Rozmowa

#polskieHAWAJE. Jakub Kimmer wyróżniony przez IRONMAN

Wywalczył slota na ubiegłoroczne Mistrzostwa Świata na Hawajach. Start pokrzyżował mu wypadek tuż przed zawodami. Już w USA. To był ostatni trening na rowerze. Jednak dzięki organizatorom dostał drugą szansę. To bardzo rzadka sytuacja. Kolejnym bohaterem cyklu #polskieHAWAJE jest Jakub Kimmer.

Twój start w tegorocznych Mistrzostwach Świata na Hawajach jest możliwy, dzięki przepisaniu przepustki z zeszłego sezonu. Co było powodem takiej rzadkiej sytuacji?
Kwalifikacje na Hawaje 2018 zdobyłem w Holandii (Maastricht-Limburg). Wówczas zająłem piąte miejsce w klasyfikacji open. To był zasłużony slot. Trasa kolarska i biegowa była trudna. Upały stulecia nie ułatwiły zadania. Bardzo ciężko pracowałem na to marzenie, które zaprzepaścił pogruchotany obojczyk podczas wypadku na rowerze dwa dni przed zawodami na Hawajach.

Co wtedy czułeś?
W głowie miałem mętlik. To był dramat. Wtedy dominowały szpitale, lekarze oraz wizja operacji w Stanach Zjednoczonych. Panowała wszechobecna diagnoza lekarska 3-6 miesięcy rekonwalescencji. Bałem się, że nie dam rady wrócić do formy na czas i wywalczyć slota na następny rok.

Druga szansa od IRONMAN

Co wtedy zrobiłeś?
Nie pozostało mi nic innego, jak odwiedzić organizatorów i opowiedzieć moją historię. Mówiłem o drodze, jaką przeszedłem żeby się tu znaleźć oraz o tym ile to dla mnie znaczy . Wbrew powszechnej opinii okazało się, że w federacji Ironman pracują ludzie z wysokim poziomem empatii. W wigilię dostałem najpiękniejszy prezent na święta od wicedyrektora federacji. Pakiet został mi przepisany na rok 2019. To się na Mistrzostwach Świata na Hawajach nie zdarza. Dostałem slot z puli dla VIPów. To ogromny zaszczyt!

Jakie były okoliczności wypadku?
To była ostatnia luźna przejażdżka rowerem. Alert mocy ustawiony na max 200W, żeby nie kusiło. Test sprzętu przed zdaniem do T1. Wiatr tego dnia dmuchał niemiłosiernie. Niestety, był to bardzo porywisty boczny wiatr od oceanu. W drodze do Hawi, przy zjeździe z górki oraz sporej prędkości, zdmuchnęło mnie na dziurawe pobocze. Jestem przekonany, że przy normalnym treningu do tego by nie doszło. Jeździłem tam kilka treningów wcześniej bez przygód.

Czy w głowie nadal pojawiają się myśli z tamtego wydarzenia?
Potrzebowałem czasu, żeby się z tym wszystkim pogodzić i poukładać to w głowie. Wiadomo, że na początku było bardzo ciężko. Głównie psychicznie. Otwarte rany i złamanie podczas Hawajskiego tropikalnego klimatu nie dokuczały, tak jak myśli. Robiłem ciągły rachunek sumienia. Zadawałem sobie pytanie, czy było warto tak wiele poświęcić i cierpieć na treningach. Na szczęście to już przeszłość. Rany się zagoiły. Mogę już trenować i kontynuować realizację sportowych marzeń.

W jakich momentach wracają wspomnienia z wypadku?
W wietrze dni, gdy mija mnie TIR, to podświadomie schodzę z lemondki. Kiedy zjeżdżam z górki czy wiaduktu to kurczowo trzymam się kierownicy. Trzymam też asekuracyjnie hamulce.

Czy nadal odczuwasz jakieś skutki z tamtego wypadku?
Na szczęście po wielu przebojach wróciłem już do regularnych treningów i startów. Implant na obojczyku trochę przeszkadza na basenie, ale nie ma tragedii. Więcej zdrowia napsuło mi lewe kolano. Powodem była nienaturalna pozycja podczas biegania z temblakiem. Ale to też mam już pod kontrolą.

Czy to pierwszy Twój wyjazd na Kone w roli zawodnika?
Tak, to będzie mój debiut. Oczywiście zeszłego roku nie liczę, bo do startu nie doszło.

Jak przebiegają przygotowania do startu na Hawajach?
Początek tego sezonu to niestety ślepa pogoń za ubiegłoroczną formą. Zabiegane przez własną głupotę kolano też nie pomogło. Brakuje mi biegowego luzu po wyjściu z T2. Szczególnie odczułem to ostatnio na ½IM podczas LOTTO Triathlon Energy w Bełchatowie. Tam na trasie w połączeniu z duchotą po prostu mnie odcięło. Staram się nie martwić. Bo jest jeszcze trochę czasu. Choć wiem, że na Hawajach ukrop jest o wiele większy. Największą trudnością w tym momencie jest zbalansowanie obciążeń treningowych. Chce doszlifować formę, ale się przy tym nie przetrenować się, fizycznie oraz psychicznie.

Czy uważasz, że ten start będzie najważniejszy w dotychczasowej karierze?
Zdecydowanie tak. To w końcu taki nasz triathlonowy święty graal.

Czy odczuwasz jakąkolwiek presję wynikową?
Często przed zawodami ludzie życzą nam powodzenia i trzymają za nas kciuki. Myślę, że to normalne, że chcemy wypaść jak najlepiej. Przy tym też nie zawieść tych co wspierają. Fajnie jest pokonywać własne granice. Wyniki są świetnym odzwierciedleniem postępu w treningach. Wygranie zawodów to przepiękne uczucie, ale na szczęście potrafię zachować ten zdrowy rozsądek. Sporo startów traktuję treningowo oraz dla zabawy. Mimo to nadal zdarza mnie się mocno stresować przed zawodami. Z reguły są to imprezy, które udało mnie się kiedyś wygrać lub zająć wysokie miejsce.

Jakie masz oczekiwania odnośnie tego startu?
Start na Kona to trochę inny kawałek chleba. Turystycznie ta wyspa to jest raj na ziemi. Sportowo jest to piekło. Temperatury na co dzień dochodzą do 30 stopni C, bez względu na porę dnia. Do tego dochodzi wilgotność 80-90 procent. To jest sauna, 24h na dobę. Każdy kto ukończy te zawody jest zwycięzcą. Nie piszę tego jako oklepany frazes. Tam się cierpi. Chciałbym dokończyć, to co zacząłem i ukończyć te zawody. Nie oczekuję niczego innego, niż usłyszeć na mecie epickie „Jakub you are an IronMan”.

Na co zwracasz szczególną uwagę w trakcie przygotowań do tej najważniejszej imprezy dla każdego triathlonisty?
Myślę, że największą uwagę przykładam do odpowiedniej objętości treningowej. Kluczem do sukcesu na tym dystansie jest dostarczenie organizmowi dobry bodziec wytrzymałościowy. Można to osiągnąć dzięki odpowiednio długim jednostkom, aby nie zamulić organizmu. Popełniłem ten błąd na początku swojej kariery. Robiłem bardzo długie wolne rozjazdy. Później się dziwiłem, że noga nie podaje na zawodach. Listonosze nie wygrywają Tour the France. Druga sprawa to odżywianie. O ile w Polsce na treningu czysta woda daje radę, tak na Hawajach to już nie przejdzie. Trzeba przyzwyczajać żołądek do izotoników i do pokarmów, które daje organizator na bufetach. Dlatego zmuszam się, żeby brać na treningi żele, izo czy nawet colę, mimo że na krótszych treningach są zbędne. Żywienie na Ironman to czwarta dyscyplina.

Debiut, to istne szaleństwo

Jak się zaczęła Twoja przygoda z triathlonem?
Siedzący tryb życia za biurkiem powodował problemy z kręgosłupem oraz wyskakujące dyski. Chciałem to zmienić. Zacząłem od basenu, później wpadła zajawka na bieganie. Pierwszy rower kolarski to nagroda za tytuł magistra przed nazwiskiem. Nie mam przeszłości sportowej. Zawsze stroniłem od biegania za piłką. Byłem wiecznie zagrożony z wf-u. Pływać uczył mnie mój tata w dzieciństwie, czerpiąc wzór z pływaków z sąsiednich torów. Wiadomo, że dziś za to lenistwo płacę. Muszę ciężko pracować nad wszystkimi trzema dyscyplinami. W myśl starego przysłowia – czego Kubuś się nie nauczył tego Jakub nie umie.

Jak wspominasz początki w tym sporcie?
Mój największy błąd to głupota początkującego i chore ambicje. Pierwsze zawody to była ½IM w Poznaniu w 2013roku. Choć byłem blisko zapisania się na pełny dystans. Na szczęście się opamiętałem. Bo raczej bym tego dystansu nie ukończył. Byłem kompletnie zielony w tym temacie. Płynąłem w piance bez rękawów do nurkowania, która pompowała się jak balon. W strój kolarski i biegowy przebierałem się pod ręcznikiem. Nie wiedziałem że jest coś takiego jak strój tri. Rower kolarski miałem od dwóch miesięcy. Choć biegowo byłem, to na rowerze się tak wyjechałem, że od piątego kilometra szedłem. Pomimo, że zrobiłem kilka maratonów. Nie rozumiałem o co chodziłem z tym całym draftem. Przez 90 rocent trasy jechałem w jakimś zaciągu na czyimś kole. Wynik to był jakiś dramat. Ukończyłem zawody w 5:50h.

Jakie wrażenie sprawiała na Tobie organizacja tamtych zawodów?
Organizacja i atmosfera zawodów triathlonowych mnie po prostu urzekła. Tego się nie spotykało na biegach. Do tego ten moment, kiedy czekaliśmy w wodzie na start, w głośnikach leciał kawałek „Heart of Courage”. Do dziś mam gęsią skórkę, gdy go słyszę. Świetnie przygotowana trasa. Zabetonowali tory tramwajowe, żeby łatwiej nam było przejechać. Przygotowali bogate bufety. Ta atmosfera wywarła ogromne wrażenie. Wszyscy byli ze sobą na ty. Zakochałem się w tym sporcie od pierwszego wejrzenia.

Czym się zajmujesz poza triathlonem?
Jestem programistą w firmie informatycznej Transition Technologies PSC.

Jak triathlon wpływa na życie prywatne?
Wiadomo, że przy tylu jednostkach treningowych, w życiu amatora wszystko kręci się wokół triathlonu i treningów. Myślę, że najważniejsze w tym wszystkim jest wsparcie żony i rodziny. Marta jest bardzo wyrozumiała i akceptuje moje pasje. Uważam, że wszystko da się pogodzić, jeśli obie strony tego chcą. Gdy jedziemy na weekend do mojej rodziny, często jadę tam rowerem. Marta dojeżdża autem i spotykamy się na miejscu. Wracając do domu, to wyskakuję z samochodu. Dobiegam ostatnie 15 kilometrów. Gdy jedziemy nad wodę, wtedy Marta czyta na plaży książki, a ja robię w tym czasie Open Water. Mógłbym tak wymieniać długo. Czasami jest ciężko. Szczególnie, gdy sezon startowy jest w pełni. Brakuje wolnych wspólnie spędzonych weekendów lub nie mamy czasu dla znajomych.

A w pracy możesz liczyć na wsparcie?
Zawodowo nie widzę większych kolizji. Mam ogromne wsparcie u mojego dyrektora. Pomaga mi w drodze na Hawaje drugi rok z rzędu. Bardzo miło wspominam też służbowe wyjazdy i delegacje. Często zamiast samolotu jeździłem po Europie autem z rowerem w bagażniku. Okolice Monachium objechałem wzdłuż i wszerz. Najmilej wspominam Open Water w alpejskich jeziorach w Szwajcarii i bieganie po tamtejszych winnicach. Sposób pakowania pianki pływackiej, butów biegowych oraz garnituru do walizki samolotowej mam opanowane do perfekcji.

Ile planujesz startów przygotowawczych do Mistrzostw Świata na Hawajach?
Startuję dużo. Nie potrafię sobie odmówić atmosfery zawodów i smaku rywalizacji. Docelowy sprawdzian formy przed Hawajami to Ironman w Malborku. W tym roku z racji rozgrywanych tam Mistrzostw Polski, zapowiada się bardzo mocna rywalizacja. Próba pobicia zeszłorocznej życiówki będzie najlepszym sprawdzianem formy. Czuję, że stać mnie na urwanie, co nieco z tych 8h:50.

Dziękuje za rozmowę.

Przemysław Schenk
foto:
Michał Wojtyło, castletriathlon.com, TTPSC

Czytaj takżez cyklu #polskieHAWAJE:

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X