Rozmowa

Maciej Chmura polski książe dystansów długich

Maciej Mikołajczyk: Maciej Chmura – król długich dystansów. Tak w skrócie mogę Cię przedstawić?
Maciej Chmura: Sam nie wiem. Wygrana na Mistrzostwach Polski nie oznacza, że wygrałbym każdy inny długi dystans w kraju. Prawdą jest za to, że  złoty krążek należy do mnie. Prawdę jest także to, że trochę nam brakuje do poziomu elity, chociażby z Niemiec. Tytuł „księcia dystansów długich” zatem byłby bardziej na miejscu. Ale o koronę jeszcze powalczę!

 

– Drugi rok z rzędu zdobyłeś złoty medal Mistrzostw Polski na dystansie Ironman. Co było trudniejsze wygrać po raz pierwszy, czy obronić tytuł?
Zdecydowanie trudniej jest bronić tytułu Mistrza Polski. Z jednej strony zeszłoroczny sezon bardzo mnie podbudował, a do Borówna nie przyjeżdżałem z zamiarem jedynie ścigania się z innymi. Z drugiej myśl o obronie tytułu wywierała niepotrzebną presję. Przywykłem bardziej do startów bez założeń, będąc w stanie tolerować w trakcie rywalizacji każdy scenariusz. Najwidoczniej jeszcze nie dojrzałem do roli mistrza. Samo uczucie bycia tym najlepszym w Polsce na dystansie Ironmana uskrzydla. Jestem bardziej pewien swoich działań sportowych, a w rozmowach o sporcie zawsze mam asa w rękawie.

 

 

– Na Ironmana przeszedłeś z powodu kontuzji. Ciężko było zrezygnować Ci z dystansu olimpijskiego?
– Starałem się rozwijać, ale nie miałem okazji osiągnąć swojego maksimum. W 2013 roku dopiero rozpocząłem porządne trenowanie i było dobrze, w 2014 jeszcze lepiej, ale na początku sezonu pojawiły się kolizja, kontuzja oraz problemy z ówczesnym teamem i sponsorem. Dodatkowo nie załapałem się do kadry Polski. Sport w większości sam opłacałem, a na zawody pożyczałem rower od koleżanki i części od kolegi. Straciłem cierpliwość do systemu polskiego triathlonu i zaufanie do ludzi. W 2015 też miało być pięknie. Celowałem w 1/4 i 1/2 Ironmana. Po mistrzostwach Polski w Szczecinie (2. miejsce na 1/4 Ironman – dop. Red.) doznałem urazu kręgosłupa, którego ślady czuję do dziś. Zaliczyłem sporą przerwę, a przez rok każdy mocny wysiłek był nie do wytrzymania. Skrajnie długie i luźne treningi już nie. Pomysł na Ironmana pojawił się jako alternatywa, bo nie chciałem kończyć ze sportem. Nie sądziłem jednak, że wyjdzie tak jak wyszło.

 

– Robisz sobie czasami dzień „lenia” leżąc na kanapie z pilotem w ręku, czy ciągle jesteś w ruchu?
– Dni bez treningu w tym roku zliczyłbym na palcach jednej ręki. Preferuję aktywną regenerację. Ta bierna z pilotem, telewizorem i innymi drobiazgami rozleniwia. Trenuję systematycznie i dość dużo. Regeneruję się treningiem, tyle że luźnym, ale niekoniecznie komfortowym.

 

 

– Robert Karaś wywalczył mistrzostwo globu w potrójnym Ironmanie. Imponuje Ci ten wyczyn?
– Imponuje, ale nie zamierzam iść dalej niż Ironman. Przywykłem do intensywności i rywalizacji, bowiem wcześniej specjalizowałem się w dystansach sprinterskich i olimpijskich. Przejście na długi było dla mnie wydłużeniem zadań i zmniejszeniem intensywności. Jednak potrojenie tego dystansu to już inna liga.

Rozmowa z Robertem Karasiem po zdobyciu Mistrzostwa Świata w potrójnym Ironmanie

– Jak ważną rolę w triathlonie odgrywa taktyka? Zdarzyło Ci się nie ukończyć zawodów, czy zawsze dobiegasz do mety?
Dobiegam zawsze, ale z różnym rezultatem. Na wynik składa się wiele czynników. Sama taktyka jest istotna, dlatego doświadczenie odgrywa dużą rolę. W triathlonie trzeba lecieć przed siebie, znając własne możliwości. Jakby to zawsze zależało od nas, to wszystkie starty byłyby przewidywalne. Tu tak nie ma, bo są inni zawodnicy, pracujący na siebie oraz przeciwko innym, znający tak samo swoje siły i żerujący na słabościach innych. Formuła non-drafting nie sprawia, że zawodnik jest sam na trasie i leci solo. Są inni, z którymi się ścigamy, którzy wiedzą, że chcemy ich wykiwać, więc kombinujemy, ale oni też robią tak samo.

 

 

– Jak oceniasz trasy „polskich” Ironmanów? Czym różnią się one od tych zagranicznych?
– Nie miałem przyjemności startować zbyt wiele za granicą, a poza Europą nie byłem jeszcze nigdy. Z moich startów wiem jednak, że trasy w Polsce są naprawdę dobre. Różnią się jedynie krajobrazem, gdyż wszędzie jeździ się po asfalcie i są dziury, zakręty, podjazdy, nawrotki. Mój największy hardcore na zagranicznych zawodach to pływanie w Madrycie podczas Mistrzostw Świata w 2013 roku. W wodzie pływały różne atrakcje, przejrzystość była niewielka, a zapach intensywny. Poza tym mogę wspomnieć rower w Wiesbaden podczas Mistrzostw Europy 70.3 Ironman w 2016, gdzie było tylko pod górę i z górki, a na niejednym zakręcie można było ładnie katapultować w pole. Oprócz tego mogę dodać bieg w Alanyi podczas mistrzostw Europy na dystansie olimpijskim w 2013 roku, gdzie przygrzało, zaś na trasie cuchnęło kebabem i straganami, a w tle słychać było śpiewy z meczetu.

 

– Mówi się, że jesteś tym, co jesz. Jak wygląda twoja dieta?
– Nie mam diety. Patrzę po prostu, co jem. Kalorii nie liczę. Im bliżej sezonu, tym zdrowiej się odżywiam. W sezonie startowym jest to sporo makaronów, warzyw i owoców natomiast po sezonie hamburgery, piwo i ciasta.

 

 

– Jak się relaksujesz przed startami?
– Startuję w triathlonie od wielu lat, więc każda impreza to okazja do spotkania ze znajomymi. Rozmowa z nimi to najlepszy relaks. Muzyki na zawodach nie słucham, na treningu rzadko, zazwyczaj w drodze i w domu. Jest to wszystko, co ma dobre brzmienie i melodię, a najlepiej jakby było elektroniczne. W wolnym czasie również zajmuje się triathlonem, ale w roli trenera. Mam przyjemność prowadzić trenersko paru zawodników oraz współpracować z drużyną GVT we Wrocławiu.

 

– Jakie cele stawiasz sobie na następny sezon? Czym sugerujesz się przygotowując terminarz startów?
– Zamierzam skupić się na przygotowaniach wyłącznie pod dystans długi. Do ścigania się z powodzeniem na połówkach i pełnych trzeba talentu. Kalendarz startów Ironmana dla PRO jest wciąż pusty. Inne imprezy w kraju czy pod egidą ITU i Challenge już się określają. Chciałbym startować w 2-3 Ironmanach i walczyć o kwalifikację na mistrzostwa świata. Rozważam również Mistrzostwa Świata ITU w Pontevedrze, Mistrzostwa Europy ETU w Amsterdamie (oba długie) oraz głośniejsze imprezy w Polsce Warszawa, Gdynia czy Borówno. Do tego też kilka startów treningowych. Układając kalendarz, sugeruję się swoimi priorytetami. Są nimi niewątpliwie osiągnięcie szczytu własnych możliwości na Ironmanie i sprawdzenie tego na zawodach.

 

Rozmawiał Maciej Mikołajczyk, TriathlonLife.pl

Foto: Artur Podlewski/Triathlon Energy i Wojciech Nieżychowski

 

Czytaj także co słychać u innych zawodników Teamu GVT BMC:

 

Paulina Klimas: Moją Największą słabością jest czekolada

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X