Rozmowa

Dominik Płóciennik: Sędzia piłkarski z marzeniem o Hawajach

Sędziuje mecze piłkarskie od ośmiu lat. Do tego pracuje w firmie produkującej sprzęt IT. Dominik Płóciennik jest od czterech lat w triathlonie i w przyszłości chciałby wystartować na Hawajach.

Nazywasz się miłośnikiem sportowym. Od czego to się zaczęło?
Od zawsze interesowałem się sportem. Przede wszystkim każda aktywność fizyczna sprawiała mi wielką przyjemność. Lubiłem się zmęczyć. Więc próbowałem różnych dyscyplin od karate po siatkówkę.

Dlaczego nie zajmowałeś się zawodowo żadnym sportem?
W miejscowości, z której pochodzę, nie było zbytnio możliwości uprawiania sportu bardziej profesjonalnie. Poza tym sport traktowałem głównie jako hobby i sposób na spędzanie wolnego czasu. Nie myślałem, że sport może być głównym punktem mojego życia.

Od ośmiu lat jesteś sędzią piłkarskim. Co Cię przekonało do tej roli?
W czasach szkoły średniej kolega zaproponował mi, żeby zapisać się na kurs sędziego piłkarskiego. Pomyślałem czemu nie, warto zawsze spróbować. Co ciekawe nigdy nie grałem w żadnym klubie. Więc nie byłem wybitnym kopaczem. Mimo to zgodziłem się i zostałem sędzią. Po ładnych kilku latach nie żałuję tej decyzji.

Jak wyglądały Twoje początki w tym?
Niestety zawód sędziego nie jest łatwy. Jak wiadomo, w naszym kraju każdy zna się na dwóch rzeczach: polityce i piłce nożnej. Nie pomaga to młodym arbitrom w prowadzeniu spotkań. Pierwsze mecze to dużo stresu i masa błędnych decyzji. Tak naprawdę masz przeciwko sobie 22 zawodników na boisku, ławki rezerwowych i kibiców. Niektórzy młodzi sędziowie nie wytrzymują presji i po kilku spotkaniach odpuszczają. Po pierwszym roku zwykle połowa arbitrów kończy przygodę z gwizdkiem. W miarę zdobywania doświadczenia i coraz większym obyciu na boisku sędziowanie było dużo łatwiejsze.

Na jakim szczeblu sędziujesz?
Jak każdy nowy sędzia zaczynałem od poziomu B klasy. Najwyższy poziom ligowy, na jakim przyszło mi sędziować to III Liga oraz Centralna Liga Juniorów.

płociennik

Zobacz też:

Marta Turek: Jak zrobisz życiówkę, to z Tobą zamieszkam

Co można przełożyć z przygotowania sędziowskiego na triathlon?
W pewnym stopniu tak. Podczas spotkań jako arbiter główny przebiegam średnio 9-10 kilometrów. To są głównie sprinty i interwały, które pozwalają wzmocnić siłę biegową i wydolność. Z drugiej strony mamy do czynienia z częstymi zmianami kierunku biegu, które pomagają wzmocnić koordynację ruchową.

W jakich okolicznościach trafiłeś na triathlon?
Jeszcze w trakcie studiów zacząłem jeździć rowerem szosowym z lat 80. Zacząłem jeździć i się wkręciłem. Następnie wziąłem udział w kilku amatorskich zawodach kolarskich. Oczywiście moje starty to totalny brak fajerwerków, ale sama rywalizacja sprawiała mi mega frajdę. W związku z tym, że trochę biegałem z gwizdkiem i umiałem pływać, to pomyślałem, że mógłbym spróbować sił w sporcie, który łączy wszystkie trzy dyscypliny.

Jak wyglądała sytuacja z poszczególnymi płaszczyznami tej dyscypliny przed spróbowaniem sił w triathlonie?
Zacznijmy od pływania, które jak w przypadku większości triathlonistów było moją najsłabszą dyscypliną. Umiałem dość dobrze pływać żabką. Kraulem mogłem przepłynąć bez przerwy jedną długość basenu. Więc było bez szału. Rower był zdecydowanie moją najmocniejszą  stroną. Przed pierwszym startem jeździłem od około półtora roku, ale nie nazwałbym tego trenowaniem. Bieganie wydawało mi się nie najgorsze, póki nie zobaczyłem, jak biegają inni.

Jak wyglądały przygotowania do pierwszego startu?
Przede wszystkim musiałem poprawić pływanie. Po kilkunastu treningach na basenie i przepłynięciu kilometra bez przerwy. Byłem gotowy do startu. Celem było przetrwać. Jeśli chodzi o rower, to miałem jeden, max dwa treningi w tygodniu. W weekendy bieganie podczas sędziowania i może jeden dodatkowy trening w tygodniu. Dużo czytałem. Więc przygotowanie taktycznie teoretycznie miałem w jednym palcu.

Kiedy zadebiutowałeś?
Zadebiutowałem cztery lata temu na sprincie w Blachowni.

Jak wspominasz ten start?
Tamten start wspominam bardzo dobrze. Co prawda to był duży stres. Doświadczyłem  pierwszej pralki w wodzie i większość dystansu przepłynąłem żabką. Bardzo fajny rower i niezły bieg. W ogólnym rozrachunku miejsce w pierwszej połowie na liście wyników i duża motywacja do kolejnych treningów.

Jakie były wnioski po tamtych zawodach?
Na pewno pływanie w basenie dość znacznie różni się od tego na wodach otwartych. Tak samo z biegiem, które po rowerze nie jest takie łatwe. Pierwsze strefy zmian też nie były najszybsze. Więc było sporo punktów do poprawy.

Jak dalej potoczyły się starty?
W tym samym roku wystartowałem jeszcze na ćwiartce w Bełchatowie. Następnie rok wymuszonej przerwy spowodowanej chorobą i powrót do sportu na kolejnych ćwiartkach i pierwsza połówka.

W pewnym momencie postanowiłeś zadebiutować na pełnym dystansie. Skąd pomysł na ten ruch?
Każdy triathlonista w pewnym momencie chce ukończyć ten dystans. Start na pełnym dystansie był swego rodzaju ukoronowaniem kilku lat treningów. W moim przypadku w każdym kolejnym roku chciałem startować na coraz dłuższym dystansie oraz dodatkowo chciałem go ukończyć przed 30 urodzinami. Ironman był tylko kwestią czasu.

Jak wspominasz ten start?
Mam mieszane uczucia. Spędziłem sporo czasu na przygotowania. Niestety trzy tygodnie przed startem przytrafiła się kontuzja kolana, która uniemożliwiała mi bieganie. Stając na starcie, wiedziałem, że nie uda mi się go ukończyć. Mimo to spróbowałem. Pływanie poszło nie najgorzej. Następnie bardzo przyzwoity rower. Nie było niespodzianki na biegu i po wyjściu z T2 przetruchtałem 500 metrów i zakończyłem zawody.

W jakich okolicznościach doznałeś kontuzji kolana?
Podczas wyjazdu służbowego do Irlandii pogoda wyjątkowo dopisała i chciałem zrobić ostatnie długie wybieganie. Na mojej pętli znajdował się mikro podbieg, gdzie po kilkukrotnym zbiegu kolano nie wytrzymało. Moje nogi nie były przyzwyczajone do tak stromych i szybkich zbiegów. Myślałem, że to tylko chwilowy ból. Więc dokręciłem jeszcze kilka kilometrów. To był błąd.

płociennik

Czytaj także:

Jak Adam Głogowski dostał największy wpierdziel w życiu w triathlonie

Jak wyglądał proces powrotu do formy po urazie?
Przede wszystkim odwiedziłem fizjoterapeutę. Kilka wizyt i kolano zaczęło pracować trochę lepiej. Na miesiąc odpuściłem wszystkie treningi, a następnie wystartowałem bez przygotowania na ćwiartce i Business Run’ie. Kolano przeszkadzało, ale już nie uniemożliwiało biegu. Po tym starcie praktycznie odpuściłem bieganie na kilka miesięcy. Rower to głównie lekki trenażer, a co może wydać się dziwne – pływania uczyłem się z Youtube. Cała zima to było też codzienne rolowanie i rozciąganie pasma biodrowo piszczelowego. Jak widać, pomogło.

Kiedy postanowiłeś ponownie stanąć na starcie na Ironmanie?
Ze względu na postawiony sobie cel ukończenia tego dystansu, zaraz po nieudanym starcie postanowiłem zapisać się na kolejne zawody w rok później.

Czy tym razem wyścig wyszedł wedle oczekiwań?
Na szczęście tak. Jestem osobą, która przed startem musi mieć wszystko dokładnie zaplanowane. Udało się spełnić wszystkie założenia i ukończyć dystans w założonym czasie. Ku mojemu zaskoczeniu udało się wygrać kategorię wiekową.

Jak na co dzień wyglądają Twoje treningi?
W tym roku trenowałem średnio siedem godzin w tygodniu (max to 12 godzin), co nie jest porywającym wynikiem. Zdecydowanie stawiam na jakość, nie na ilość. W tym roku pływałem chyba 5 razy w tym trzy razy na zawodach (uważam, że pływanie na długim dystansie jest przereklamowane – pozdrawiam MKON’a). Skupiłem się głównie na bieganiu, gdzie w porównaniu do innych zawodników miałem i nadal mam jeszcze spore braki. Dodatkowo za bieganiem przemawia fakt, że biegam z psem, który nie odpuści żadnego mojego treningu.

Dlaczego nie zdecydowałeś się na współpracę z trenerem?
Na moim poziomie wydaje mi się, że trener nie jest konieczny, a żeby notować progres,  wystarczy mądrze trenować. Nie potrzebuję dodatkowej motywacji do treningu i cenię sobie elastyczność. Nie lubię mieć nic narzucone z góry. Wychodząc na trening, wiem, ile czasu mam do dyspozycji i jaki trening mogę wykonać. Jak przestanę się poprawiać, pewnie zdecyduję się na współpracę z trenerem. Na razie wiedza zasięgnięta z biblii triathlonu i Internetu w zupełności wystarcza.

Czym się zajmujesz poza triathlonem?
Jestem planistą popytu w firmie produkującej sprzęt IT. Głównie zajmuję się analizą sprzedaży oraz planowaniem popytu serwerów i kluczowych komponentów.

Jak godzisz wszystkie obowiązki z tą pasją?
Mam tę przyjemność pracować z domu (nie tylko w czasach pandemii). Więc ze względu na brak marnowania czasu na dojazdy mogę poświęcić ten czas na treningi.

Jaką wagę przywiązujesz do szczegółowego przygotowania do każdych zawodów?
Bardzo dużo czasu poświęcam na przygotowanie taktyczne do zawodów. Zaczynając od odżywiania, po docelowe tętno i tempo. Przed startem lubię mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Do tej pory moje plany okazywały się w miarę trafne.

Jak podchodzisz do własnej przygody z triathlonem?
Osiągnąłem główny cel. Więc ukończyłem pełen dystans. Aktualnie nie wywieram na sobie żadnej presji i zamierzam się bawić tym sportem, poprawiając przy tym życiówki.

Jakie masz cele oraz marzenia związane z tym sportem?
Jak każdy triathlonista chciałbym zdobyć slota na Hawaje i wystartować na Big Island. Na razie nie jest to moim celem, ponieważ jest nierealny. Celami na przyszły rok będzie złamanie 40 minut na 10km i zrobienie życiówki na każdym triathlonowym dystansie, na którym wystartuję. Jednak przede wszystkim chciałbym nadal czerpać przyjemność z uprawiania tego sportu.

Rozmawiał: Przemek Schenk
foto: materiały prywatne

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X