Rozmowa

Marta Łagownik i Jej talent do ciężkiej pracy

Z Martą Łagownik i Moniką Smaruj umawiam się w gdańskiej kawiarni. Pierwsza z nich jest w drodze na studia, druga skończyła właśnie pracę w szkole. To jedna z niewielu chwil, kiedy znajdują czas na wspólne spotkanie i rozmowę. A miała być to rozmowa na temat minionego sezonu, który dla młodej zawodniczki był przełomowy.

Marcin Dybuk: Jaki to był sezon?
Marta Łagownik: Jeśli miałabym użyć jednego słowa to powiedziałabym, że niesamowity – stwierdziła  i zamilkła. I tutaj muszę coś wtrącić. Jak usłyszałem tę odpowiedź to zamarzłem i pomyślałem sobie: O nie, znowu to samo. Ona dalej  odpowiada na pytania krótko i zwięźle. Przez ostatnie trzy lata, kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy, nic się nie zmieniło. Masakra. Ale dobrze, że jest Monika. Ona lubi mówić pomyślałem. Jednak nie poddaje się. Drążę temat.

– Dlaczego? – pytam. Marta się śmieje i po chwili zaczyna mówić dalej. Uff… – pomyślałem.
MŁ: Każdy start przynosił coś pozytywnego. Nawet jak coś mi się w nie podobało, coś nie udawał się, to mogłam wyciągnąć wnioski, przemyśleć i zamienić w zaletę. Pierwszy sezon, który był solidnie i spokojnie wytrenowany. Po prostu był super.

– A z perspektywy trenerki jaki to był sezon?
Monika Smaruj: Ciężko pracowałyśmy na ten sezon przez ostatnie cztery lata. To był czas Marty w triathlonie. Kiedy  cztery lata temu mówiłam, że to będzie naprawdę fajna zawodniczka, która potrzebuje czasu, to niektórzy patrzyli na mnie z niedowierzaniem i pukali się w czoło. Mówili, że ona nie będzie się ścigać nawet o medali w kategorii wiekowej.

– Kto tak mówił?
MS: Zdarzyli się tacy. A w sporcie jest tak, że nie da się nic kupić. Trzeba wypracować. Nie ma innej metody na sukces. Talent owszem trzeba mieć, ale do ciężkiej pracy. Może Marta nie jest tak zdolną zawodniczką jak kilka innych, zdolniejszych, zarówno tych, które były, są i będą, ale ona jest bardzo pracowita i tej pracy się nie boi. Z roku na rok się napędzała. Wszystko co sobie zaplanowałyśmy cztery lata temu zrealizowała w stu procentach.

– A nawet trochę więcej – dodaje Marta.

– Trzy lata temu po pierwszym medalu juniorskim mistrzostw Polski zaplanowałyśmy sobie, że co roku będziemy poprawiać ten wynik. Wtedy zajęła trzecie miejsce. Przed rokiem była druga…

– …a w tym roku pierwsza, ale już w seniorkach w sprincie w Suszu, gdzie pokonała Marię Cześnik.
MS: Dokładnie. I do tego dołożyła srebrny medal Mistrzostw Polski na dystansie olimpijskim w Kraśniku, gdzie przegrała rywalizację tylko z Agnieszką Jerzyk.
MŁ: Monika od stycznia cały czas mi przy różnych sytuacjach, między innymi na treningu odliczała: trzy, dwa, jeden. Nie wiedziałam o co chodzi. Dopiero jak w Suszu wygrałam złoto i ona mi powiedziała ponownie: trzy, dwa, jeden zrozumiałam o co chodzi – śmiech. Wywierała pod progowo na mnie presję, ale pozytywną.

– A czy można powiedzieć, że zawody w Suszu i zwycięstwo były przełomowe, czy to jednak przede wszystkim konsekwentna, ciężka praca?
MS: W sporcie nie ma kompromisów. Albo wchodzisz w temat dwiema nogami albo nie robisz tego wcale. Marta angażuje się całą sobą. Sercem, głową jest na każdym treningu. Zdarza jej się niekiedy być nieobecną, ale wtedy wchodzę ja i mówię, aby przerwała trening, na przykład wyszła z wody i przemyślała co ma przemyśleć i dopiero z wolną głową wróciła do przerwanych zajęć. Właściwie nie musi wychodzić z wody, bo szybko wraca na odpowiedni tor i angażuje się całą sobą. Tak więc nie można mówić tutaj o jakimś przełomowym momencie. Liczy się całokształt.

– Marta powiedziałaś, że z każdego startu w tym roku wyciągnęłaś jakieś pozytywne wnioski i na tym tle każde zawody były dobre. Ale czy był jakiś najtrudniejszy moment?
MŁ: W tym roku miałam dużo startów za granicą. To się wiązało z podróżami, a co za tym idzie z pakowaniem między innymi roweru. Musiałam opanować logistykę. Zaplanować podróż, zastanowić się co zabrać, a czego nie. Przekonałam się, że jest to umiejętność, która odgrywa ważną rolę i której muszę się jeszcze nauczyć. Podziwiam Marysię Cześnik za tę umiejętność. Wszystko ma zaplanowane. Wie co, jak i kiedy zrobić, aby wszystko przed zawodami, a co za tym idzie także podczas zawodów zagrało.

– Czyli liczy się także doświadczenie w podróżowaniu?
MŁ: Dokładnie. A jeśli chodzi o same starty to chyba najtrudniejszy był ten pierwszy we Włoszech, w Pucharze Świata w Calgiarii na sprincie. To był chyba mój najcięższy start w życiu. Warunki były tam trudne. Górkę, która tam była to zapamiętam chyba do końca życia. Marzyłam, aby zakończyć rywalizację i się położyć. Drugim takim trudnym doświadczeniem był miesiąc, kiedy co chwilę musiałam zmieniać lokalizację, bo raz miałam dużo startów, a dwa w różnych zakątkach świata. Praktycznie w ogóle nie byłam w domu. Leciałam na zawody za granicę, wracałam do Polski, do Warszawy i znowu po chwili, dniu, dwóch leciałam za granicę. Jak w końcu wróciłam na dłużej do domu, na dwa tygodnie, to Monika jak mnie zobaczyła, to się przeraziła – śmiech.

– Co tak źle wyglądała?
MS: No tak. Cały ten okres wyglądał dziwnie. Marta wracała z zawodów do Warszawy. Aby oszczędzić czas już nie wracała do Gdańska tylko ja dojeżdżałam do stolicy i tam mieszkałyśmy w hotelu, czekając na wylot na zawody. Nie raz dziwnie to wyglądało jak ona kręciła w małym pokoju na trenażerze, a ja na łóżko obok rozpisywałam treningi dla innych zawodników.
MŁ: Z każdą podróżą uczyłam się czegoś nowego. W Kanadzie kupiłam mały garnek. Teraz mam pół litrowy czajnik, a nawet płytę indukcyjną 30 na 40 centymetrów. Taki mały zestaw triathlonisty – śmiech.
MS: Pod koniec sezonu przed zawodami na Maderze jedna z młodych zawodniczek dziwiła się, że Marta przywiozła ze sobą nawet herbatę, o czajniku nie wspominając. Ale jak się okazuje to są bardzo ważne szczegóły, które mogą decydować o wyniku. Nie zawsze da się wszystko kupić lub przygotować w hotelu, a stołowanie w restauracjach kosztuje. Tego jednak nie nauczyła się od razu. W tym roku razem z obozami sportowymi odbyła 16 podróży, które zaprocentowały także takim doświadczeniem.

– A najpiękniejszy moment tego sezony. Tan naj, naj, bo jednak pięknych chwil było kilka. Medale Mistrzostw Polski, dobre starty na zawodach międzynarodowych?
MŁ: Do Mistrzostw Europy w Eliacie myślę, że Susz.  Zdobyłam pierwszy medal seniorski i to złoty. Bardzo dobrze wspominam także start w Holten w Holandii. Puchar Europy Premium, na który przyjechało się ścigać wiele zawodniczek. W zawodach premium zdobywa się większą liczbę punktów do rankingu i wiele osób chce o nie powalczyć. Zajęłam tam wysokie piąte miejsce. Ale już po młodzieżowych Mistrzostwach Europy w Izraelu gdzie zajęłam siódme miejsce muszę przyznać, że to były najprzyjemniejsze zawody. Już na koniec sezonu udało nam się wszystko jeszcze raz tak poukładać, abym mogła powalczyć o dobry wynik.

– A dla Ciebie Monika jako trenerki te same momenty były tymi naj, czy może jednak inne?
MS: Dla mnie to będą zawody w Suszu. Jako zawodniczka nigdy nie zdobyłam złotego medalu jako seniorka. Miałem wszystkie medale od młodziczki, przez juniorki do brązu i srebra w seniorkach. I tego jednego krążka w kolekcji mi brakowało. I złoty medal Marty w Mistrzostwach Polski, którą ja jako trenerka doprowadziłam do tego momentu, jest najpiękniejszym dla mnie momentem. Ale mam też nadzieję, że to był dopiero początek przygody…
MŁ: Mam wrażenie, że start w Suszu to był przełom… – dodaje Marta

– A jednak przełom…
MŁ: Chyba tak. Coś się wtedy chyba odblokowało. Ważną rolę w startach odgrywa także psychika…

– W końcu pokonałaś wtedy doświadczoną zawodniczkę Marię Cześnik i uwierzyłaś, że Ty też możesz wygrywać…
MŁ: Nie chodzi o to, że pokonałam jakąś zawodniczkę, tylko o to, że byłam lepsza od siebie. Tego chciałam najbardziej. Biegłam do przodu i nie oglądałam się. Ścigałam się sama ze sobą.

– To powiedzcie teraz jakie są Wasze, jako teamu, plany długoterminowe. W 2015 roku jak redagowałem rozmowę z Wami, pamiętam że Monika powiedziałaś, że marzeniem każdego zawodnika jest start na Igrzyskach Olimpijskich. Marta natomiast stwierdziła, że się umówiła z koleżanką pod wioską olimpijską w Tokio. Jak jest? Maciej jeszcze szanse pojechać do Japonii w 2020 roku? Pytam, bo w jednym z komentarzy pod poprzednim tekstem, który napisałem na TriathlonLife.pl Emil Wydarty napisał, że matematycznie takich szans nie ma?
MŁ: Jest taki komentarz? O, fajnie. Mnie takie dodatkowo motywują.

– Na Facebooku…
MŁ: Nigdy do tej pory o tym głośno w mediach nie mówiłam. Wiadomo jednak, że każdy sportowiec marzy o wyjeździe na Igrzyska Olimpijskie. I ja także o tym marzę. Nie wiem czy pojadę do Tokio. Czas pokaże, ale uważam, że szanse zawsze są.
MS: Marta w tym sezonie zaistniała w rankingu olimpijskim. Sezon zakończyła jako 5 zawodniczka U23 i 9 w europejskiej elicie. Ściga się z dziewczynami bez kompleksów. Poziom jest zbliżony, choć wiadomo, że wszystkiego jeszcze brakuje. I pływania i cwaniactwa na rowerze czy poziomu biegowego. Nie jest to łatwa droga, ale nie jest niemożliwa. Maria Cześnik po jednym sezonie startów jest już w symulacji olimpijskiej, a jeśli się przyjrzymy jej startom, to zobaczymy, że zapunktowała w czterech pucharach świata. Przed nami jeszcze kilkanaście imprez, w których można zdobyć punkty kwalifikacji olimpijskich. Punkty zawodniczki kończą zbierać w maju 2020 roku. Wszystko zależy od tego jaki poziom będzie prezentowała Marta. Jeśli będzie wysoki to moim zdaniem ma realne szanse. Tylko w tym roku w Holten, w pucharze premium, gdzie obsada była mocna zajęła piąte miejsce i zdobyła punkty. W przyszłym roku plany są takie, aby startowała częściej w Pucharze Świata zamiast Europy, tak jak było to w tym roku. Oczywiście znaczenie mają także przepisy, a te są takie, że na igrzyska jadą dwie Polki i dwóch Polaków. Na ten moment Marta jest trzecia. Za Marią Cześnik i Roksaną Słupek (ROZMOWA Z ROKSANĄ). Na igrzyska nie jedzie Mistrz Polski, tylko ten, kto jest wyżej w rankingu olimpijskim i o to będziemy walczyć.

Zwycięstwo na koniec sezonu

Ostatnim akcentem tegorocznego sezonu startowego dla Marty był Bieg Niepodległości w Gdyni. Planowała zawalczyć o pełną pulę. Co to znaczy? O życiówkę w biegu na 10 kilometrów. Do tej pory jej najlepszy czas to 36:17. Na pytanie jaki ma być nowy, stwierdziła, że chce złamać 36 minut. Zrobiła to. Na mecie Biegu Niepodległości w Gdyni zameldowała się w czasie 35 minut. Dokładnie. – Nie żal Ci tej jednej sekundy? – zapytał kolega. – Nie, to zrobię w przyszłym roku – odpowiedziała.

Warto dodać, że Marta w Gdyni była najszybsza wśród kobiet. I to było pierwsze jej zwycięstwo w biegu na 10 kilometrów.

Niewątpliwie CDN.

Rozmawiał Marcin Dybuk, TriathlonLife.pl

Foto materiały prywatne

Czytaj także:

Marta Łagownik nadzieja polskiego triathlonu

ME U23. Szwajcarskie złoto oraz drugie miejsca Łagownik i Oliwy

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X