Wiadomości

Konieczni, Brembor, Ulatowska i ich Christmas triathlon

Ewa Rokicka i Marcin Konieczny: W naszej rodzinie święta spędza się tradycyjnie. Nie wyjeżdżamy na wycieczki, do sanatorium, czy na wczasy. Spędzamy je całą rodziną. A że rodzinka jest dość liczna, to zorganizowanie ich jest nie lada wyzwaniem. W związku z tym, że w ubiegłym roku Boże Narodzenie "odbyło się" w Kieźlinach, w tym roku gościmy u mojego brata. Do stołu zasiada od 15 do 20 osób. Choinka ubrana tradycyjnie, potrawy tradycyjne.  Oczywiście gotowaniem dzielimy się, ale są pewne potrawy "zarezerwowane". Kulki rybne w galarecie robi moja bratowa, śledź w oleju z cebulką tata, a sałatka jarzynowa to specjalność MKONa i Kasi.

Wspólne bieganie, a MKON ucieka
Od kilku lat tradycją świąteczną jest także wspólne bieganie, którym zaraziliśmy całą rodzinę jednego z moich braci. I tak, po świątecznym śniadaniu, zarówno pierwszego, jak i drugiego dnia, 8 osób wychodzi na wspólne bieganie. Wspólne jest tylko wyjście, bo po chwili mkona nie ma już w zasięgu oczu 🙂 

 

 

Pasterka motoryzacyjna
Tomasz Brembor:
Co roku w okresie świątecznym staram się trochę zwolnić, zluzować z treningami i spożytkować czas w inny sposób. Czasami wpadnie mi do głowy jakiś ciekawy pomysł na prezent dla bliskich. Oprócz całej świątecznej magii jest to również dla mnie moment, w którym stawiam kreskę, robię podsumowanie minionego roku i wyznaczam sobie cele na kolejny. W tym roku razem z siostrą 24 grudnia spędzamy poza domem, w gronie najbliższych. Jest to jeden z nielicznych wieczorów, który możemy spędzić razem przy jednym stole. Po uroczystej wieczerzy, na której króluje karp i zupa rybna, mam trochę czasu dla siebie. Wsiadam wtedy do samochodu, przekręcam kluczyk i jadę na MotoPasterkę. Tam spotykam przyjaciół, znajomych i ludzi, takich jak ja, lubiących motoryzację.

 

 

Śpiewa w drodze na pływalnie
Alicja Ulatowska:
Czas świąteczny jest dla mnie bardzo przyjemny. W zasadzie już od początku grudnia wypływa powoli ta magia. Mieniące się od kolorowych świateł ulice, przyozdobione choinki, świąteczne piosenki z rozgłośni radiowych, czasem śnieg. Dla mnie to są składowe klimatu świątecznego. Wtedy jak maszeruję rano na basen, od razu odpalam na słuchawkach świąteczną playlistę i zaczynam śpiewać. Potem całe pięć kilometrów w wodzie chodzi mi po głowie przebój „I don’t want a lot for Christmas”. Co roku też obiecuję sobie, że prezenty kupię z dużym wyprzedzeniem. I za każdym razem dołączam do rzeszy ludzi biegających na ostatnią chwilę po galeriach handlowych. Wybieram upominek, płacę i w podskokach ruszam do kolejnego sklepu. Taki Christmas triathlon. Lubię to chyba dlatego, że mój układ nerwowy reaguje niezwykle szybko na wszystkie bodźce i zawsze sprawnie mi to idzie.

 

Wigilijny dzień od rana jest szalony
Trwają intensywne przygotowania do kolacji. Wszyscy są zaangażowani. Ja w międzyczasie wykonuję treningi. Nie ukrywam, że robi się też trochę nerwowo, gdyż wydaje mi się, że prawie każdy członek mojej rodziny jest perfekcjonistą i wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. To dobrze, bo ostatecznie wszystko wychodzi znakomicie. Wieczorem, już totalnie rozluźnieni, rozpoczynamy spokojną wieczerzę. Robi się przyjemnie, radośnie. W tle słychać kolędy. Wspólnie delektujemy się dwunastoma potrawami. Jakby popatrzeć tak na nas z lotu ptaka, to gołym okiem widać, że się mocno kochamy. Uwielbiam wszystkie dwanaście potraw. Bardzo ważny jest dla mnie barszcz z uszkami oraz standardowo karp, ale na największy aplauz zasługuje Moczka. Przygotowywana jest ze specjalnego rodzaju piernika oraz wszystkiego co słodkie: czekolada, owoce świeże i z puszek, orzechy z różnych parafii, rodzynki, czyli wielki mix, powodujący, że na samą myśl ślinianki wariują. Po kolacji jest czas odpakowywania prezentów. Kiedy byłam dzieckiem, zawsze popędzałam wszystkich, żeby przyspieszyli tempo jedzenia. Tak bardzo chciałam wiedzieć, co aniołek przyniósł mi pod choinkę.

Cud na ścieżce biegowej
W drugiej dekadzie życia zmieniło mi się. Obecnie lubię, gdy wszystko odbywa się powoli. Całe święta trenuję normalnie, nie odpuszczam w ogóle. Dwa lata temu w dzień Bożego Narodzenia rano robiłam długi bieg po lesie. Skręciłam wówczas prawie kostkę. Ból był niemiłosierny, a ja znajdowałam się sześć kilometrów od domu. Po kilku rzewnych łzach wmówiłam sobie, że nic się nie stało, a noga jest kompletnie zdrowa. Wróciłam do domu biegnąc. Cud, bo po skręceniu nie było ani śladu. Może to ta magia świąt ?

Życzę wszystkim Czytelnikom TriathlonLife.pl pięknych świąt!
 

Maciej Mikołajczyk, Dawid Majakowski
Foto materiały prywatne,
Szymon Gruchalski/GVT BMC
 

Czytaj także:

Czytaj także jak wyglądają święta u Roksany Słupek

Klimas i Rzepka uzależnione od świątecznej makówki

Jerzyk, Damentka, Krzawczyk. Wigilia bez prezentów

I pamiętajcie, że w pierwszy i drugi dzień Bożego Narodzenia jest robota do zrobienia. Mamy do przebiegnięcia 50 000 kilometrów. A wszystko to w ramach akcji charytatywnej dla dzieciaków z Nidzickiego Fundusza Lokalnego, którą "zarzucił" Marcin Konieczny zwany MKON-em. Więcej informacji TUTAJ

 

 

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X