Rozmowa

Rafał Chomik: Chcę powalczyć o slota na Hawaje 2021

Trenuje pod okiem Inakiego de la Parra oraz sam jest trenerem. Z powodzeniem łączy obie role. W zeszłym roku został mistrzem Polski AG na dystansie średnim. Ma i inne cele. Podczas IM Italy Rafał Chomik chce powalczyć o slota na MŚ Hawaje 2021.

Obecnie cały świat ma do czynienia z pandemią koronawirusa. Jak się odnajdujesz w tej sytuacji?
Obecna sytuacja, z jaką się zmagamy, jest bezprecedensowa. Jak wszyscy, musiałem przestawić się na ten czas w inny tryb i dostosować do sytuacji. Dotyczy też to aspektu sportowego. Wiele miejsc takich, jak baseny, czy siłownie zostały zamknięte. Ograniczenia dotyczą też przemieszczania się na zewnątrz. Więc trzeba być elastycznym i na bieżąco szukać innych rozwiązań treningowych. Najważniejsze, abyśmy przebrnęli przez tę sytuację w pełnym zdrowiu.

Jak to wpłynęło na Twoje treningi oraz pracę trenerską?
Odwoływanie kolejnych zawodów na pewno bardzo mocno wpłynęło na motywację wielu moich zawodników. Niektórzy z nich mieli w planach wiosenne starty w różnych rejonach świata i od kilku miesięcy pracowało nad budowaniem formy. Z tygodnia na tydzień musieliśmy jednak diametralnie zmienić plany, przeorganizować priorytety startowe i dopasować treningi do ograniczeń. Co do moich treningów, to staram się na razie realizować wszystko, co jestem w stanie zrealizować w warunkach, jakie mamy.

Czy obecnie myślisz o tegorocznym sezonie, czy ten aspekt zszedł na dalszy plan?
Do moich docelowych zawodów w tym sezonie, czyli IM Italy jest jeszcze sporo czasu. Jednak oczywiście biorę pod uwagę fakt, że i one mogą zostać odwołane. Moje zdrowie i moich zawodników jest w tym momencie najważniejsze. Czy jakieś zawody w tym roku odbędą się  lub nie dojdą do skutku, to nie jest dla mnie najistotniejszą rzeczą. Zawodnikom próbuję zaszczepić identyczną postawę. Najważniejsze jest teraz zdrowie i skupienie się na bieżących treningach, a nie spoglądanie na horyzont w poszukiwaniu celów startowych. Trzeba adaptować się do sytuacji, jednocześnie wierząc, że wszystko wokół nas, jak najszybciej wróci do normy.

Z jakimi sportami miałeś do czynienia przed triathlonem?
Zanim triathlon pojawił się w moim życiu, moją pasją była koszykówka i jak większość dzieciaków w latach 90-tych oglądałem NBA i zdzierałem buty na osiedlowym boisku. Na 18  urodziny zażyczyłem sobie prezentu w postaci solidnego roweru MTB i się zakochałem! Mieszkam w Gliwicach. Więc bliskość gór spowodowała, że większość weekendów spędzałem na beskidzkich szklakach. Muszę jednak dodać, że byłem wówczas typem wesołego grubaska, który traktował to jako totalny fun i rekreację, a z kolarstwem niewiele to miało wspólnego.

chomik

Zobacz też:

Witold Dzitkowski: Chcę być w TOP10 Patagonmana

W jakich okolicznościach w Twoim życiu pojawił się triathlon?
Jakieś 13 lat temu miałem drobny wypadek, w którym złamałem rękę w nadgarstku. To na jakiś czas ograniczyło mój kontakt z rowerem. Postanowiłem zastąpić go bieganiem, którego wcześnie szczerze nienawidziłem i było dla mnie okropnie nudne. No i poszło… Kilkanaście maratonów, półmaratonów i dyszek w trzy lata. Pierwszy raz o zawodach triathlonowych usłyszałem w 2010 roku.

Od razu przekonałeś się do triathlonu?
To był strzał w dziesiątkę. Mogłem połączyć moje dwie pasje w jedną. Jednak problem stanowiło pływanie, ponieważ ledwo unosiłem się na wodzie, a 200 metrów stylem ‚żabkopodobnym’ było sporym wyzwaniem. To wystarczyło, by razem z moim kolegą Robertem Krzakiem (świetnym maratończykiem!) zapisać się na pierwsze zawody triathlonowe. Tym samym nie było odwrotu. Trzeba było nauczyć się pływać.

Kiedy zadebiutowałeś?
To była połówka IM- Herbalife Susz 2011, do którego przygotowania rozpocząłem w 2010 roku, kończąc tym samym ‚karierę’ biegacza. Trzeba przypomnieć, że informacji o triathlonie było wówczas naprawdę niewiele i żadnego doświadczonego zawodnika w otoczeniu. To były też zawody, od których bum na triathlon w Polsce rozpoczął się na dobre. To właśnie na tych zawodach pojawili się ambasadorzy z pierwszych stron gazet, czyli Tomek Karolak, Bartek Topa, Piotr Adamczyk i Łukasz Grass.

Jak wrażenia?
Było niesamowicie! Cudowna atmosfera i tłumy kibiców od startu do mety. Moim celem było dopłynięcie do brzegu, 100 procent na rowerze i walka o przeżycie na bieganiu. Taka była  taktyka debiutanta. (śmiech) Do 12 kilometra biegu jakoś szło, ale upał dał mocno w kość i kończyłem truchtem lub marszem. Głównym założeniem tych zawodów było dotarcie do mety. Więc końcowy czas 5:27 satysfakcjonował mnie w zupełności.

Przeanalizowałeś potem sobie ten pierwszy start?
Po zawodach przeanalizowałem każdy aspekt techniczny. Wiedziałem, że trzeba poprawić strefy zmian, rower zmienić z aluminiowej szosy na coś bardziej zaawansowanego, no i więcej trenować. Nie było jednak nikogo, kto powiedziałby mi, jak to zrobić. Dlatego  próbowałem wcześniejsze metody treningowe z biegania zaadaptować na grunt triathlonowy. Z dzisiejszej perspektywy widzę, że popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy, czyli każdy trening do upadłego i HR nie schodziło poniżej 160.

chomik

Czytaj też:

Katarzyna Jonio: Moim marzeniem NIE są Hawaje

Jak dalej rozwijała się ta triathlonowa pasja?
Kolejny start zaplanowałem chyba dwa miesiące później w Borównie. To była również połówka, w której na siłę próbowałem przebić mur. Zszedłem z trasy po 10 kilometrach  biegania z brakiem perspektyw na ukończenie. W tamtych czasach nie było w Polsce tylu imprez i na kolejny start trzeba było czekać do przyszłego roku. W kolejnym sezonie  powtórzyłem wszystkie błędy i pomimo lepszego czasu (5:16) w znacznie trudniejszych warunkach odczułem porażkę zmarnowanych treningów. Jednak sezony 2011 i 2012 ‚oddały’  w 2013 roku, gdzie pierwszy raz zszedłem poniżej pięciu godzin. Od tego momentu rozpoczął się mój progres formy z każdym kolejnym sezonem. Przez kilka lat razem z moim przyjacielem Adamem Przeździękiem tworzyliśmy dwuosobowy amatorskim team T2, wspierany przez firmę Salco.

Z jakich powodów przeszedłeś do triathlonu?
Po pierwsze łączył moje wcześniejsze pasje, poprzez które się realizowałem. Dawał mi poczucie wolności i spełnienia, a stały progres formy tylko napędzał mnie dodatkowo. Poza tym zacząłem poznawać mnóstwo nowych, pozytywnych i radosnych ludzi, z którymi od razu łapałem wspólny język i rozumieliśmy się bez słów. Radosna atmosfera współzawodnictwa, dopingowanie się wzajemne pomiędzy rywalami, to jest coś, czego wcześniej nie doświadczyłem. Wzajemnie się ściskaliśmy za linią mety i szczerze gratulowaliśmy. Miałem wrażenie, że wszyscy są na jakimś zbiorowym haju (śmiech).

Co Cię napędza do dalszych treningów oraz startów?
Sądzę, że w aspekcie motywacji sporo pomaga mi mój charakter i temperament. Od czasu rozpoczęcia przygody z MTB, minęło 25 lat i może przez to, że traktowałem to od początku jako zabawę, nie czuję presji celu, czy wyniku. Większość treningów wykonuję z przyjemnością, a wyjątkiem jest może okres przed zawodami. Gdy treningi są mocno zadaniowe, wymagają koncentracji i wychodzenia daleko poza strefę komfortu. Nie ma luźniejszego dnia, a jeśli już jest, to oznacza 200 kilometrów wytrzymałości tlenowej na rowerze. W tym okresie motywuje mnie trener. Wiem, że mamy wspólny cel. Jeśli on daje z siebie 100 procent, to ja też muszę.

Właśnie, trenujesz pod okiem Inakiego de la Parry. Jak doszło do waszej współpracy?
Z Inakim poznaliśmy się trzy lata temu. Stanęliśmy razem na podium zawodów, po których Inaki zaoferował mi pracę jako trener w Way2Champ. Będąc jednocześnie moim trenerem,  wiele mnie nauczył w kwestii współpracy z zawodnikiem. Te trzy lata są dla mnie turbo-ewolucją w temacie podejścia do treningu, czy wyznaczania celów w dłuższej perspektywie. W przeszłości będąc własnym trenerem, doszedłem do momentu, w którym zdobyłem kwalifikację na mistrzostwa świata IM70.3. Jednak uważałem, że to kres moich możliwości i nie miałem pomysłu na dalszy progres. Inaki zupełnie zmienił mój trening. Teraz lekko oznacza lekko, a mocno oznacza dużo mocniej, niż było wcześniej. Tego musiałem się nauczyć i z tym też ma problem sporo zawodników rozpoczynających współpracę z trenerem. 

Na co Inaki zwraca szczególną uwagę podczas pracy z Tobą?
Trener musi dużo częściej mocno trzymać smycz, na której jest zawodnik, niż ją luzować. Zawodnicy to są osoby bardzo ambitne, które chcą pokazać, że potrafią mocniej, dalej i dłużej. Jeśli intensywność na treningu wyznaczona jest jakimś przedziałem, to zrobią zawsze trening w górnej jego granicy. Podobnie mam i ja (śmiech).

Jesteś trenerem w Way2Champ. Jak przebiega Twoja praca?
Fakt, że łączę pracę trenerską z własnymi treningami, bardzo mi pomaga. Te sfery cały czas się przenikają, co pomaga mi być lepszym trenerem i zawodnikiem. Każdy z zawodników reprezentuje inny poziom. Ma inne cele i możliwości. Dlatego do każdego należy podejść w sposób indywidualny.

Czytaj także:

Piotr Łazaronek. Mistrz Polski w pływaniu, a teraz także triathlonista

Kiedy rozpocząłeś trenerską działalność?
Już po pierwszych moich sezonach startowych, gdy w Polsce nastąpiła ‚moda’ na triathlon,  wiele osób z otoczenia traktowało mnie jako pioniera, który przetarł szlaki i zwracali się do mnie z prośbą o porady w zakresie treningów. Przez wiele lat pomagałem znajomym w przygotowaniach do biegów na różnych dystansach oraz do startów w triathlonach. Dopiero po poznaniu Inakiego trzy lata temu, zacząłem komercyjnie podchodzić do tematu trenowania innych. Zrozumiałem, że to, co do tej pory było tylko moją pasją, może być również moją pracą.

Jak ona przebiega?
Pracując w jednym teamie z Inakim de la Parra, czy Arkiem Kogutem mam możliwość konsultowania różnych tematów. Na bieżąco wymieniamy się wiedzą na temat treningów, wyników badań, czy nowości technologicznych. Moim priorytetem w pracy z zawodnikami jest ich zdrowie oraz satysfakcja z osiąganych celów. Skupiamy się na długofalowej współpracy i osiąganiu kolejnych poziomów sportowych w perspektywie wielu lat. Moi zawodnicy reprezentują różny poziom. Mają odmienne cele i dysponują różnymi możliwościami. Większość z nich mieszka w Polsce, ale trenuję również zawodników z Danii, Arabii Saudyjskiej, czy z Singapuru. To powoduje, że muszę brać pod uwagę ich codzienne możliwości i warunki. 

Obecnie ważniejsza jest dla Ciebie praca trenera, czy rola zawodnika?
Obydwie role dynamicznie przenikają się i uzupełniają. Żadna rola nie jest ważniejsza od drugiej. Sukcesy zawodników dają ogromnego kopa motywacyjnego i zanim zacząłem pracę jako trener, zupełnie nie przypuszczałem, że osiągnięcie celu przez zawodnika daje taką radość i dumę. Spokojnie wyobrażam sobie sytuację, w której tylko trenuję innych, nie uczestnicząc jednocześnie w zawodach.

W zeszłym sezonie zostałeś Mistrzem Polski AG na dystansie średnim. Jak wspominasz tamten start?
To był zdecydowanie najważniejszy start ubiegłego sezonu. Po starcie w Gdyni w 2018 roku i zajęciu piątego miejsca w AG wśród Polaków pomimo tego, że nie wszystko poszło po mojej myśli, zrozumiałem, że medal MP w 2019 roku jest spokojnie w moim zasięgu.

Czy to były Twoje najlepsze zawody w tamtym sezonie?
Zdecydowanie tak. Ustaliliśmy z trenerem, że to ważniejszy start niż w Nicei i musimy przygotować się do niego w wyjątkowy sposób. Doskonale znałem trasę rowerową i biegową. Wiedziałem, że jest płasko i szybko, a koniec czerwca mógł oznaczać upały, które w Poznaniu były standardem. Skupiłem się więc mocno na adaptacji do wysokiej temperatury i braku cienia na trasie. Tak też starałem się organizować treningi, zwracając uwagę na optymalną podaż energii, sodu i nawodnienie. Dokładnie to zaprocentowało w Poznaniu. Decyzja o skróceniu dystansu dzień przed zawodami spowodowała, że musieliśmy z trenerem lekko zmodyfikować taktykę i zastosować intensywność bardziej zbliżoną do dystansu olimpijskiego. Zrezygnowałem też z kasku czasowego. Uważam, że to było kluczowe w tamtych warunkach. Już na pierwszym okrążeniu roweru dojechałem do grupy mocnych pływaków i utrzymując intensywność połówki, wyprzedzałem kolejnych zawodników.  Na bieg wyszedłem pierwszy w mojej AG i szósty open wśród amatorów. Wiedziałem, że pomimo warunków muszę pobiec te 15 kilometrów poniżej 60 minut. Trasa w Poznaniu odbywa się na 2,5 kilometrowym wahadle. Dlatego cały czas mogłem kontrolować sytuację i swoją pozycję. Czułem się doskonale, cały czas utrzymując tempo poniżej 4:00/km. Widząc walczących z upałem zawodników, miałem dodatkową motywację. Zawody skończyłem jako piąty Polak open i pierwszy w kategorii wiekowej. Więc plan został wykonany.

Uczestniczyłeś też w MŚ Ironman 70.3 w 2017 oraz 2019 roku. Gdzie dokładnie?
W 2017 startowałem w Chattanoodze, a w 2019 w Nicei. Sloty na obydwa starty zapewniłem sobie w czasie zawodów w Gdyni, którą uwielbiam całym sercem. 

Z którego startu jesteś bardziej zadowolony?
Szczerze mówiąc to z żadnego. Obydwie trasy są zupełnie inne niż te, które mamy w Polsce. 1300-1500 metrów przewyższenia na 90 km to standard. W 2017 roku do USA leciałem z kontuzją pasma piszczelowo-biodrowego. Nie potrafiłem przebiec więcej niż trzy kilometry. Na miejscu bardzo pomógł mi prof. Artur Pupka, któremu w zasadzie zawdzięczam ukończenie tych zawodów. Pomimo kilku kilometrów spaceru na mecie i tak wyszło sporo poniżej 5:00. Wielkie dzięki Artur!

A jak było z Niceą?
W ubiegłym roku do Nicei jechałem po mocnej bazie w Beskidach, co zrobiło dobrą robotę na długim 30-kilometrowym podjeździe. Jednak długiego zjazdu wąskimi serpentynami nie byłem w stanie przetrenować w Polsce, a na miejscu nie było możliwości przyjazdu wcześniej niż w piątek rano. Podczas zawodów na zjazdach kombinowałem, ile się dało, puszczając przed siebie zawodników, którzy lepiej ode mnie znali trasę. Jednak mijające mnie ambulanse i ratownicy zbierający z pobocza zawodników, przestawiały mocno bezpiecznik w głowie, włączając tryb mocno asekuracyjny. Jednak byłem zadowolony z dość dobrego pływania (bez pianki) oraz całkiem równego i dość mocnego tempa biegowego.

Jakbyś porównał oba starty?
Zawody w Nicei pokazały, jak wysoki mamy poziom triathlonu w Europie. Podczas kwalifikacji do MŚ odbywających się poza Europą sporo mocnych age-grouperów w ogóle nie odbiera slota. Zwycięzca mojej AG w Nicei miał lepszy czas, niż Daniela Ryf, która jest na poziomie polskich zawodników PRO. Na pewno obydwie trasy są dużo bardziej wymagające aniżeli te w Polsce. Sądzę, że wielu słabszych pływaków nie byłoby w stanie dopłynąć do boi nawrotowej w rzece Tenneessee, której nurt i tak został złagodzony na czas zawodów. Poza tym trasa biegowa w Chattanoodze przypominała bardziej trasę biegu górskiego i kultowy, gdyński podbieg Świętojańską jest w zasadzie bardzo płaski.

chomik

Przeczytaj też:

Janusza Szymczaka pierwszy rower kosztował 200 złotych!

Na których dystansach najlepiej się odnajdujesz?
Na tę chwilę zdecydowanie najbardziej odpowiada mi połówka. Jednak całkiem dobrze radzę sobie na ćwiartkach i olimpijkach, w których czasami biorę udział treningowo. Jednak mój trening aktualnie jest dużo bardziej ukierunkowany na dystans IM, który jest celem na najbliższe sezony.

Jaki wpływ ma triathlon na życie prywatne?
Zdecydowanie pozytywnie. Kluczowe jest ustalenie priorytetów życiowych w danej chwili i dystans do pasji. Każdy sport traktowany jako hobby i pasja rozładowuje stres i pozytywnie wpływa na wszystkie płaszczyzny naszego życia. Jako ojciec 6-letniej córki widzę, jak dziecko poprzez naśladowanie zdrowego trybu życia rodziców nabiera wzorców. Uczy się systematyczności, cierpliwości i radzenia sobie z ewentualnymi porażkami.

Jak rodzina i najbliżsi reagują na Twoją sportową pasję?
Jako, że sport stanowi od wielu lat moją pasję, to moi najbliżsi są przyzwyczajeni i w zasadzie nie znają mnie innego. Pomimo tego, że podobnie jak w innych aspektach życia zdarzają się lepsze i gorsze chwile, to czuję zawsze wsparcie.

W jaki sposób rodzina pomaga i wspiera Cię w triathlonowej karierze?
Podział codziennych obowiązków i kwestie logistyczne to sprawy, z którymi nie sposób poradzić sobie w pojedynkę. Szczególnie gdy w planie masz sześciogodzinną zakładkę, a w międzyczasie musisz odebrać dziecko z przedszkola. Zdarzało mnie się też, że musiałem prosić o pomoc, gdy złapałem defekt daleko od domu. Na szczęście mam najbliższych i grono przyjaciół, na których mogę zawszę liczyć.

Jak obecna sytuacja zmieniła Twoje sportowe plany na ten rok?
Mój główny start przypada dopiero połowa września, ale zdaję sobie sprawę, że sytuacja we Włoszech jest ciężka i te zawody też mogą zostać odwołane. Jednak to nie ma żadnego wpływu na mój proces treningowy. Robię dokładnie to, co mam zaplanowane w kalendarzu. Moim pierwszym zaplanowanym startem w tym roku są ponownie mistrzostwa Polski na połówce w Poznaniu, które mają odbyć się pod koniec czerwca. Termin też jeszcze dość odległy, ale liczę się z każdą ewentualnością.

Jakie masz cele oraz marzenia związane z triathlonem?
Co do celów to na pewno wiążę spore nadzieje ze startem we Włoszech, gdzie chciałbym powalczyć o kwalifikację na mistrzostwa świata na Hawajach w 2021 roku. Co do marzeń to po prostu chciałbym mieć możliwość uprawiania tego sportu tak długo, jak tylko się da. Chciałbym z tego czerpać radości i wciąż mieć umiejętność traktowania przegranych jako doświadczenia kolejnej lekcji, a nie koniecznie jako porażki.

Jak obecna sytuacja związana z koronawirusem może się odbić na triathlonie w skali krajowej oraz międzynarodowej w bliższej oraz perspektywie?
Na pewno obecna sytuacja stwarza spore pole do popisu dla wszystkich platform elektronicznych, które są pewnego rodzaju substytutem standardowego treningu. Cieszy mnie to, bo pozwala przetrwać czas pandemii w bezpiecznym domu i jednocześnie cały czas pracować nad poprawą formy. Myślę, że część rywalizacji przeniesie się do świata wirtualnego, czego przykład dał nam już nawet sam Ironman, zapowiadając wirtualne wyścigi Ironman VR, na których będzie można zdobyć kwalifikację na realne MŚ i otrzymywać za wygraną też realne pieniądze. Może się nawet okazać, że po powrocie do normalności Virtual Club pozostanie i będzie równoległą serią zawodów w trochę innym świecie. Być może duże platformy treningowe, o ogromnym budżecie umożliwią tworzenie mniejszych eventów krajowym organizatorom, na wzór organizowanych aktualnie wspólnych treningów na Zwiftcie. Nowe czasy wymagają nowych rozwiązań oraz technologii. Mam tylko nadzieję, że aspekt ludzki pozostanie jednak nie naruszony, a technologia przyjdzie nam tylko z pomocą.

Rozmawiał: Przemysław Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X