są dla Pana inspiracją?
Wiedziałem, że oni ukończyli takie zawody, cieszę się, że mogłem dołączyć do tego grona. Czy są inspiracją? Chyba nie, po prostu chciałem to zrobić. Miło jest dołączyć do tego grona i jeszcze poprawić ich rezultaty.

 

Jest Pan człowiekiem z żelaza?
Moim zdaniem każdy, kto ukończy ten wyścig jest człowiekiem z żelaza.

 

Rozmawiała Magdalena Gintowt-Dziewałtowska

Foto: z archiwum Roberta Karasia

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X