Wiadomości

Ironman 70.3 St. George: Urlop Topczewskiego w USA i walka o slota do Nicei

Gracjan Topczewski ma fantazję. Zaplanował tak urlop, aby w między czasie wystartować w „połówce” i zdobyć slota na Mistrzostwa Świata we Francji. Pomiędzy zwiedzaniem i przemierzaniem vanem Stanów Zjednoczonych robił treningi, by nie stracić wypracowanej formy. Przesłał nam relację z Ironman 70.3 St. George.

Zapisałem się na wyścig w St. George, szczerze mówiąc przez przypadek i nie do końca z mojej woli. No dobra, nikt mnie nie zmuszał do tego. Plany były inne, chciałem tradycyjnie lecieć do Chin na połówkę w Liuzhou, bo bardzo lubię tą imprezę. Jednak termin ferii córki, który przypadał na czas po Wielkanocy i majówkę spowodował, że trzeba było poszukać miejsca na wypad wakacyjny. Pomyślałem więc, że warto przejrzeć najpierw kalendarz imprez Ironman, które w tym czasie przypadają. I właśnie wtedy wybór padł na St. George, Utah.

Plan to jedno, a rzeczywistość

Plan był taki, że wylądujemy w Los Angeles, wypożyczymy vana (bo rower będzie z nami) i pojeździmy po Kalifornii. Potem pojedziemy na kilka dni do Utah i znowu objazd i zwiedzanie. A ja w międzyczasie porobię jakieś treningi.
W głowie wyglądało to sensownie, jednak w realu okazało się trochę trudniejsze do realizacji.


Trzeba było znaleźć czas na co najmniej 1 trening dziennie oraz zwiedzanie lub podróż samochodem. A jak wiadomo odległości w USA są ogromne. Rekord pobiłem gdy z Sequoia Park jechałem do St. George prawie 1000 km z jednym postojem na posiłek.

Rower z licznymi podjazdami, nawet 13 procentowymi

Na cztery dni przed wyścigiem byliśmy już w miejscu startu. Zrobiłem objazd trasy rowerowej. Najpierw samochodem, następnie rowerem. Dobrze że ją przejechałem, bo była bardzo trudna, górzysta z licznymi podjazdami 10-13%. Trochę pobiegałem. Mój błąd, że nie po trasie wyścigu, bo okazała się jeszcze cięższa niż rowerowa. Raz też pływałem w jeziorze, w którym były zaplanowane zawody.
Zbliżała się sobota, St. George zaczynało żyć atmosferą Ironmana. Zawodnicy zaczęli się zjeżdżać, blisko 3000 było na liście. Wioska pod szyldem IM zbijała kasę, bo Amerykanie kupują na potęgę gadżety. W piątek odbył się bieg Ironkids, w którym wystartowała nasza 11-letnia córka i powoli nadchodziła godzina zero.

Świetna organizacja

Start był przewidziany na godzinę 7 rano. Strefa startu i T1 była oddalona od hotelu o 30 minut jazdy samochodem, trzeba było wstać o 4 rano, zjeść śniadanie i jechać. Moje dziewczyny dzielnie mi towarzyszyły. Na miejscu wszystko perfekcyjnie zorganizowane, parking dla samochodów, autobusy dowożące zawodników z centrum miasta i te które jeździły tylko z parkingu do strefy zmian.
Sprawdzenie worka w T1, uzupełnienie wody w bidonach i żeli na rowerze, potem krótka rozgrzewka i na miejsce startu – to był rolling start – 3 osoby co 5 sekund wchodziły do wody.


Ustawiłem się z przodu i dokładnie o 7:02 już byłem w wodzie. Nie powiem żeby super mi się pływało, może dlatego, że to było dopiero moje drugie pływanie w open water w tym roku, ale 35 minut jest akceptowalne, zwłaszcza że według mojego zegarka dystans wyniósł ponad 2000 m. Następnie szybka strefa zmian, fajny patent z wolontariuszami zdejmującymi pianki – położyłem się na dobiegu i dwie dziewczyny w sekundę zdjęły mi piankę – i byłem już na rowerze.

Po analizie zeszłorocznych wyników Top10 zawodników w mojej kategorii M40-44, przejechało rower w ok. 2:30 h, co dawało średnią 36km/h. Po objeździe trasy wydawało mi się to nieosiągalne, ale jak wiadomo zawody to nie trening i jazda szła zgodnie z założeniami.

Podjazdy i słońce

Sporo podjazdów i słońce powodowały, że ciężko było jechać z jakąś przyzwoitą średnią prędkością, chociaż waty pokazywały powyżej 250. Do ok. 70 km trasy jednak na liczniku średnia 36km/h, ale wtedy wjeżdżaliśmy do Snow Canyon, pięknego parku, w którym był sztywny 10 kilometrowy podjazd o 12% nachyleniu.

Mimo, że jechałem na najlżejszym przełożeniu, sprawdzałem czy jeszcze nie mogę zrzucić niżej, bo waty pokazywały ponad 300. Po dojechaniu na szczyt, średnia spadła do 32,4km – dramat. Jednak ostatnie 12 km to był mocny zjazd do miasta i jechałem ponad 70km/h, więc w sumie średnia wyszła ok. 36km/h.

To nie koniec wyzwań

Bieg to dopiero był hardcore. Ponad 10 km podbiegów i to niektóre 13% o długości ok. 1 km. Do tego słońce i temperatura powyżej 30 stopni. Jak zbiegałem do mety, widziałem zawodników, którzy szli pod górę, a to był dopiero dla nich początek biegu.

Podsumowując, zakończyłem zawody w czasie 4:55:01, co było 23 wynikiem w mojej kategorii M40-44 na ponad 300 zawodników. Pozwoliło mi to wywalczyć slota na tegoroczne Mistrzostwa Świata Ironman 70.3 w Nicei.


Tak więc plan został z nawiązką wykonany, bo wiedziałem, że będzie tutaj ciężko. Tylko nie sądziłem, że aż tak.
Dzisiaj już przenieśliśmy się do Los Angeles i kontynuujemy dalszą część urlopu.

Tekst i zdjęcia Gracjan Topczewski z USA

Pokaż więcej

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
X